א׳

2.2K 126 16
                                    

*Perspektywa narratora, krwawa masakra w kościele.*

Biegł wzdłuż ulicy, słysząc te rozpaczliwe głosy, które wciąż odbijały się echem głęboko w jego głowie.

Tak właśnie spędziła ostatnie chwilę swojego życia jego żona z dwojgiem malutkich dzieci na rękach krzycząc w niebogłosy, aby odłożył ten cholerny nóż.

Nie posłuchał...

W przypływie niespodziewanego i niczym nieuzasadnionego gniewu mężczyzna zadźgał nożem swoją żonę.

Dzieci wtedy smacznie spały w ramionach swojej rodzicielki wtulone w nią niczym w ulubiony kocyk. Nie obudziły się gdy kobieta krzyczała ani nawet gdy z jej poderżniętego gardła tryskała jasnoczerwona ciecz, brudząca ich małe główki.

Po tym właśnie mężczyzna poznał, że jego dzieci już od dawna były martwe, a on jedynie wyświadczył im przysługę, oczyszczając ich ciała z tych plugawych dusz, posyłając je prosto pod bramy piekła.

Jego żona również miała nieczystą duszę, jednak nie był on w stanie stwierdzić czy trwało to już od urodzenia czy sama ją splugawiła w obecnym wcieleniu.

Już jako młoda dziewczyna zarobiła sobie na opinię: ''kobiety lekkich obyczajów", bo pomimo jej zadziwiającej gracji i wszechstronnej inteligencji stała się nic nie wartą suką jak każda jego poprzednia kobieta.

Jednak to w niej wykrył on jakiś potencjał, czy chociażby światełko dobroci więc postanowił ją oczyścić biorąc ją jako swoją żonę.

Uchodził za uduchowionego człowieka, jednak sam siebie uważał za bóstwo chodzące po ziemi.

Przez pierwsze lata ich małżeństwa byli kochającą się parą, ale stare przyzwyczajenia kobiety na każdym kroku dawały o sobie znać, przypominając o dawnym życiu ladacznicy.
Po mieście chodziły plotki o nielojalności żony, ale mąż wierzył kochance w każde jej najmniejsze słowo czy gest.

Któregoś jednak dnia przekonał się jak bardzo dał się oszukać i stanął twarzą w twarz z plotkami, które chodziły za nim jak cień każdego przeklętego dnia jego marnej egzystencji.

Wtedy cienie wyszły z ukrycia i opętały rządnego krwi mężczyzny, jednak on zdołał je uśpić, dusząc je głęboko w sobie.
Wybaczył żonie i żyli razem dalej. On ją kochał i wierzył w jej miłość do niego.

Te cienie jednak nadal w nim siedziały i z każdym dniem rosły w siłę i właśnie tego konkretnego dnia udało im się wydostać i dopuścić do rozlewu krwi.

Właśnie dlatego uciekał on teraz wzdłuż ulic ze szkarłatną cieczą spływającą po jego rękach i twarzy.

Nigdy nie dopuścił się przemocy, ale dziś wymierzył samodzielnie sprawiedliwość bawiąc się w tego najpotężniejszego z najpotężniejszych; samego Boga.

Teraz pragnął go spotkać i splunąć mu w twarz oraz wygarnąć jak wiele razy modlił się do niego, a ten z taką łatwością sobie z niego zadrwił. Wkroczył więc na Ziemię Świętą bez żadnego zastanowienia czy zezwolenia by po chwili przekroczyć próg Domu Bożego.

Dopiero przed ołtarzem poprzestał wszelkiego ruchu stając twarzą w twarz z postacią Jezusa Chrystusa na płótnie.

Wydawał się on uśmiechać do mężczyzny, jednak jego uśmiech nie był uspokajający czy szczery, bo on był po prostu sztuczny i drwiący. Usta były wykrzywione w grymasie uciechy z czyjegoś nieszczęścia, a oczy... Oczy były po prostu puste jak cały ten świat w mniemaniu mężczyzny.

Ciągle ponoszony silnymi emocjami postanowił zniszczyć wnętrze kościoła. Zaczął od ławek kopiąc w nie swoimi nogami i uderzając naprzemiennie rękami, następnie zaczął przewracać złote świeczniki z białymi świecami, których płomień dawał małe oświetlenie, a na koniec popisał się przed samym sobą doszczętnie demolując cały ołtarz.

Jego zabawy jednak nie trwały długo, a tyle na ile pozwolił mu twór, który wyłonił się w pewnej chwili z cienia.

Jego sierść była czarna jak heban, złotawe oczy natomiast rzucały ostrzegawcze i groźne spojrzenie dla przybysza. Z pyska bestii natomiast kapała ślina.

Potwór ruszył w stronę mężczyzny warcząc by po chwili zaatakować.

Mężczyzna krzyczał i wyrywał się czując, że powoli zbliża się koniec, bo wiedział, że karma nie odpuści sobie tak po prostu po tylu latach.

Szamotał się długo, walcząc uparcie o każdy dopływ tlenu i starając się odpychać każdy atak kierowany do jego osoby przez napastnika, choć logicznym było, że nie miał zbyt wielkich szans, a gdy bestia ostatecznie zatopiła zęby w jego czaszce odpuścił sobie dalszą walkę i wydusił z siebie ostatnie tchnienie póki nie odszedł na dobre.

Jednak nie spotkał się z Bogiem jak podejrzewał, lecz z jego upadłym synem, który czekał na niego pod bramą piekła.

Nie tylko on oczekiwał jego przyjścia jak się okazało...

Była tam też jego żona, która stała zakrwawiona obok diabła trzymając w jednej ręce zakrwawiony nóż, który pozbawił ją życia, a w drugiej jej ręce spoczywała dłoń samego diabła.

Oboje uśmiechnęli się na widok przybysza i rozpoczęli niekończącą się zabawę.

+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Chciałabym jeszcze tutaj pod pierwszym rozdziałem odnieść się co do treści całej tego opowiadania.
Otóż prosiłabym was o to abyście nie brali dosłownie wszystkiego co tutaj jest napisane, bo to co piszę może nie zgadzać się z tym jak jest naprawdę. Traktujcie to jako rozrywkę, a nie źródło informacji.
No i przede wszystkim najważniejszy jest dystans ⛪️💓

Data I publikacji: 10.o9.2017r.
Korekta: 04.08.2018r.
Data II publikacji: 08.08.2018r.

>>Nieposkromiony<< || A/B/O Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz