Rozdział XII - W opałach

14 1 0
                                    

Znalazłem podróżnika po jego ogromnych śladach. Stał w miejscu i coś trzymał w rękach. Kiedy byłem już blisko, zauważyłem, że niedaleko stoi ta wielka mucha z skrzydłami na głowie. Chciałem do niej podejść i ją pooglądać, jednak Ciemny pobiegł dalej, a ja nie mogłem zostawić go samego.

Odważyłem się powiedzieć wielkoludowi całą prawdę bez żadnego kręcenia. Czułem, że w tej chwili nie mogłem go okłamać. W końcu chodziło o coś, co znajdowało się w jego domu.

Myślałem, że nie będzie zły za to, że chciałem wpuścić trochę słońca do jego chatki. Przecież to nic złego. To światło jest dla każdego, jednak on nie dość, że był wściekły, to na dodatek strasznie na mnie nakrzyczał. Przepraszałem go ze sto razy, jednak on tylko pociągnął mnie za rękę i zaczął iść tam, skąd przybiegłem.

Szedłem bardzo szybko, gdyż nie chciałem jeszcze bardziej denerwować podróżnika. Nigdy w życiu nie widziałem kogoś tak złego. Aż chyba zaczął cuchnąć, bo widziałem w świetle słońca jak spod jego kapelusza leci mały dymek. Nigdy nie słyszałem o smrodzie ze złości. Zawsze to nowa informacja dla mojej głowy. Jednak było mi bardzo przykro przez te jego krzyki. Nie lubiłem jak ktoś krzyczy. To zawsze mnie zasmucało. Od czasu do czasu szlochałem i wycierałem rękawem łzy. Ciemny nawet w takiej sytuacji mnie papugował i wycierał swoją suchą twarz. To już mnie nie bawiło, więc odwróciłem wzrok, żeby na niego nie patrzeć.

Kiedy doszliśmy do chatki, podróżnik szybko wbiegł do środka i zaczął szukać czerwonej chorągiewki. Kiedy ją obejrzał, odwrócił się do mnie, zrzucił plecak i wbiegł do domu. Po chwili wyrzucił z niego moje rzeczy przez co obawiałem się, że tym samym straciłem dach nad głową.

Usiadłem pod płotem i objąłem swoje nogi rękami. Ciemny zrobił to samo, jednak w tej chwili on już mnie nie obchodził. To przeze mnie ani on, ani ja nie ma gdzie się podziać. To moja wina, że podróżnik mnie teraz nienawidzi.

Po jakimś czasie poczułem jak ktoś dotyka moich dłoni. Nie podnosiłem głowy, gdyż byłem pewien, że Ciemnemu znudziła się ta poza i oczekuje czegoś nowego. Jednak postanowiłem na chwilę podnieść wzrok. To był podróżnik.

- Musimy iść, Michael. – Pogładził mnie po palcach. – Wiem, że nie chciałeś źle, jednak nie można robić wszystkiego na co ma się ochotę, wiesz? – Usiadł obok.

- Nie chciałem, żeby znaleźli ten domek. Rozumiem, że teraz mnie nienawidzisz za to. Zniszczyłem coś, co lubiłeś. – Znów schowałem głowę w kolana.

- Nie nienawidzę cię. Krzyczałem, bo byłem zły. Przepraszam.

- A teraz nie jesteś? – Spojrzałem na jego okulary.

- Nie. Już mi przeszło, jednak nie możemy już tutaj być. Ta chorągiewka to ich nadajnik. W swojej bazie danych mają już zaznaczoną tą lokalizację i wrócą tu, aby ją sprawdzić.

- Nie możemy się z nimi zaprzyjaźnić? – Wyprostowałem nogi.

- To nie jest dobry pomysł. To przyniosłoby same problemy, wiesz?

- To może się schowamy, a jak pójdą, to wrócimy tutaj i naprawimy ten dach.

- Michael. Posłuchaj mnie. Jak oni tutaj wejdą, to nic nie zostanie. Zniszczą ten domek i wszystko, co wokół.

- Dlaczego?

- Bo w tym lesie nie mogą stać żadne domki, które nie są zarejestrowane w urzędzie, tam w mieście.

- To nie możemy iść tego zrobić? – Wstałem i otrzepałem ubrania.

- Nie, nie możemy.

- Dlaczego?

- Chłopcze... To skomplikowane. Z biegiem czasu dowiesz się wszystkiego, teraz musimy naprawdę już stąd iść. To źli ludzie.

- Jak bardzo? – Założyłem plecak.

- Tak bardzo, że kazaliby ci się ubierać na czarno.

- O nie! – Podbiegłem do Ciemnego. – Chodź, wstawaj szybko! Musimy uciekać!

Wyszliśmy szybko przez furtkę i pożegnaliśmy jednocześnie domek, który po małych zmianach naprawdę mógł być ładny. Było mi smutno, że przeze mnie podróżnik nie ma już gdzie mieszkać, ale za to, nie zostawił mnie samego z Ciemnym. W głębi serca byłem mu za to wdzięczny, bo to zawsze ktoś dorosły, który da jeść i rozpali ogień. Ja sam nie umiałem niczego zrobić, więc tym bardziej obecność wielkoluda pokrzepiała moje serce. Miałem jedynie nadzieję, że szybko znajdziemy, albo wybudujemy nowy domek.

Szliśmy przez całe południe i popołudnie tam, gdzie bałem się ciemności. Podróżnik często odwracał się i oglądał domek, który stał coraz dalej. Teraz dopiero jego usta uformowały się w smutną minę. Nie dziwię mu się. Stracił w końcu swój dom, w którym być może mieszkał od urodzenia. Jednak podczas drogi nie zauważyłem, żeby chociaż raz spłynęła mu łza. Tak, jakby nie było mu przykro, ale był smutny. Dziwne. Mnie jak jest źle, to od razu zbiera się na płacz.

Zatrzymaliśmy się dopiero, kiedy słońce chowało się za drzewami. Chatki otoczonej żywopłotem już dawno nie było widać. Wtedy mina podróżnika znów zmieniła się na tą bez żadnego wyrazu. Położył swój naładowany plecak oraz torbę i oparł się o pień drzewa. Usiadłem koło niego i patrzyłem na zachodzącą błyskotkę.

- Już niedługo zrobi się ciemno, wiesz? – Powiedział nieco smutnym głosem.

- Wiem, ale chyba rozpali pan ognisko, prawda?

- Rozpalę, ale pierwsze dwie godziny będziemy musieli przesiedzieć w ciemności, w ukryciu.

- Dlaczego?

- Bo tych złych ludzi jest więcej i zawsze wieczorem latają nad lasem.

- Czemu? – Spojrzałem na jego okulary, które odbijały słońce.

- Po prostu go obserwują. – Jedno oko znów wydawało mi się świecić na niebiesko.

- Mogę zadać pytanie?

- Jasne. Pytaj. – Odwrócił głowę do mnie.

- Czy pan jest niewidomy, że nosi pan okulary?

- Nie zawsze ktoś, kto nosi ciemne okulary jest od razu ślepy.

- Czyli pan mnie widzi?

- Tak. Widzę cię urwisie. – Poczochrał moje włosy.

- To dlaczego pan nie zdejmie tych okularów? Przecież lepiej widzieć bez nich.

- Wiesz mały... Ja nie mogę ich zdjąć.

- Czemu?

- To dla mojego dobra. Gdybym ich nie miał, to miałbym kłopoty.

- Rozumiem. Ma pan inne oczy i by się z pana śmiali?

- Tak, Michael. Ludzie już tacy są. Lepiej nie odstawać od reszty, a jak już to jest konieczne, to lepiej być daleko od nich.

- Dlaczego?

- Wtedy się nie cierpi. Akceptuje się swoją odmienność i staje się odpornym na takie osoby.

Wtedy wstał i poszedł trochę dalej. Nie szedłem za nim, bo zauważyłem, że zbiera kawałki drewna. Pewnie na wieczorne ognisko. Uznałem, że to moment, w którym podróżnik chce być sam. Jego usta znów stały się smutne, a nie zawsze pocieszanie pomaga. Byłem pewien, że właśnie on tego nie potrzebuje. 

IntruzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz