22.

78 7 0
                                    

- Dokąd jedziemy? - Przerwałam ciszę panującą w aucie.

- W bezpieczne miejsce, żeby cię opatrzyć.

- To zawieźcie mnie do szpitala, tam się mną zajmą.

- I co powiesz? Że porwał cię pieprzony clown? Bez zbędnych pytań od razu cię zgarną do szpitala psychiatrycznego.

- Powiem, że nabiłam się na gwóźdź kiedy się potknęłam w garażu.

- I przez to jesteś odwodniona i ledwo stoisz?

W tej chwili skończyły mi się argumenty. Gdybym poprosiła o odwiezienie do domu poznaliby mój adres, czego bym nie chciała.
Wjechaliśmy na żwirową ścieżkę prowadzącą do domu pod lasem. Budynek może i nie był stary, ale za to zaniedbany i obrośnięty chwastami. W środku wydawał się zamieszkany, może i ktoś nie przebywał tu codziennie, ale były widoczne ślady pobytu. Jak na taki dom okazuje się, że posiada duże zapasy medykamentów, które z pewnością starczyłyby dla jednostki wojskowej.

- Dlaczego mnie uratowaliście? - spytałam, kiedy zamaskowany mężczyzna opatrywał mi rękę.

- Nie zamierzaliśmy. Po prostu się wplątałaś.

- A jednak mnie nie zostawiłeś w tym pomieszczeniu.

- Wolałaś, żebym cię dobił tak jak tamtą? Jeśli tak mogę to zrobić nawet teraz. - Zachłysnęłam się samym powietrzem.

- Nie ma takiej potrzeby - wymamrotałam.

Chłopak z postrzeloną nogą ledwo siedział. Podeszłam do niego. Ten drgnął.

- Bez obaw jestem pielęgniarką.

Rozcięłam nogawkę jego spodni razem z prowizorycznym bandażem, szło mi to opornie zwłaszcza, że miałam tylko jedną rękę sprawną. Na szczęście jestem praworęczna i do pomocy miałam jego kompana.
Rana była szarpana i dość głęboka, ale nie było tragedii.
Nadchodził wieczór, widocznie Laughing Jack przetrzymywał mnie całą noc i dzień od kiedy zemdlałam.
Miałam przenocować w tym domu, w towarzystwie dwóch obcych mężczyzn, których twarzy nawet nie widziałam. W dodatku pewnie w pracy dostanę burę, choć może uda mi się wykręcić chorobą i zagubieniem komórki.

- Trzymaj - mężczyzna podał mi koc. - Będziesz spać tutaj, my w pokoju obok.

- Dziękuję. Nadal nie znam waszych imion.

- Hoodie - powiedział chłopak, który wszedł kulejąc.

- Mi mów Masky.

- Cassandra. Jeszcze raz dziękuję, że mnie tam nie zostawiliście.

Spojrzeli po sobie. Znajdowaliśmy się akurat w starym salonie albo jadalni, przy zakurzonych oknach stał rozklekotany stół z czterema krzesłami, a po drugiej stronie moje posłanie, którym stała się kanapa.

Hoodie położył plecak na na stole i zaczął rozpakowywać produkty. Była tam woda, pieczywo, jakieś kabanosy i dżem, a nawet chipsy.

- Co się stało z Jack'iem? - spytałam kiedy jedliśmy i aktualnie balansowałam na rozchybotanym krześle. Miałam pewność, że jeżeli zjem jeszcze trochę, to nogi krzesła rozkraczą się pod wpływem ciężaru, a sama odtłukę sobie cztery litery w akompaniamencie śmiechu nieznajomych.

- Chodzi ci o clowna? - spytał Masky. Kiwnęłam głową.

- Trochę go poturbowaliśmy. Skurwiel jest jak nic nieśmiertelny.

Nie pytałam o nic więcej. Nawet nie chciałam wiedzieć co tam robili, być może clown skrzywdził kogoś z ich znajomych.

Kiedy poszli do swojego pokoju położyłam się na kanapie. Przez pewien czas nie mogłam usnąć słysząc ciągłe chrobotanie mysz i walcząc ze strachem związanym z nocowaniem pod jednym dachem z obcymi mężczyznami. Prawdopodobnie mordercami i bandytami. Nawet nie widziałam ich twarzy. Cały dzień w maskach, powinni przynajmniej na noc je ściągać.

No właśnie, na noc.


Nie mam pojęcia co mnie podkusiło, żeby podglądać dwóch nieznajomych. Będąc tuż pod drzwiami plułam sobie w brodę, że mogłam dać spokój. Ale teraz ciekawość już mnie zżerała od środka, poznanie ich twarzy było już tak blisko, pozostawało tylko zajrzeć przez dziurkę od klucza...

Creepypasta II Zagubiona Historia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz