Rozdział 2

649 44 2
                                    

Kakabel wolnym krokiem zbliżył się do stolika, na który żadna ze znajdujących się w pomieszczeniu osób nie zwróciła wcześniej większej uwagi. Jednym zręcznym ruchem zdjął zasłaniającą go płachtę, prezentując dość okazały zbiór narzędzi chirurgicznych oraz zlewek, zawierających wodniste substancje.

- No proszę, proszę. Bawimy się w doktora? - rzucił kąśliwie Dean, skutecznie naśladując lekko ironiczny głos demona.

- Naukowca, jeśli już - odparł tamten, uważnie przyglądając się poszczególnym roztworom. Sięgnął ręką do małych drzwiczek, doskonale ukrytych w głębi ściany. Zanim je zamknął, Winchester kątem oka zauważył dwa serca, umieszczone w szczelnie zamkniętych szklanych słojach. Podejrzewał, że mogą one należeć do zamordowanych, lecz nie był tego pewny na sto procent. Życie straciło przecież pięć osób. Gdzie więc pozostałe trzy organy?

Dociekaniem jednak mógł zająć się później, gdyż ta sprawa nie stanowiła obecnego priorytetu. Wolał najpierw jak najszybciej się stąd wydostać, okazyjnie zabijając majstrującego przy chemikaliach Kakabela. Jeden mniej nikomu niepotrzebny pomiot piekielny na Ziemi.

Swoją drogą w przyszłości Crowley powinien bardziej przypilnować swoich podwaładnych. Gdyby tylko o to zadbał w większym niż dotychczas stopniu, mogłoby nigdy nie dojść do podobnych wydarzeń.

Demon chwycił strzykawkę, napełnioną uprzednio czerwonawym płynem. Nie zwlekając dłużej podszedł do Castiela, który aż nader szybko wstał, wytrącając mu przyrząd z ręki.

Dean ponownie napełniony nikłą, ale zawsze cząstką nadziei, podjął śmielsze i wytrwalsze próby uwolnienia skrępowanych rąk. Przetarte nadgarstki paliły żywym ogniem, jednak uparcie dążył do celu. Kiedy tylko mu się to udało, pomógł Samowi. Następnie wzrokiem zlustrował pomieszczenie, poszukując czegoś, co skutecznie posłużyłoby za broń.

Jego wzrok przykuł kąt pokoju, gdzie dostrzegł niedbale rzucony nóż. Owo ostrze w rzeczy samej należało do Winchesterów i posiadało jedną, specyficzną właściwość - skutecznie unicestwiało istoty pokroju Kakabela, niesamowicie przeceniającego swoją siłę, spryt oraz inteligencję.

Tymczasem właśnie wspomniany osobnik manewrował chwyconym naprędce anielskim mieczem, odebranym wcześniej Casowi. W jego interesie leżało wygranie tej potyczki, więc poniesienie porażki na jakimś etapie absolutnie nie wchodziło w grę. Tymczasem przeciwnik wyrażał niezbyt wielkie chęci zakończenia walki, dodatkowo trudnym okazało się samo pozbawienie go resztek życia.

Myśli Kakabela na kilka sekund powróciły do idealnego w każdym calu planu. Koniec tu i teraz nie brzmiał zbytnio optymistycznie. Wolał zabawę uczuciami, a szczególnie miłością połączoną z ogromnym cierpieniem. Wystarczyło tylko się schylić, sięgnąć po strzykawkę oraz zaatakować nią anioła. Następnie walnąć epickim tekstem, znikając sekundę bądź dwie później. Tak właśnie uczynił.

Rzucił się na niego, przygniatając ciałem do podłogi. Zanurzył igłę w odsłoniętym akurat kawałku skóry, ruchem drugiej ręki posyłając braci na ścianę.

Nacisnął tłok do końca, wtłaczając zawartość tego medycznego przyrządu do krwiobiegu bruneta. Kakabel pożegnał ich kilkoma krótkimi słowami.

- Do zobaczenia w Piekle.

Zniknął, nie dając zdezorientowanemu sytuacją Castielowi czasu na reakcję. Sam w akcie ostatecznej desperacji wykonał rzut nożem, który przeciął jedynie pustkę. Demon uciekł, a szansa na pokonanie go przepadła.

***

Jak najszybciej mogli, wydostali się z przeklętego domu. Udali się wprost do hotelu, nawet nie zatrzymując nigdzie po drodze.

Dean martwił się o przyjaciela głównie ze względu na to, iż Kakabel potraktował go substancją z nieznanymi skutkami użycia. Na razie Cas nie wykazywał żadnych niepokojących objawów, ale kto wie, co nastąpi później. Najgorsze jednak, że nikt nie miał nawet bladego pojęcia, jak powinien postąpić gdyby coś jednak zaczęło się dziać.

Sam osobiście wprost nie znosił bezradności ani towarzyszących jej później emocji. Czuł się zmuszony do uczynienia czegokolwiek, choćby w razie tego niespodziewanego.

Zdążyli zaledwie dotrzeć do pokoju, kiedy Castiel praktycznie osunął się na ziemię. Od upadku uchroniła go jedynie szybka reakcja blondyna, który zdążył złapać nieprzytomnego anioła dosłownie w ostatniej chwili.

Jego brat, widząc zaistniałą sytuację, obarczył się niewyjaśnionym poczuciem winy, jednak pomysł, który pojawił się minutę później w jego głowie przyćmił wszystko z wyjątkiem nadziei. Całkiem możliwe, że jednak mógł pomóc. Musiał tylko poradzić sobie sam.

Zostawił Deana z Castielem, wymykając się do pewnego specyficznego miejsca w środku lasu. Mała polanka, gdzie od przeszło miesiąca zwykł spotykać szczególną dla niego osobę.

Gabriel zjawił się kilka sekund po przybyciu Winchestera. Archanioł wydawał się zaniepokojony oraz zmartwiony, jakby wiedział o czymś niezwykle ważnym i autentycznie bał się przekazać tą informację mężczyźnie.

Tamten zrobił dwa kroki w przód, pokonując dzielący ich dystans. Brak osobistej przestrzeni skłaniał ku pocałunkom, jednakże Sam, zamiast zwyczajowo złączyć ich usta, wolał zaczekać.

Oboje często rozmawiali, poznając się wzajemnie. Dzielili między sobą skrzętnie skrywane przed oczami innych tajemnice, których nigdy nie zdecydowaliby się powierzyć nikomu innemu. Można by rzec, że związało ich pokładane w sobie nawzajem zaufanie.

Mimo anielskiego pochodzenia Gabriel posiadał nieprzyjemne wspomnienia, rysy charakteru. Blizny, czyniące go bardziej człowiekiem niźli boską istotą. Szatyn zaakceptował wszelkie niedoskonałości partnera, nie próbując go zmienić czy dostosować do siebie. Nie dokonał niczego niezwykłego, pozwalając mu jedynie pozostać sobą, lecz dla archanioła znaczyło to wiele. Nigdy co prawda nie powiedział tego Samowi, lecz dla jego bezpieczeństwa był gotów zaryzykować upadkiem.

Jeden człowiek, a zmienił dotychczas powierzchowny świat Gabriela, obdarzając go miłością.

- Co się stało? - spytał prosto z mostu Sam, nastawiwszy się uprzednio na długie wyczekiwanie w uzyskaniu upragnionych odpowiedzi. Przerwał zbawienną ciszę, potęgując za to zakłopotanie.

- Powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć, ale obiecaj najpierw, że wysłuchasz mnie do końca. - Winchester uniósł zaciekawione spojrzenie, zaskoczony poważnym tonem Gabriela, który zamiast tryskać humorem, optymizmem i energią, wydawał się dziwnie przygaszony.

- Dobrze. Mów. - Nie potrafił zdobyć się na wyszukanie czegoś bardziej specjalnego. Pałał ogromną chęcią usłyszenia, cóż jego towarzysz ma mu do zakomunikowania.

Archanioł westchnął, następnie przestając tak usilnie unikać kontaktu wzrokowego. Sam miewał przeczucie, iż gdy tylko Gabriel spogląda w jego oczy, poznaje nie tylko barwę tęczówek, lecz także duszę. Przenika do wnętrza, zatraca się w jej głębi. Za każdym razem odkrywa kolejną tajemnicę. Sekret dostępny od tej chwili jedynie dla niego i nikogo więcej.

- Rafael zaplanował rebelię, pragnął przejęcia władzy. - Zaledwie po usłyszeniu pierwszego zdania, szatyn był w stanie stwierdzić, że przemawiającym władają silne uczucia, mające swoje źródło gdzieś w środku.- Niegdyś już o tym wspominał, ale wtedy jeszcze brałem to za czcze gadanie. Był dobry, potrafił współczuć. Z czasem zaczął się zmieniać - empatię zastąpiło okrucieństwo. Chciał władzy absolutnej, a nawet mocy godnej samego Najwyższego. Dlatego stworzył truciznę.

Sam przełknął ciężko ślinę. Elementy układanki zaczynały nareszcie pasować. Nasunęło mu się pytanie, które ledwo zdołało przejść mu przez gardło.

- Da się coś zrobić... prawda? - Gabriel zbył to milczeniem, mówiącym wszystko. - Powiedz, że możemy...

- To ostateczne. - Dwa krótkie słowa, bolesne dla serca niczym ostre jak brzytwa sztylety. Początek tej rozmowy stanowił jedynie draśnięcie, teraz ostrza wbiły się głęboko. Zbyt głęboko.

- Ile?

- Trzy dni.

Trucizna - Destiel/Sabriel/SamiferOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz