Rozdział VII - Cel życia

18 1 0
                                    

Obudziłem się równo ze wschodem słońca i usiadłem na swoim łóżku. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, po czym poprawiłem spadającą poduszkę. Przeciągnąłem się niedbale przysłuchując się trzaskom kości. W mojej głowie była kompletna pustka. Przez całą noc śniła mi się scena ucieczki chłopaka z domu dziecka. Byłem wtedy taki dumny z siebie, że dociągnąłem misję do końca i odniosłem sukces, a teraz nie widziałem żadnej nadziei na to, że kiedykolwiek znajdę chłopaka w znajomych terenach. Przez noc mógł uciec wszędzie.

Powoli założyłem ubrania, pościeliłem łóżko i otworzyłem okno. Powietrze było wilgotne, przez co wywnioskowałem, że w nocy była burza. Może ona pomogła chociaż trochę drzewom i powrócą do dawnej świetności. Kto wie czy nie brakowało im właśnie wody.

Wyszedłem przez drzwi w mojej sypialni na taras i zacząłem szukać wędki. Wiatr musiał ponieść ją w inne miejsce, gdyż zawsze stała pod ścianą, a teraz jej nie było. Miałem rację. Znajdowała się kawałek dalej utkwiona w szparze na ogrodzeniu. Wyciągnąłem ją ostrożnie, nabiłem przynętę i rzuciłem do wody. Zawsze na śniadanie łowiłem sobie jedną, lub dwie ryby, aby nie jeść cały czas tylko owoców.

Przy łowiectwie wyćwiczyłem do perfekcji swoją cierpliwość i opanowanie. Chyba nic, ani nikt nie mógł mnie wyprowadzić z takiego stanu, przez co czułem się nieco lepiej. Próbowałem w międzyczasie pokrzepić się myślami o moich cechach, jednak na wiele to się nie zdawało. Ta misja była moim jednym celem tutaj, a teraz, gdy go już nie mam, moje życie nie ma sensu. Nie mam co tutaj robić i posiadanie nawet najlepszych zdolności nie zmieni takiego stanu rzeczy.

Po dłuższym czasie wszedłem do domu trzymając dwa dorodne karasie. Chyba miałem ich najwięcej w jeziorze, bo dosyć często to one gościły na moim talerzu. Przez wiele lat nauczyłem się bardzo dobrze obrabiać ryby, więc nie miałem żadnych problemów przy tych okazach. Niedługo potem były już gotowe do przygotowania na ciepło.

Byłem zadowolony z tego, że zjem coś porządnego, jednak moje szczęście szybko zniszczył kolejny problem. Kiedy chciałem przejść do kuchni, nie mogłem otworzyć drzwi, całkiem tak, jakby coś je blokowało. Nie wiedziałem, co mam zrobić, bo z jednej strony mogłem je po prostu wyważyć, ale z drugiej nie miałbym potem możliwości ich naprawić.

Postanowiłem powoli dawkować siły, aby być może w ten sposób utorować swoje drogę. Udało się. W pewnym momencie mogłem swobodnie otworzyć drzwi, lecz wtedy doznałem ogromnego szoku.

W rogu domu stała znowu ta sama, dziwna, tajemnicza postać z świecącymi oczami. Tym razem nie dałem się zwieść temu blaskowi i czym prędzej zablokowałem drzwi wejściowe ogromną belką. On się nie ruszał. Patrzył raz na mnie, a raz na coś w innym rogu chatki. Zastanawiałem się, czego tutaj szuka i czego ode mnie chce, a przede wszystkim jak się tutaj dostał. Przecież tylko ja znałem drogę do tego miejsca.

Kiedy słońce padło na jego twarz oczy błyskawicznie straciły swoje iskierki. Nadal stał w kącie, lecz teraz mogłem zobaczyć, że trzyma coś w rękach. Podszedłem do niego i gwałtowanie mu to zabrałem. Był to kocyk, dosyć ciepły i na moje oko bardzo dokładnie wykonany. Miał w rogu wyszyte imię: Michael. Czyżby właśnie tak miał na imię ów dziwny chłopak ubrany na czarno?

Cały czas zerkałem w jego ogromne oczy. Raz patrzył się na mnie, a raz na coś innego. Chciałem sprawdzić, co jest tym obiektem, jednak obawiałem się reakcji przybysza. Musiałem najpierw w jakiś sposób go obezwładnić. Szybko znalazłem kawał sznura i zacząłem powoli do niego podchodzić. O ile przedtem nie spodziewał się, że zabiorę mu koc, tak teraz non stop przyglądał się moim ruchom. Pewnie domyślał się, co chcę zrobić, więc moje zadanie było o tyle utrudnione. Postanowiłem jednak spróbować.

Kiedy byłem już blisko chłopaka, nagle poczułem, że ktoś trzyma mnie za szyję i próbuje oderwać od zamierzonego czynu. Złapałem jego dłonie i chciałem jak najszybciej sprowadzić go na ziemię, jednak uczepił się bardzo mocno. Czułem jak powoli zatrzymuje dopływ krwi i powietrza. Starałem się go zrzucić, jednak trzymał się nadal. Nie mogłem po prostu gwałtowanie się cofnąć, aby nie zrobić nikomu krzywdy i nie spuścić ze wzroku dziwnego chłopaka. Złapałem za nogi napastnika, rezygnując tym samym z obrony gardła, a następnie przerzuciłem go przez ramię całkiem blokując jego ręce. Tym samym złapałem za kark także czarną postać i związałem dłonie. Osoba na moich plecach zaczęła się niesamowicie miotać, jednak teraz to ja miałem nad wszystkim kontrolę.

- Zostaw go! Nic ci nie zrobił ty... ty wielkoludzie! – usłyszałem piskliwy głosik. – I mnie też puść, słyszysz! Puszczaj! – na jego głos powoli nachodziła warstwa goryczy.

- Mam cię puścić, abyś znowu dobrał mi się do szyi?

- Pan mówi? – Przestał się miotać i próbował spojrzeć na moją twarz.

- A czemu miałbym nie mówić? Przecież jestem już dorosły, hm?

- No racja... Przepraszam. Może mnie pan puścić? Już mi się w głowie kręci.

- No dobrze, mały, ale bez żadnych numerów, obiecujesz?

- Obiecuję, ale niech i pan Ciemnego uwolni.

Powoli położyłem dzieciaka na ziemi i ku moim oczom ukazał się mały blondynek w zielonym płaszczyku, który teraz spoglądał na moją twarz swoimi niebieskimi oczami pełnymi światła. Czułem, że zaraz wybuchnę, że szczęścia. Ten chłopiec sam się odnalazł i to na dodatek w moim domu. Szybko podniosłem go na nogi, otrzepałem ubranie i przykucnąłem.

- To ty uciekłeś z domu dziecka, prawda?

- Tak. Uwolni go pan? – Spoglądał ukradkiem na dziwnego chłopca.

- A nie zrobi nikomu krzywdy?

- No co pan! Ciemny to najbardziej bezpieczna osoba jaką znam. On nawet by muchy nie skrzywdził!

- No dobrze. Zaufam ci. Masz tutaj scyzoryk i idź rozetnij mu więzy. – Podałem narzędzie, po czym wstałem i pozwoliłem dzieciakowi przejść.

Trochę guzdrał się z wykonaniem zadania, więc postanowiłem mu pomóc i przy pomocy noża rozciąłem przeszkodę na dłoniach „Ciemnego". Po tym rozpaliłem małe ognisko i zacząłem piec ryby. Pewnie obydwaj byli strasznie głodni po całej nocy przygód.

- A pan tutaj mieszka? – usłyszałem po chwili znów cieniutki głosik.

- Tak, to mój dom. – Pilnowałem, aby posiłek się nie spalił.

- A czemu jest tutaj tak ciemno?

- Bo nie ma światła, a wszystko porosły rośliny przez co słońce nie ma większego dostępu.

- To czemu pan ich nie zetnie?

- Bo nie chce ich ścinać.

- Czemu?

- Bo to nie jest potrzebne

- Ale czemu?

- Bo ja lubię ciemność. – Przewróciłem ryby na drugą stronę.

- A ja nie lubię. Ciemność jest straszna. Lepsze są kolory.

- No widzisz, masz inny gust. – Zdjąłem jedzenie z ognia i postawiłem na stole. – Siadajcie. Na pewno jesteście głodni po całej nocy.

- Ale tu jest tylko dwie ryby, a nas jest troje. – Spojrzał zmartwiony na talerz.

- Ja zjem coś innego, dobrze?

- No dobrze... Chodź Ciemny! – Podszedł do niego i pociągnął za rękę.

Odsunąłem się nieco, gdyż ten drugi chłopak się mnie bał. Nie dziwiłem mu się. Usiadłem na bujanym fotelu i przyglądałem się jak cel misji dwieście trzydzieści cztery zajada się posiłkiem przygotowanym przeze mnie w moim własnym domu i w głębi siebie cieszyłem się, że udało mi się osiągnąć cel.

by

IntruzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz