Rozdział XIII - Zwiad

10 1 0
                                    

Kiedy zebrałem drewno na ognisko, słońce całkiem schowało się za horyzontem. Wiedziałem, że mam niewiele czasu, aby znaleźć jakąś kryjówkę, w której ukryję zarówno siebie, jak i dwójkę niemałych dzieci. Na szczęście, znałem dość dobrze te tereny i wiedziałem, że niedaleko znajduje się opuszczona niedźwiedzia jaskinia. Pozostała tylko kwestia, czy zdążymy ukryć się na czas.

Wróciłem szybko do chłopców, założyłem plecak i zacząłem iść przed siebie bez słowa. Podążali za mną i o dziwo Michael nie zadawał żadnych pytań. Chyba było mu przykro za to, co zrobił i nie chciał się jeszcze bardziej narzucać. W sumie, dobrze robił. Nie miałem zbytniej ochoty na rozmowy.

Z daleka jaskinia wyglądała jak mały pagórek, przez co uznałem ją jako tymczasowe miejsce do mieszkania, w którym na pewno będziemy bezpieczni. Rosły na niej dwa świerki i mnóstwo zielonej trawy przez co z góry nikt nie spostrzeże się, że coś jest nie tak.

Wszedłem do niej pierwszy i położyłem swój plecak oraz torbę. Michael stał na zewnątrz wraz z „Ciemnym" i spoglądał niepewnie w głąb miejsca. Dopiero po jakimś czasie zorientowałem się, że dzieciak boi się ciemności.

- No, Michael. Chodź do mnie.

- Ale tam jest ciemno. – Powiedział, po czym jego głos poniosło echo.

- Nie bój się. Jestem już w środku i w razie co cię obronię.

- Ja od zawsze nienawidzę ciemności. Nie ufam jej.

- Czasem trzeba przełamać swoje słabości dla dobra sprawy i wszystkich. Teraz jedynie możesz zrobić to dla mnie. – Wyszedłem i podałem mu dłoń. – No chodź. Zaufaj chociaż raz.

Po krótkim namyśle dzieciak zamknął oczy i podał swoją rękę. Była ona bardzo drżąca. Naprawdę ta ciemność sprawiała mu ogromny problem, jednak od niej nie można uciec. Zawsze prędzej, czy później będzie trzeba się z nią zmierzyć.

Dziwny chłopak wszedł zaraz za nami i usiadł w jednym z kątów jaskini. Ja trzymałem Michaela na kolanach i zdjąłem swoje rękawiczki. Chciałem, aby czuł moją obecność poprzez ciepłe dłonie.

- Są ciepłe. – Dotykał je delikatnie swoimi zimnymi rączkami.

- No pewnie, że są. – Poczochrałem jego włosy.

- Kiedy pan rozpali ognisko?

- Jak źli ludzie sobie pójdą. Póki co musimy przeczekać tutaj.

Po krótkim czasie słyszałem cichutkie chrapanie, a ciałko dzieciaka opadło bezwładnie na moje ramiona. Nie dziwiłem mu się. Po całym dniu przygód musiał być zmęczony. Obtuliłem go kocykiem i położyłem obok tajemniczego chłopaka.

Niedługo musiałem czekać, aby usłyszeć huk helikopterów. Zaczął się conocny zwiad nad lasem. Wszystkie te hałasy obudziły także Michaela, który w panice zaczął się miotać.

- Cii... Michael. Jestem tutaj nadal. Zaczęło się. Nic nie mów.

- Co się zaczęło?

- Cii... Zwiad się zaczął – szepnąłem po czym zasłoniłem palcem usta dziecka.

- A co to jest?

- Wytłumaczę ci jak odlecą.

W ciągu dwóch godzin Michael znów zasnął na moich kolanach. Siedziałem skupiony, patrząc cały czas na wejście do jaskini. Tu i ówdzie błyskały światła maszyn latających nad naszymi głowami. Nagle coś zaczęło świecić na moją twarz.

Odwróciłem głowę w kierunku światła i jak się okazało, jego źródłem były oczy dziwnego chłopaka. Patrzył na mnie gałkami pełnymi światła, na których znajdowały się ogromne, czarne źrenice, które same w sobie miały wewnątrz niebieskie światełka.

- Kim ty do cholery jesteś? – Położyłem Michaela jak najdalej od dziwnego chłopaka i powoli zbliżałem się do niego. – Hm? Nie uwierzę, że jesteś tylko zwyczajnym dzieckiem. Nie po tym, co teraz widzę. – Dotknąłem jego ręki i gwałtowanie się odsunąłem.

Jego dłoń była obślizgła, jak żaba. Kiedy go dotknąłem od razu coś mnie od niego odepchnęło. To nie był normalny dzieciak. Zacznijmy od tego, że to nawet nie był człowiek. Ale czym, lub kim był? Do tego musiałem dopiero dojść. Póki co nie mogłem pozwolić, aby swoimi oczami zwrócił uwagę zwiadowców.

Wygrzebałem z plecaka kawałek materiału, dzięki któremu mogłem w spokoju zawiązać jego oczy. On nawet nie protestował, przez co to zadanie było banalnie łatwe.

Po niedługim czasie dźwięk helikopterów całkowicie umilkł. Skończyli swoją pracę na dziś, więc mogłem w spokoju wyjść i zająć się ogniskiem. Rozświetliło ono znacznie część jaskini, przez co uznałem, że Michael nie będzie się aż tak bał. Wyjąłem z plecaka jagody, które zachowałem z przedpołudnia i postawiłem niedaleko ogniska. Postanowiłem teraz, w świetle przyjrzeć się dokładniej czarnemu przybyszowi.

Wziąłem go ostrożnie na ręce, ale ku mojemu zdziwieniu ważył tyle, co nic. Obchodziłem się z nim ostrożnie, ponieważ maź, która wydobywała się z jego ciała drażniła moją skórę, powodowała, że zaczynała piec. Położyłem go koło ogniska i odwiązałem oczy, które nadal świeciły tajemniczym blaskiem. Na dodatek non stop były skierowane na mnie przez co znacznie utrudniały jakiekolwiek czynności. Jednak postanowiłem przykucnąć i przyjrzeć się mu z bliska.

Jego skóra była pokryta śluzem tylko do nadgarstków, dalej jedynie wilgocią. Ale nie to było najważniejsze. Najważniejszy był jej kolor. Niebieski kolor. Byłem już pewien na milion procent, że nie pochodzi z naszej planety, a jeżeli już tak, to musiano na nim okropnie eksperymentować. Nie mogłem dopuścić, żeby Michael dowiedział się prawdy. Przecież uważa to stworzenie za swojego przyjaciela.

IntruzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz