Sześćdziesiąta noc X roku misji dwieście trzydzieści cztery.
„Tutaj podróżnik północnych lasów zielonych. Misja 234 zbliża się ku końcowi. Według mojej analizy jej cel zostanie w pełni osiągnięty już tej nocy. Jestem na przewidywanym miejscu rozpoczęcia akcji. Widoczność może być lekko pogorszona ze względu na obfite mgły nadchodzące z zachodu. Ich przybycie tutaj utrudni wykonywanie jakichkolwiek manewrów względem zadania. Bądźmy jednak dobrej myśli, że nie dotrą podczas najbliższej godziny."
W tym momencie puściłem guzik nagrywania mojego dyktafonu. Codzienny raport był już za mną, więc mogłem w spokoju dalej oczekiwać na rozwój wydarzeń. Usiadłem między dwiema sosnami, cały czas trzymając w ręku urządzenie. Przez jakiś czas wlepiałem wzrok w mury i ogrodzenie domu dziecka numer sto trzydzieści osiem, lecz póki co nie działo się nic wyjątkowego. Spuściłem oczy na przedmiot w swojej lewej dłoni. Był już stary i lekko poobijany, jednak swoje zadanie spełniał lepiej, niż te nowoczesne prosto ze sklepu. Dotykałem delikatnie jego klawiszy, wspominając ile to razy musiałem nagrywać w biegu. To przez to znacznie się zniszczył, gdyż wiele razy wypadał mi z rąk. Teraz obchodziłem się z nim bardzo ostrożnie, bo żadnego innego nie posiadałem. Szkoda, że dopiero, kiedy tak naprawdę jest już na wyczerpaniu.
Po godzinie mgły nasunęły się na budynek. Zastanawiałem się, czy podejść bliżej, lecz wiązałoby się to z dość dużym ryzykiem. Nie mogłem dać się nikomu zauważyć, a podczas tej akcji mógłbym przykuć czyjąś uwagę, jednak może miałbym na tyle sprytu, aby błyskawicznie uciec. Byłem w kropce, lecz rozsądek podpowiedział mi całkiem nowy sposób. Zrezygnowałem z poprzednich myśli na rzecz zmysłu słuchu. W końcu byłem w lesie, w środku nocy, więc dźwięk mogły jedynie zagłuszać świerszcze siedzące w wysokiej trawie. Nie sprawiało mi to problemu, bo ten „narząd" miałem wyjątkowo rozwinięty i wrażliwy. Przykucnąłem u stóp wzgórza, zamknąłem oczy i skupiłem się jak nigdy wcześniej.
Po kolejnej godzinie usłyszałem ciche szmery. Otworzyłem oczy i wstałem z nadzieją, że to moment, którego oczekiwałem od dosyć dawna. Miałem rację. Przy ogrodzeniu stało dwie osoby. Jedna po stronie budynku, a druga po stronie lasu. To była ta chwila. Ruszył.
Stanąłem błyskawicznie za drzewem, aby nie zwrócić na siebie uwagi. Przebiegł dosyć szybko i w tym samym momencie zacząłem żwawy pościg. Może byłem wtedy zbyt pewny siebie, lecz nie mogłem dłużej zwlekać. On miał o wiele łatwiej, bo był niższy i nie napotykał praktycznie żadnych przeszkód na swojej drodze. Co innego ze mną. Jako dorosły, wysoki facet musiałem dość sporo się nagimnastykować, aby nie zgubić go z oczu wśród drzew i krzewów. Na szczęście nie pierwszy raz musiałem prowadzić za kimś pościg.
Pokonał długi dystans zanim zatrzymał się na odpoczynek. Już powoli świtało, kiedy usiadł na głazie i zaczął grzebać w plecaku. Byłem zafascynowany jego osobą. Pochodził z domu dziecka, lecz wyglądał i ubrany był jak mały książę. Podchodziłem coraz bliżej dbając, aby nie wydać i nie spowodować żadnego dźwięku. Nie chciałem go przestraszyć i spłoszyć. Widać było, że czegoś potrzebuje, ponieważ rzucił z impetem plecak na ziemię i począł szukać czegoś przy drzewach. Szedł coraz dalej i dalej, lecz nie byłem pewien czego tak zażarcie dogląda. Zastanawiałem się, czy to nie jest odpowiedni moment, aby się pokazać, przedstawić, zaoferować pomoc, lecz wtedy moją uwagę przykuło coś innego. Naprzeciwko, wśród młodych świerków zauważyłem parę świecących się na biało oczu. Także bacznie przyglądały się uciekinierowi. Zaciekawiło mnie to, do kogo należą i bez większych namysłów ruszyłem w ich kierunku.
Tutaj nie dbałem już o zachowanie ciszy, gdyż chłopak poszedł daleko. Zacząłem biec ile sił w nogach, aby dogonić dość wysoką postać, która na mój widok ruszyła niczym torpeda. Niestety chyba nie znała lasu tak dokładnie, jak ja, gdyż kierowała się prosto we wnyki postawione na tzw. „niechcianych". Często odwracała się, a to jeszcze bardziej zbliżało ją do pułapki. Niedługo czekałem, aby w końcu się w nie złapała, lecz ku mojemu zdziwieniu nie wydała żadnego pisku. Tak, jakby nie czuła bólu.
Podchodziłem ostrożnie, gdyż mrok nocy jeszcze nie do końca opuścił to miejsce. Jasne ślepia skupiły się na mnie, ale po chwili zgasły niczym płomienie świec. Sama postać zaczęła się niesamowicie miotać, gdy znajdowałem się nieopodal. Postanowiłem ją jakoś uspokoić, lecz na nic zdawały się moje czyny. Nie dała siebie dotknąć. Usiadłem więc na głazie i postanowiłem poczekać, aż sama poprosi o pomoc.
Przeszedłem się na polanę, aby pozbierać młode jagody. Słońce już wstało, przez co widoczność w końcu była znakomita. Po jakimś czasie wróciłem na poprzednie miejsce, aby dokładnie przyjrzeć się tajemniczej osobie. Teraz, gdy na jej twarz padały promienie, nic nie było w stanie mi tego uniemożliwić.
Podszedłem powoli, trzymając w dłoni kilka dorodnych jagód. Znów usiadłem na kamieniu, tym razem twarzą do zbiega i przyglądałem się jego kruczoczarnym włosom oraz oczom, które teraz nie świeciły żadnym blaskiem.
- Nieźle się złapałeś, co? Sam nie dasz rady się wydostać. Te wnyki zrobili ludzie na właśnie takich, jak ty. Powinieneś się cieszyć, że za tobą szedłem, bo inaczej zostałbyś tutaj, aż przyszliby po ciebie, albo i na zawsze bez niczego. Nie musisz się mnie obawiać. Nie działam z nikim. Uwolnię cię, ale pod warunkiem, że mi to umożliwisz, okej?
Pozostał głuchy na moje słowa, ale po nich mogłem w spokoju otworzyć pułapkę i dać chłopakowi to, co sam sobie odebrał. On nie powiedział nic. Spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem, po czym czmychnął w głąb lasu. Nie chciałem już go gonić. Uznałem po prostu, że jest głupi i jeżeli dalej będzie w takim wariactwie podejmował decyzje – długo w tym lesie nie pożyje. Ale to nie mój problem, to nie był mój cel, aby mu pomagać. To tylko moja czysta ciekawość uratowała jego wolność.
Powoli wracałem na miejsce poprzednich obserwacji. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy, że te drzewa, pod którymi chodziłem codziennie, są tak zielone. Zawsze wydawało mi się, że ten kolor jest stonowany, zimny, lecz ku moim oczom ukazała się inna prawda. Ja wolałem jednak te ciemniejsze barwy, bowiem w ciemności lepiej jest się ukrywać.
Chłopak z domu dziecka mimo mojej długiej nieobecności siedział nadal w tym samym miejscu. Nie ruszał się, tylko leżał na dużym głazie i zasłaniał swoją twarz. Nie wiedziałem, co robi, lecz dojrzałem porozrzucane rzeczy. Najprawdopodobniej pochodziły one z jego plecaka. Uznałem, że mógłbym w tym czasie poszukać czegoś do jedzenia, gdyż chłopak na pewno odczuwał głód. Ruszyłem zatem na łowy.
CZYTASZ
Intruz
Science-FictionW dalekiej przyszłości, świecie, który dobiega końca, bije jeszcze kilka zielonych serc skazanych na rychłą śmierć. Ludzie, którzy od lat byli zapatrzeni w siebie, całkiem zapomnieli o czymś, bez czego nie mogą żyć, a teraz próbują za wszelką cenę t...