Pierwszy dzień X roku po misji dwieście trzydzieści cztery.
Poszedłem na znajomą polankę, aby zebrać kilka garści świeżych jagód. Przygotowałem sobie nawet specjalne wiaderko, aby ich nie zgnieść i donieść do chłopca w jak najlepszym stanie. Jej krzaki chowały się w cieniu dość wysokich świerków, a owoce lśniły jeszcze od porannej rosy. Mimo to, postanowiłem opłukać je jeszcze raz w pobliskim strumyku, bowiem woda w nim zawsze była krystalicznie czysta. Podczas zbierania zainteresował mnie wygląd drzew. Zawsze wydawały się takie dostojne, pełne zielonych igieł, a teraz stały się jakiejś smętne i ciemne. Obejrzałem nawet kilka gałęzi, lecz nie dostrzegłem nic, co mogłoby wskazać mi tego przyczynę. Postanowiłem na razie zostawić je w spokoju i poczekać jeszcze kilka dni, a być może natura pozwoli im przybrać barw.
Poszedłem do strumyka, przykucnąłem przy nim i z ogromną dokładnością przepłukałem owoce. Znajdował się on przy Sosnowej Skarpie, miejscu, do którego ja sam obawiałem się chodzić. Rosło tam pięć sosen, a za nimi była kompletna pustka. Tylko gdzieś w oddali ciągnął się miejski krajobraz wysokich wieżowców. Nigdy nie podszedłem bliżej, do żadnej z nich, bowiem krążyły historie, że kto tam stanął, ten nigdy nie mógł wrócić. Nie wiedząc czemu wierzyłem w te słowa i wręcz ze „strachem" spoglądałem na kilkumetrowe drzewa, które zachęcają głupców do śmierci.
Kiedy zmierzałem z powrotem na polanę z głazem, przechodziłem obok domu dziecka, który tak bacznie obserwowałem zeszłej nocy. Moją uwagę przykuł donośny, męski głos, który dochodził właśnie z tamtych stron. Zatrzymałem się na chwilę wytężając z całej siły słuch. Na nic się to nie zdało, gdyż po prostu byłem za daleko.
Musiałem podjąć ważną decyzję: albo iść jak najszybciej do chłopaka, aby mi nie uciekł, albo podejść bliżej i być może dowiedzieć się czegoś nowego. Ciekawość wzięła górę i już po chwili zacząłem czaić się, aż pod same ogrodzenie budynku.
Dźwięk wydobywał się przez otwarte okno. Często przerywały go szumy, przez co wywnioskowałem, że pochodzi z telewizora. Ukryłem się w pobliskich krzakach, aby poczuć się o wiele bezpieczniej. Póki co słyszałem jedynie melodyjki, lecz po chwili nadeszły słowa.
„Tutaj Taylor Derwis. Witam w popołudniowym wydaniu wiadomości. Godzina trzynasta. Zapraszam.
Lasy zielone są w coraz gorszym stanie. Już od kilku dni naukowcy dostrzegają znaczne zmiany w strukturze roślin. Ludzie obawiają się o ostatnie dziedzictwo naturalne. Co stoi za procesami autodestrukcji flory, a zarazem i fauny? Jest dzisiaj z nami profesor James Core, stojący na czele projektu chroniącego lasy państwowe.
- Dzień dobry, profesorze. Pomimo ogromnych starań pańskiej ekipy ekologicznej, lasy zaczynają powoli zamierać. Co jest tego przyczyną?"
W tym momencie zorientowałem się, że obserwuje mnie dość wysoki chłopak. Wyglądał na przestraszonego, ale zarazem pewnego siebie. Trzymał coś w ręku i za wszelką cenę próbował dostrzec, kim jestem. Zastygnąłem w miejscu z nadzieją, że sobie pójdzie, jednak ten stał jeszcze przez bardzo długi czas. W końcu jednak postanowił odejść, lecz nim to zrobił, rzucił do mnie przedmiot, który trzymał od samego początku. Po tym wbiegł pospiesznie do budynku.
Gdy znów skupiłem się na słuchaniu, było już po całej audycji. Dowiedziałem się jedynie, że tej nocy nadejdzie burza, dość gwałtowna oraz silny, porywisty wiatr.
Byłem bardzo zły na siebie, że dałem tak łatwo odciągnąć się tuż przed poznaniem faktu, który rozwiązałby pewnie mój problem z drzewami. Ci wszyscy naukowy razem wzięci na pewno nie dadzą rady procesowi, który wyniszcza wszystko, co jest zielone i żyje. Oni potrafią tylko mówić, a nie robić.
Gdy wstałem, zauważyłem okrągły, lśniący przedmiot leżący tuż pod moimi stopami. Zapewne to był ten, który trzymał chłopak przy płocie. W ataku wściekłości rzuciłem nim z całej siły o pobliskie drzewo. Gdy usłyszałem brzdęk, dopiero zacząłem myśleć racjonalnie. Pobiegłem szybko do tego miejsca, a ku moim oczom ukazał się roztrzaskany kompas, piękny kompas wysadzany prawdopodobnie kamieniami szlachetnymi. Schowałem go do kieszeni i w pośpiechu zmierzałem do wcześniej wyznaczonego celu.
Idąc przez dłuższy czas karciłem swój umysł, za to, jak postąpiłem. Nie dość, że oderwałem słuch w najgorszym, możliwym momencie, to zepsułem rzecz, która do mnie nie należała, a po za tym, gdybym ją sobie przywłaszczył, na pewno pomagałaby mi w lokalizacji różnych miejsc wraz z mapą. Uznałem, że ja sam jestem kompletnym idiotą.
Gdy wróciłem na polanę z głazem, chłopaka już nie było. Nikt nie mógłby przesiedzieć tyle w jednym miejscu i na dodatek kompletnie sam. Postanowiłem usiąść pod ogromnym dębem i chwilę odpocząć oraz uporządkować swoje myśli, zanim ruszę na poszukiwania.
Bardzo długo myślałem nad tym, dlaczego popełniłem aż tak banalne błędy. Przez całe swoje życie nigdy nic takiego mi się nie zdarzyło. Zawsze byłem nieomylny, idealny w tym, co robię, a teraz byle kto odwrócił moją uwagę i spowodował całkowite zdezorientowanie. Podczas tego rozmyślania zacząłem kombinować nad naprawą kompasu. Na szczęście nie był na tyle zniszczony, jak wydawało mi się na początku. Mogłrm go powoli złożyć z powrotem do kupy. Zacząłem też i to robić, lecz skwar dnia spowodował, że moje powieki stały się ciężkie, aż w końcu całkiem przykryły oczy.
Kiedy się przebudziłem, zauważyłem dwie czarne nogi. Szybko podniosłem wzrok i ku moim oczom ukazała się tajemnicza postać, którą uwolniłem jakiś czas temu. Teraz była inna, ubrana cała na czarno, a jej wzrok przeszywał mnie na wylot. Był on jakiś dziwny, taki bez życia, ale zarazem powodujący obawy.
Postać za jakiś czas znowu czmychnęła w głąb lasu. Sprawdziłem szybko swój plecak, czy wszystko jest na swoim miejscu. Na szczęście tak było. Wtedy zacząłem myśleć nad celem przybycia jej tutaj. Nie wzięła żadnych przedmiotów, żadnego jedzenia, tylko przyszła do mnie, aby obserwować? Nie... Musiała coś zrobić. Obserwacje prowadzi się z daleka, aby uniknąć takich sytuacji jak ta przed chwilą. Sięgnąłem do swojej kieszeni i tu moja zagadka została rozwiązana. Kompas był naprawiony i znów działał w swojej całej, pięknej okazałości. Naprawił go. Ale dlaczego? W podziękowaniu za uratowanie? Być może. Mogłem tylko spekulować, gdyż nadal nie zamieniłem z nim ani jednego słowa.
CZYTASZ
Intruz
Science FictionW dalekiej przyszłości, świecie, który dobiega końca, bije jeszcze kilka zielonych serc skazanych na rychłą śmierć. Ludzie, którzy od lat byli zapatrzeni w siebie, całkiem zapomnieli o czymś, bez czego nie mogą żyć, a teraz próbują za wszelką cenę t...