Rozdział IV - Mały świat w wielkim świecie

31 1 0
                                    

Po jakimś czasie przestałem płakać i otworzyłem szeroko oczy. Zobaczyłem niebieskie niebo, na którym sunęły się trzy chmurki. Każda z nich wyglądała inaczej. Jedna przypominała klucz, ale trochę powyginany, druga rybę, która głowę miała tam, gdzie powinien być ogon, a ogon tam gdzie głowa, a trzecia liść, tylko taki postrzępiony. Bawił mnie ich wygląd przez co mój humor strasznie się poprawił. Nagle jednak usłyszałem przeraźliwe burczenie dochodzące z mojego brzucha. Domagał się jedzenia. W sumie nie dziwię mu się, bo nie zjadłem śniadania.

- No wiem, że jesteś pusty i chcesz jedzenia, ale ja naprawdę nie mam co ci dać. Zaraz się ruszę i czegoś poszukam, ale pod warunkiem, że nie będziesz na mnie burczeć, dobrze?

Wtedy uśmiechnąłem się pod nosem, bo mnie posłuchał, a ja mogłem w spokoju się rozejrzeć. Usiadłem na głazie i zacząłem patrzeć w różne strony. Gdzie iść? Wszędzie mogła czekać na mnie całkiem nowa przygoda. A ja uwielbiałem przygody! Za mną była droga do domu dziecka. Nie mogłem tam ruszyć, bo przecież Carl by mnie za to udusił poduszką. Na lewo i na prawo mogłem wędrować, ale te kierunki zawsze mi się myliły i nigdy nie wiedziałem, który jest który. Zawsze wydawały się identyczne. Został mi zatem tylko jeden wybór. Iść przed siebie.

Zeskoczyłem szybko z głazu, pozbierałem swoje klamoty i jeszcze raz wychyliłem się zza niego, aby spojrzeć za siebie. Przecież nieprędko tu wrócę, a warto zapamiętać, jak to miejsce wyglądało.

Po tym wszystkim, w końcu mogłem oddychać całkiem świeżym, nowym powietrzem. Wdychałem je łapczywie, bo przecież zaraz mogło się skończyć. Myślałem, co kryje się za tymi wszystkimi krzaczkami i powoli sunąłem przed siebie. Minąłem znowu ogromne liście, niskie drzewko z dziwnymi owocami i wszedłem na jakąś dróżkę. Wydawała się zapomniana, chociaż może nie była. Nazwałem ją Zielawka, bo nie było tam ani piasku, ani kamieni, tylko udeptana trawa.

Niedługo potem byłem już w środku lasu. Nawet nie zdawałem sobie sprawy ile tu rośnie drzew. Gdzie się nie spojrzałem tam stało inne. Postanowiłem nadać im imiona. Odtąd te z liśćmi w kształcie dłoni były Dłońkami, w kształcie chmurki – Chmurcami, w kształcie palców - Palczewkami, a z igiełkami – Igielcami. Póki co więcej nie zauważyłem. Myślałem nad tym, aby nadać też imiona krzakom, ale uznałem to za stratę czasu. Było ich bardzo dużo i wszystkie wyglądały prawie tak samo. Dla mnie to po prostu Krzaczory, ale albo z igłami, albo z liśćmi. Tak więc Krzaczor Igiełkowy, lub Krzaczor Liściowy.

Rozglądałem się po lesie w poszukiwaniu jakiejś kanapki. Przecież pewnie chodzą tu ludzie i komuś musiała wypaść! Jak na złość nie było żadnej. Trochę mnie to zasmuciło, bo byłem bardzo głodny. Za to mogłem oglądać jak słońce ładnie oświetla różne roślinki. Teraz, gdy zatrzymywałem się, aby dotykać liści, nie były już mokre, lecz tylko gładkie. Zrywałem każdy, którego nie znałem i już po chwili miałem mały, zielony bukiecik.

Gdy chodziłem tak między roślinkami, zobaczyłem, że na jednej z nich rosną takie dziwne, fioletowe kulki. Były ciemne, ale ani czarne, ani brązowe, ani szare. Miały jakiś kolor, więc postanowiłem jedną spróbować. Okazały lekko słodkie i lekko kwaśne, ale zjadliwe. Zacząłem więc powolutku zrywać jedną po drugiej, aby napełnić chociaż trochę swój brzuch. Nie lubię jak cały czas narzeka.

Szedłem coraz dalej i dalej, bo okazało się, że tych roślinek jest więcej. Jadłem te dziwne kulki, aż w końcu dotknąłem czegoś głową. Jak się później okazało, był to ogromny Chmurzec. Obok niego stał kolejny i kolejny. W sumie to nie wiem ile tak dokładnie. Rosły na nim jakiejś dziwne rośliny. Ich liście były raz zielone, a raz czerwone i tak na przemian. Podobało mi się to, lecz te kolory zobaczyłem dopiero gdy je zerwałem i podsunąłem pod słońce. Tam, skąd je wziąłem, było strasznie ciemno, przez co wydawały się wcale nie mieć barwy.

Nagle moje podziwianie przerwał głośny trzask. Szybko odwróciłem się w jego kierunku i cofnąłem do drzewa. Na środku dróżki ktoś stał. Nie wiedziałem skąd się wziął, bo nie słyszałem jak idzie. Był ubrany w ciemne ubrania. Miał czarną kurtkę z rękawami do łokci, brązowe, podarte na kolanach spodnie i szarą bluzkę. Tylko stopy miał bez butów i skarpet. Jednak i tak największą uwagę przykuwała jego twarz. Była taka blada, wręcz biała, a na niej znajdowały się fioletowe usta, mały nos i ogromne, czarne oczy, które wpatrywały się prosto w moje. Poczułem dreszcz na plecach. Później dopiero dostrzegłem ogromną dziurę między drzewami. Musiał spaść z góry i przy okazji zgubić swoje buty ze skarpetkami i nabić sobie siniaka na ustach. Pomyślałem, że jest aniołem, ale w sumie to i lepiej dla mnie. Mogłem go spytać o mamę. Podszedłem do niego bardzo blisko i pomachałem ręką. Nie ukrywałem swojej radości z tego, że w końcu mogę z kimś porozmawiać.

- Cześć! Jesteś aniołem, prawda? Spadłeś z góry. – Pokazałem palcem na dziurę. – Wiesz coś może o mojej mamie? Taka, podobna do mnie, tylko dziewczyna. Chciałbym wiedzieć, jak się czuje, bo dawno jej nie widziałem. Mam tylko zdjęcie. Pokazać ci? – Szybko zacząłem grzebać w plecaku, aby znaleźć fotografię.

W tym samym momencie zauważyłem, jak patrzy na to, co robię i próbuje to powtarzać. Uznałem, że bawi się w papugowanie, więc stanąłem wyprostowany, nieco dalej od niego i robiłem głupie miny. Na początku mu nie wychodziło, przez co mnie ogromnie rozbawił. Potem szło mu coraz lepiej. Aż położyłem się na ziemi, bo od śmiechu rozbolał mnie brzuch. On też się położył, przez co czułem się jeszcze bardziej wesoły. Machałem rękami i nogami, w nadziei, że zrobi to samo. I robił przez co początkowe obawy co do jego osoby całkowicie zniknęły.

- Wiesz co? Na początku się ciebie bałem, ale już mi przeszło. Jesteś całkiem zabawny i umiesz się bawić. Pewnie jesteś bardzo młodym aniołkiem, ale zastanawiam się czemu czarnym. Moda tam, na górze się zmieniła? Teraz lepiej wam w czarnym, niż w białym? Ale nie ważne. Jak znajdziemy jakiś domek, to dam ci trochę swoich ubrań. Bardziej kolorowych. Powinny pasować. Bo przecież będziesz mi towarzyszyć, prawda? Nie przysłali cię tutaj po nic. No, pora wstawać. Dość śmiechów. – Wstałem i otrzepałem swoje ubranie.

Jedyne, co mnie zastanawiało to to, czemu on nie mówi. Przecież był już duży. Może mama go jeszcze nie nauczyła, ale przecież teraz ma od tego mnie. Ale wszystko w swoim czasie. Na razie chciałem znaleźć miejsce, w którym przetrwam tę okropną, ciemną noc. Najlepiej pod jakimś dachem.

Założyłem plecak, po czym ruszyłem przed siebie. Chyba mój nowy towarzysz mimo, że niemy, zrozumiał, co mówiłem, bo szedł za mną. Musiał lubić naprawdę papugować, bo nawet jak szedłem i trzymałem ręce na ramiączkach plecaka, on robił to samo, mimo, że nie miał żadnego. W głębi siebie cieszyłem się, że nie byłem już sam. Towarzysz jest zawsze dobrą rzeczą. A ten może nawet zostać moim nowym przyjacielem na zawsze. 

IntruzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz