Rozdział 10

349 21 9
                                    

Kończąc długi, relaksujący prysznic wprost nie mógł powstrzymać uśmiechu, cisnącego się mu na usta. Mimo szumu wody doskonale słyszał każde słowo, które padło podczas krótkiej wymiany zdań między jego łowcą a tym durnym archaniołem bez aureoli. Zresztą był świadom, a przynajmniej domyślał się, wszystkiego, co dwójka zdziałała, kiedy on zmywał z siebie ślady niedawnej walki. Na szczęście Gabriel wyszedł w odpowiednim momencie, zanim doszło do czegoś więcej.

Przybrudzone krwią ubrania, porzucone niedbale obok kabiny, przypomniały Upadłemu o przebiegu starcia. Właściwie chciał jedynie wpaść z wizytą do niebiańskich koleżków po fachu, wypić z nimi drinka na zgodę i podpytać, szczególnie Rafaela, o to i owo. Zamierzał załatwić sprawę szybko, po przyjacielsku, lecz tamci aż buzowali energią, wyraźnie pełni zgubnej nadziei na emocjonującą rywalizację. Bynajmniej Lucyfer w taki sposób odczytał ich nieme intencje.

Ostatecznie poszukiwanej osoby nie znalazł, więc nie dostrzegając większego sensu w dłuższym denerwowaniu dawnych towarzyszy, dumnie stamtąd odszedł. Zwyczajowo zostawił pożegnalny prezent w postaci  piętnastu pokiereszowanych ciał. Żadna nowość w jego wykonaniu, raczej znak rozpoznawczy. Z Gabrielem chętnie postąpiłby tak samo, przeszywając obecne naczynie archanioła anielskim ostrzem i porzucając je gdzieś w rowie. Jednak skutecznie się powstrzymał od wprowadzenia pragnienia w życie, ponieważ temu delikwentowi należała się znacznie zmyślniejsza zemsta.

Postanowił w końcu opuścić łazienkę, ale oczywiście nie obyło się bez speszenia Winchestera swoim wyparadowaniem w samym ręczniku owiniętym wokół bioder. Zbity z tropu Sam gapił się na niego parę dobrych sekund, nim skonfundowany odwrócił wzrok. Lucyfer podążył za spojrzeniem szatyna, rejestrując dzięki temu obecność kogoś jeszcze.

Castiel, wcześniej polegujący nieprzytomnie na łóżku, przystanął teraz obok, obserwując sytuację z daleka. W błękitnych oczach anioła majaczył cień niepewności, ale gdy przeniósł zagubione tęczówki na przybysza, pojawił się również błysk rozpoznania.

Upadły nareszcie zrozumiał reakcję łowcy, który nie ucieszył się zbytnio, dostrzegając go w takowym stroju. Przez co znowu gorzko pożałował, że do tej pory nie nadarzyła im się okazja pobycia dłużej sam na sam. Tak dzień albo dwa, ewentualnie tydzień. Optymistycznie popatrując miesiąc, a nie marną godzinę raz na nie wiadomo ile. Może wtedy...

- Lucyferze - odezwał się brunet, wyraźnie wymawiając jego imię. Brzmiało to trochę tak, jakby usłyszał nowe słowo i chciał sprawdzić czy aby poprawnie je wymawia.

- Cudownie. Ktoś kojarzy - odparł na to przesadnie miłym głosem.

Wcześniej przypuszczał, iż Castiel różni się od tych zdrowo szurniętych idiotów zamieszkujących niebiańską strefę komfortu. Po usłyszeniu tylko jednego słowa, wypowiedzianego sztywnym, typowym dla większości skrzydlatych w ludzkim ciele głosem, nabrał całkiem odmiennego przekonania. Zresztą często oceniał na podstawie pierwszego wrażenia. Chociaż tam parę razy zdarzyła się pomyłka. Pewien koleś na przykład okazał się znacznie większym skurwielem niż blondyn zakładał.

- Każdy anioł...

- Tak. Wiem, że jestem popularny. Naprawdę nie trzeba przypominać - wtrącił, nie zamierzając słuchać o faktach, które były mu doskonale znane i obchodziły tyle, co zeszłoroczny śnieg. - Lepiej powiedz mi, jakim sposobem, chwilę temu praktycznie martwy, fenomenalnie ożyłeś?

Winchester zdecydował się zareagować, spiesząc z pomocą przyjacielowi. Brunet dopiero się obudził, więc miał według niego prawo być zdezorientowany, a Lucyfer wcale niczego nie ułatwiał. Racja, Sam również pragnął czegoś się dowiedzieć, lecz wpierw zamierzał dać Casowi czas na oswojenie z sytuacją.

Trucizna - Destiel/Sabriel/SamiferOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz