Rozdział XI - Na ratunek 2

13 1 0
                                    

Pierwszy dzień X roku misji dwieście trzydzieści pięć.

„Tutaj podróżnik północnych lasów zielonych. Misja dwieście trzydzieści pięć – nowe zadanie, jakie zrzucił mi los, powoli nabiera odpowiednich obrotów. Czekam zwarty i gotowy na przybycie miastowych, którzy podadzą mi jak na tacy informacje niezbędne do wykonania celu. Powoli zmierzam na największą polanę lasu, żeby w międzyczasie uzupełnić zapasy jedzenia. Mam nadzieję, że zatrzymają się w pobliżu mnie, gdyż dłuższa wędrówka nie wchodzi w grę. Nie teraz, kiedy obiekt misji dwieście trzydzieści cztery czeka na mnie w domu wraz z tajemniczym dzieckiem. Jednak postaram się dać z siebie jak najwięcej, aby pogodzić ze sobą te dwie sprawy, gdyż są one naprawdę ogromnej wagi. Póki co pogoda dopisuje i nie zapowiada się na deszcz, lecz w ciągu dnia wiele może się zmienić. Miejmy jednak nadzieję, że rzekome problemy ominą mnie szerokim łukiem i umożliwią manewry związane z misją. Jedyne, co mi pozostaje, to tylko czekać."

Schowałem w pośpiechu dyktafon do kieszeni, gdyż kolejny raport był już za mną. Przypomniały mi się dawne lata, kiedy musiałem tak robić każdego dnia, bo jedna misja goniła drugą i nie było na nic czasu. Teraz znów poczułem się do czegoś przydatny, poczułem, że mogę być znów bohaterem.

Wszedłem na polanę i nazbierałem trochę świeżych jagód, a następnie część z nich schowałem do swojego plecaka na tzw. „Czarną godzinę". Zawsze to zadanie mogłoby się przedłużyć do samego wieczora, a z pustym żołądkiem ciężko cokolwiek zrobić. Przechadzałem się powoli między niskimi świerkami i zajadałem się tym, co trzymałem w dłoni. Ich igły opadały, gdy tylko dotykało się je palcami. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że ta sprawa jest jedną z tych poważniejszych i trzeba się nią zająć, na dodatek, że las był moim jedynym domem.

Nagle usłyszałem ogromny warkot, co było znakiem, że moje zadanie się rozpoczyna. Skryłem się szybko w zaroślach i oczekiwałem, tego, co nastąpi. Rozglądałem się ostrożnie, aby dostrzec rzekomych ekologów, jednak nigdzie nie widziałem ich pojazdu. Dopiero, gdy wyłonili się zza wysokich drzew, zrozumiałem, że tym środkiem transportu jest helikopter. Wylądowali na polanie.

Było ich dwóch, przynajmniej na sam początek wyszło tylko tylu. Ubrani od stóp do głów w kombinezony i maski zapewne z tlenem, jakby oczekiwali tutaj jakiejś zarazy, albo zatrutego powietrza.

Rozeznali się w terenie, rozglądali w poszukiwaniu zagrożenia i zaczęli pracę. Wyjęli srebrne walizki z jakimiś płynami w fiolkach oraz cały ten sprzęt do badania roślin. Wiedziałem do czego służy, bo nie raz widziałem taki w innych misjach. Potrzebowali różnych struktur roślin takich jak kora, liście, owoce i inne wydzieliny. Według mnie to nie pozwoli im znaleźć problemu, bo przecież w każdym innym lesie jest taka sama flora. Chyba, że ten las jako jedyny wyróżnia się spośród reszty.

Do tego zadania na pewno była potrzebna cierpliwość. Siedziałem bardzo długo w ukryciu, nim przybysze oddalili się na bezpieczną odległość. To świadczyło o tym, że chcą zebrać większość materiałów z całego lasu. To działało tylko na moją korzyść. Mogłem wyjść z kryjówki i poszukać tego, co było mi potrzebne, a mianowicie jakiejś informacji.

Podbiegłem ostrożnie do walizek w poszukiwaniu notatek, dotyczących umierającej flory. Na nieszczęście w środku były tylko te fiolki i zbadane na samym początku igły świerków. Uznałem, że i ten materiał mi się przyda i szybkim ruchem spakowałem kilka z nich do kieszeni oraz zabrałem trochę sprzętów, które umożliwią mi wykonywanie badań na spokojnie w moim domu.

Postanowiłem zaryzykować i wejść do helikoptera, aby znaleźć w końcu coś przydatniejszego. Tutaj już los ze mną nie pogrywał i na siedzeniu pasażera zobaczyłem teczkę z papierami. Otworzyłem ją i po krótkim rozeznaniu uznałem, że moje zadanie zostało wykonane. To dokumenty tej sprawy.

Spakowałem całą teczkę do plecaka, gdyż nie miałem czasu na czytanie wszystkiego, co tam było. Tym zajmę się w chatce, na spokojnie, bo teraz czas gonił mnie nieubłaganie. Zeskoczyłem z helikoptera i czym prędzej opuściłem to miejsce.

Pobiegłem kawałek dalej i rozejrzałem się w poszukiwaniu potencjalnego niebezpieczeństwa. Nikogo tam nie było, więc postanowiłem wyrównać swój oddech, wziąć jeden głęboki i zapoznać się z aktami sprawy. Wyjąłem je z plecaka i trzęsącymi się rękami opiąłem blokującą dostęp klamrę. Dokumentów było naprawdę dużo, jednak byłem pewien, że wśród nich jest to, czego szukam.

Pierwszy dokument zawierał jedynie diagnozę problemu i tak naprawdę nie wnosił nic do mojego rozumowania. Prowadzą obserwację roślin, gdyż od niedawna docierają do nich niepokojące sygnały o stanie flory w lasach zielonych. Wczytując się moje wnętrze drżało z ciekawości. Ostatnie zdanie tego tekstu jasno sugerowało, że kolejna strona to cel mojego dzisiejszego zadania.

Zamknąłem na chwilę oczy, aby uspokoić wszystko, co stało się niespokojne, wziąłem głęboki wdech i obróciłem kartkę.

- Podróżniku! Tu pan jest! – Usłyszałem zdenerwowany piskliwy głosik, po czym szybko zamknąłem teczkę i się odwróciłem.

- Michael? Ty tutaj? Miałeś nie wychodzić do jasnej cholery! – Złapałem go za ramiona i potrząsnąłem.

- P-przepraszam. Ja-ja musiałem, mimo, że obiecałem. Jestem świadomy, że teraz nie mam już żadnych praw do domku, ja... - Łzy spływały po jego policzkach.

- Nie płacz, proszę cię. – Wytarłem spadającą kroplę. – Odpowiedz mi tylko na dwa istotne pytania: Dlaczego wyszedłeś i czy ktoś cię widział?

- Nie... Nikt nie widział, ale tam stoi ta wielka mucha tych dziwnych, ciemnych dorosłych.

- Uciekłeś, bo zobaczyłeś helikopter?

- Tak. Pan też uciekł. Przecież miał być pan tam, a jest pan tak daleko. – Usiadł na trawie i przetarł oczy. – Ciemny może potwierdzić, że też ich widział.

- Zaraz, zaraz. Ale jak ty go widziałeś, skoro mój dom jest okryty warstwą bluszczu?! – Przykucnąłem przy nim i spojrzałem w oczy.

- No bo ja... ja... - Zaczął płakać rzewnymi łzami. – No bo ja ściąłem ten dach sekatorem...

- Co zrobiłeś!? Jak to ściąłeś?! Nie kazałem ci tego robić! – krzyknąłem donośnym głosem, po czym szybko zasłoniłem swoje usta.

- No bo tam było tak ciemno i ja chciałem zrobić niespodziankę. Ja naprawdę nie chciałem źle. Naprawdę. – Jego twarz była cała zapłakana. – I oni rzucili tam taką czerwoną flagę z takim migającym światełkiem, bo przez chwilę się zatrzymali i świecili latarkami na dom.

- O nie... - Wstałem szybko na nogi. – Chodź! – Złapałem go za rękę i pociągnąłem za sobą.

Oczywiście skierowałem się do swojego domu nie zamieniając z dzieciakiem ani jednego słowa. Zniszczył moją kryjówkę, miejsce, w którym czułem się naprawdę bezpieczny. A teraz? Teraz nie mam żadnej ochrony, a jeżeli przedmiot, jaki tam zostawili był tym, jakiego się domyślałem, mogę zapomnieć o mojej ukochanej chatce. Musiałem się spieszyć, aby dotrzeć tam pierwszy. 

IntruzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz