Rozdział 6

378 29 2
                                    

Spływające po przedniej szybie Impali krople deszczu, wpędziły Deana w swego rodzaju melancholię. Jego obecne odczucia miały swoje podłoże w żalu do samego siebie, którego nijak nie potrafił odegnać.

Gnębiło go zbyt głęboko osadzone poczucie winy. W jego umysł coraz mocniej wżynały się nieprzyjemne myśli. Sprawiały, iż zaczął postrzegać własne poczynania przez pryzmat tego, co spotkało Castiela. A przekonanie, że okazał się nie być na tyle silny, by ochronić jedną z najważniejszych osób w życiu cholernie bolało. Powoli również wykruszało maskę obojętności, zacierając twardo wytyczoną granicę, do której zwykł dopuszczać innych ludzi z wyjątkiem anioła oraz Sama. Ta dwójka dawno ją przekroczyła, docierając do strefy o bardziej osobistym, niemalże intymnym aspekcie.

Przeważnie w takich chwilach potrzebował bezpiecznego schronienia, jakie zapewniało mu wnętrze samochodu. Dźwięk wybranej piosenki roznosił się po niewielkiej przetrzeni, kojąc zmysły i rozwiewając wszelkie wątpliwości, jeszcze zanim te zdążyły zawitać w głowie.

Obecnie spoczywał na miejscu kierowcy, spinając się każdorazowo, gdy siędzący obok demon wykonywał gwałtowniejszy ruch. Co prawda blondyn nie spuszczał wzroku z malującego się przed nim widoku, lecz kątem oka śledził poczynania przymusowego towarzysza. Gotowy do zadania bezpośredniego ciosu, jeśli zaszłaby konieczność posunięcia się do aż tak drastycznego kroku.

Kakabel jednakże nic nie kombinował, tkwiąc zapatrzony w ekran telefonu. Rozlokował się miarowo wygodnie, popijając wykradzionego z motelowego automatu energetyka. Istoty piekielne nie wykazywały potrzeby spożywania jakichkolwiek napojów. Większość z nich ponadto uważała przyjmowanie pokarmów za nader człowiecze, ale szatyn widocznie przejawiał odmienne przekonanie.

Zaprzestał marnych w ostatecznym rozrachunku prób wszczęcia dłuższej dyskusji, z racji zdawkowych odpowiedzi Winchestera. Dean zbywał pytania, ignorując także odpowiedzi, tudzież mające za główny cel wyprowadzenie go z równowagi komentarze drugiej ze stron.

Obaj egzystowali w niepokojącej ciszy, oczekując przybycia Rafaela. W pewnym momencie uszu łowcy dobiegł dźwięk przychodzącej wiadomości. Trzymający telefon demon kliknął w odpowiednią ikonkę, pobieżnie przyswajając krótki, wyrażony zwięzłymi zdaniami tekst. Następnie uniósł spojrzenie znad ekranu, lokując je tymczasowo na postaci blondyna.

- Idziemy - rzucił krótko, opuszczając pojazd i wystawiając dotychczas suche ciało na rzęsistą ulewę.

Zledwie kilka minut drogi sprawiło, że znajdując się już u celu byli przemoczeni do suchej nitki. Odczuwający sporą zmianę temperatury po dłuższym przebywaniu w ciepłym wnętrzu pojazdu Dean marznął, nie dając jednak tego po sobie poznać żadną z reakcji jego ciała. Uparcie parł naprzód, ignorując dominujący chłód, podobnie co wdzierający się pod poły stosunkowo cienkiej kurtki wiatr.

Niespodziewanie szatyn się zatrzymał, odwracając na pięcie. Wyciągnął dłoń w kierunku Winchestera, żywiąc nadzieję, iż ten zrozumie aluzję.

- Rafael nie toleruje broni u swoich gości - dodał, przekazując niegdyś zasłyszane od archanioła słowa. Zanim ten wysłał go z misją, nakazał na czas spotkania odebrać łowcy niebezpieczny asortyment, który nadawałby się do uszkodzenia czegoś lub kogoś.

Kakabel więc wypełniał jedynie powierzone zadanie, aczkolwiek samemu nie zawsze zgadzając się z decyzjami ''przywódcy''. Mimo to nie ingerował w jego zalecenia, obawiając się nazbyt stanięcia po przeciwnej stronie barykady.

- A mi się zdaje, że bynajmniej nie idziemy tam na drinka.

Demon wzruszył ramionami, wyginając usta w lekkim uśmiechu. Drętwa atmosfera w ułamku sekundy przestała ich dotyczyć.

- Ty załatwiasz interes i prowadzisz, ale ja nie mam nic przeciwko odrobinie alkoholu.

- Z tym skrzydlatym dupkiem z pewnością czeka cię niezła zabawa. Nie ma co - powiedział z przekąsem blondyn, ostatecznie wręczając mu anielskie ostrze.

Nie wszczynał niepotrzebnych awantur ani bójek, pragnąc możliwie jak najszybciej zamknąć całą sprawę i w dalszym ciągu móc trzymać się z dala od wszelakiego kalibru istot niebiańskich, nie licząc Castiela. On był jedynym wyjątkiem. Aniołem, któremu pozwolił się samiostnie zbliżyć.

Rafael wydawał się prezentować wprost nienagannie w idealnie czystym, dopasowanym na miarę garniturze. Przywodził na myśl biznesmena, przybyłego na ważną konferencję w jednej z tych wielkich, światowych korporacji.

Przywitał ich ledwie skinieniem głowy, nie racząc grzecznościowymi formułkami. Jak na osobę jego pokroju przystało, przeszedł od razu do sedna. Owijanie w bawełnę nie wprowadziłoby niczego ciekawego, poza dodatkowym zamętem. Dlatego nie widział również sensu w rozwlekaniu własnych wypowiedzi.

- Wychodzę do ciebie z pewną korzystną propozycją, Dean. Mianowicie, ocalę twojego przyjaciela i obiecam nie tknąć brata - zapewnił, spoglądając prosto w zielone tęczówki Winchestera.- W zamian oczekuję lojalności. Dołączysz do mnie, pomagając uzyskać moc, stworzyć potężne imperium, a na sam koniec unicestwić Lucyfera wraz z jego poplecznikami.

Łowca uważnie słuchał, rozważając jednocześnie różnorakie dostępne opcje.
Wyrażenie zgody i wejście w niejasny układ z Rafaelem, oznaczałoby definitywny koniec dawnego życia. Pozwoliłoby za to uczynić ten krok naprzód, uratować Casa. Jedynym, co musiał zrobić, było dokonanie trafnego wyboru.

- Jaką mogę mieć pewność, że dotrzymasz umowy?

- Nigdy nie rzucam słów na wiatr, Winchester.

Wybrał jego.

Trucizna - Destiel/Sabriel/SamiferOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz