Rozdział XV - Rejon

12 1 0
                                    

Obudziłem się najwcześniej ze wszystkich i usiadłem przy wygaszonym ognisku. Chciałem iść po plecak, w którym miałem jeszcze odrobinę zapasów, jednak gdy wstałem, zauważyłem, że Michael zrobił sobie z niego poduszkę. Wtedy przez oczy przeszedł mi obraz zgniecionych owoców. Nie chciałem go budzić, więc postanowiłem po prostu poczekać, aż odzyskam do niego dostęp.

Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej o celu misji dwieście trzydzieści cztery, gdyż tak naprawdę wiedziałem tyle, co nic. Wszedłem do jaskini, aby przejrzeć zawartość jego bagażu.

Chłopak naprawdę miał niewiele, lecz czego spodziewać się po osobie z domu dziecka? Przecież tam bieda piszczy od rana do wieczora, przez dni, tygodnie, miesiące i lata. Czytałem niedawno, że według statystyk żyje im się bardzo dobrze, jednak te banalne diagramy są podawane jak piękne zabawki dla głupich dzieci.

Wśród różnego rodzaju kolorowanek i kredek oraz flamastrów dostrzegłem jedynie małą teczuszkę, którą chciałem zająć się nieco później. Teraz postanowiłem przyjrzeć się pudełku, które wręczył mi Carl. Okazało się być pozytywką.

Jej wygląd do złudzenia przypominał mi kompas. U góry wygrawerowany napis, podobnie nieczytelny i identyczna data. W środku pięknie zdobiona figurka i kilkanaście czerwonych kamieni – najprawdopodobniej rubinów. Jedyne, co odróżniało ją od innych grających prezentów, było to, że ona nie wydawała żadnego dźwięku. Tak, jakby coś blokowało cały mechanizm.

Nie musiałem długo szukać, aby znaleźć kawałek papierka uniemożliwiającego działanie całego systemu. Teraz pamiątka mogła żyć w całej swojej okazałości, chociaż zastanawiało mnie, dlaczego ktoś nie chciał, aby ta melodyjka cieszyła ucho Michaela, kiedy tylko chciał jej posłuchać.

Odłożyłem przedmiot na miejsce i uznałem to za odpowiedni moment, aby włożyć resztę jego rzeczy tam, gdzie powinny się pierwotnie znajdować. Wyjąłem kolorową zabawkę i kompas, a potem umiejscowiłem obok pozytywki. Całość wyglądała tak, jakby była elementami jednego obrazka. Idealnie do siebie pasowała.

Na sam koniec wyjąłem malutką teczuszkę, która już wczoraj wpadła mi w oko, gdy Michael próbował wygrzebać z niej zdjęcie swoich rodziców. Nie zdążył tego zrobić, jednak od tej pory ciekawił mnie ich wygląd. Po co ktoś, kto pozbył się dziecka, miałby zostawiać mu własną fotografię? Tam musiało być coś więcej.

Jak się okazało, teczuszka była pewnego rodzaju ramką, gdyż w środku było samo zdjęcie. Najpierw zobaczyłem je od tyłu. Miało już swoje lata, gdyż papier fotograficzny stał się niezmiernie żółty. Na nim był napisany jakiś adres. Pewnie już dziś nieaktualny. Nieco niżej znajdował się podrapany napis: ... i Emma wraz z dwumiesięcznym synem.

Zastanawiało mnie, dlaczego ktoś zdrapał imię ojca Michaela. Z tym musiała wiązać się jakaś historia.

Po dokładnej analizie tyłu zdjęcia, przyszła pora na obejrzenie przodu. Tutaj również większość była zniszczona, oprócz samego chłopca i fragmentów jego matki.

Oglądając ten obrazek poczułem w środku, że robi mi się ciepło na sercu. Mały był od urodzenia aż taki pocieszny. Zostało mu do teraz. Tym bardziej nie mogłem uwierzyć, że ktoś zostawił go samego na pastwę losu, ale skoro podstawił mu aż tyle śladów, chciał, aby dzieciak sam zdecydował, czy chce szukać. A Michael chce.

Cała lewa strona zdjęcia była zdarta do cna. Mogłem dostrzec jedynie mundur, jak na moje oko – wojskowy. Prawą stronę zdobiła kobieta w ogromnym, jasnym kapeluszu i z rozpuszczonymi, brązowymi włosami. Była ubrana w czerwoną sukienkę i białe rękawiczki. Całkiem adekwatnie do żony wojskowego na wysokim szczeblu. Jedyną zagadką była jej twarz. Musiałem naprawdę wytężyć wzrok, aby cokolwiek rozszyfrować. Po kilku minutach przeżyłem ogromny szok. Wiedziałem już dlaczego dziecko jest tak daleko od miasta.

IntruzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz