Rozdział 14

200 8 2
                                    

Zaraz po jakże emocjonującym pożegnaniu z Winchesterem, kiedy to udało mu się sprytnie nie tyle wprawić łowcę w szeroko pojęte, pożądane tedy zakłopotanie, co ogólnie wywołać u niego ostrzejszą reakcję, przeniósł się nieopodal celu nieplanowanej podróży. Naprawdę najbliżej jak zezwalały mu wzniesione przez Rafaela bariery ograniczeń, chociaż i tak do smętnej, pamiętającej lata swej świetności chatki zostało mu z leksza pół godziny spacerkiem. Miał jedynie przy tym nadzieję, iż Dean nie dołoży mu zmartwień, okazując się skrajnie bezmózgim idiotą, który będzie wyczekiwał jego rychłego powrotu na tym nieszczęsnym parkingu. Kakabel nie przejawiał bowiem najmniejszych chęci co do ponownej wizyty na owym skrawku asfaltu, gdzie z jawną przykrością musiał porzucić na pastwę losu wciąż lekko otumanionego blondyna. Z pełną oczywiście świadomością, że pijany mężczyzna może zechcieć w tym stanie wsiąść za kierownicę, odjeżdżając w siną dal. Po drodze nadto przyczyniając się do wypadku, ponieważ demon w akcie wspaniałomyślonści nie odebrał mu kluczyków.

Zakładając najgorszy z możliwych scenariuszy, przygotowywał się psychicznie na poniesienie konsekwencji podobnego braku rozwagi ze swojej strony. Miał mieć oko na tego człowieka, uważać żeby nie narobił zbędnych głupstw. W razie spodowanego własną głupotą bądź lenistwem niedopatrzenia zaś posprzątać, pozbywając ofiar oraz wszelakich świadków. Nie zapatrywał się na to wcale optymistycznie, dodatkowa robota nie jawiła się wszak na liście jego najskrytszych pragnień. Aczkolwiek wizja zdecydowanie nie wymarzonych nadgodzin stawała się coraz bardziej prawdopodobne, im wyraźniej zdawał sobie sprawę jak nieodpowiedzialnie postąpić. Na przyszły raz zdecydowanie nie powinien dawkować ludzkiej istocie trunków w zbliżonej ilości, nawet jeśli ktoś chwalił się bez wątpienia ogromną wytrzymałością na działanie procentów. Roztropność nigdy nie należała wprawdzie do jego mocnych stron, lecz na przyszłość wolał zapamiętać niezaprzeczalnie sporą różnicę w przyswajaniu alkoholu między śmiertelnikami a nadnaturalnymi. Sam często spożywał wiele bez uszczerbku na kondycji czy zdrowiu, nic więc dziwnego, że z biegiem czasu granica mu się zatarła. Zapomniał, jak kruchy bywa niekiedy człowiek. Nie tylko jego ciało, również dusza. Nader piękna i delikatna, skądinąd niematerialna. Dla niego od stworzenia niedosięgniona.

W międzyczasie, przedzierając się nadal przez leśną gęstwinę, wyklinał na własne możliwości teleportacyjne. Usiłował nie raz, dalej nie umiejąc przenosić rzeczy martwych, których nie nosił akurat na lub przy sobie. To stanowiło taki jego drobny mankament, rysę na demonicznej sile. Głupią słabość nie do wyeliminowania, o której nie zwykł wspominać. Gdyby napomknął, nowinka samoistnie wyrwała mu się z gardła, najpewniej spotkałby się z drwiną. Z kolei ona uprzytamniała mu o przeszłości. Latach minionych, niedomkniętym rozdziale naznaczonym piętnem złudzeń, cynicznego śmiechu. Wiecznego szydzenia i poniżania, z torturami w nieodłącznym pakiecie.

Czas wygoił rany, pozostawiając blizny. Zamaskowane, ukryte głęboko szramy, zepchnięte w najodleglejsze zakątki pamięci. Nie zmieniało to faktu, że ciągle tam były, pozornie niewidoczne przy wytężonym wzroku. Znaki, przepełniające go wstydem, raz za razem przypominające o jego marnej egzystencji. Losu, zgotowanego mu przez kogoś, kogo doceny tak uporczywie łaknął. Bo z samego początku jeszcze go podziwiał, pragnął zwrócić na siebie jego uwagę. Imponował mu ten, który z zbójczą prędkością zdobywał coraz wyższe szczeble piekielnej hierarchii. Powszechnie nie znano jego motywacji, pojawił się właściwie znikąd, zagarniając innym sprzed nosa wyborne stanowisko. Jego młodzieńcza werwa, zdrowy entuzjazm oraz niedoścignione ambicje, by prześcignąć samego Lucyfera, który wówczas stacjonował w Piekle, zdziałały swoje, ściągając na spełniającego się karierowicza liczne spojrzenia. Obserwowano go uważniej niż dotąd kogokolwiek, śledząc kolejne sukcesy nowicjusza. O dziwo nie popełniał najdrobniejszych błędów, właściwym innym początkującym w biznesie. Dlatego Kakabel koniecznie chciał działać pod jego pieczą, bazując wyłącznie na pochlebstwach, płynących w kierunku gwiazdy tej epoki. Nie baczył na ostrzeżenia, tudzież dobre rady, ażeby nie zbliżał się do owego osobnika zanadto. Chociaż owiany sławą z racji wielu dokonań, niewielu wchodziło z nim w bezpośrednie kontakty. Większość zdawała się unikać Lupusa niczym ognia, ale Kakabel nie miał powodów do obaw. Plotki o rzekomo drugiej stronie medalu, czyli rzeczywistej naturze demonicznego mistrza chadzały parami, niesione z ust do ust. Szatyn w kontraście nie wierzył ni za grosz w wymawiane przez pospólstwo brednie.

Trucizna - Destiel/Sabriel/SamiferOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz