Pierwsze promienie porannego słońca wślizgnęły się śmiało do pomieszczenia, muskając na powitanie szkliste krawędzie, pozostałe po strąconej przez niższej klasy dewastatorów szybie. Towarzyszący im podmuch wiatru zakołysał zaś brudną, wystrzępioną materią, ostatkiem sił uczepioną metalowego karnisza. Nieznajomy człowiek przechodzący akurat obok, całkiem nieświadomy dziejów tego miejsca, skrzywiłby się tylko popatrując na podniszczoną fasadę budynku. Wykazująca większe zainteresowanie lub co odważniejsza persona może weszłaby do środka, przesuwając wzrokiem po ścianach z rosnącą ciekawością. On tymczasem ilekroć tam zaglądał, zwłaszcza witając w pamiętające lepsze czasy progi owego pokoiku, służącego niegdyś za sypialnię, odczuwał niepokój. Niewiadomego pochodzenia lęk ściskał go w piersi, więżąc głucho bijące serce w drucianej klatce obaw. Żołądek podchodził mu do gardła, przestawał oddychać. Dopiero po dłuższej chwili, gdy z zamkniętymi oczyma poczynił pierwszy krok, a potem kolejne aż nie dotarł do okna, rozchylał powieki. Zapatrując się niewidząco przez szybę, brał głęboki wdech niźli tonący, któremu udało się w ostatniej chwili wzbić ponad powierzchnię przejrzystej oceanicznej tafli, nie zapadając się w wodne odmęty.
Za każdym razem ganił się w myślach za podobne słabostki, kajając przed tą częścią swej osobowości, nie uznającej znikomej rysy na perfekcyjnej powierzchni. W ostatnim czasie, co zauważył nie bez konsternacji, tenże odłam jego jestestwa coraz chętniej sięgał po stery. Nie pozwalając mu okazać znikomej niesprawności bądź w jakikolwiek sposób się ośmieszyć, bo przecież nie był człowiekiem. Mizerną, uginającą się pod silniejszym podmuchem istotką, niższą od górujących nad nią w łańcuchu pokarmowym bestii. Rafael był nad tym wszystkim, przynajmniej chwilowo znajdował się u samego szczytu hierarchii. Haniebne monstra z samego dna piekieł po prawdzie czyhały jedynie na jeden jego źle postawiony krok; niewyśledzoną szparę w misternie sporządzanym przed przystąpieniem do niego planie, gdzie mogłyby się wcisnąć, stłoczyć i przypuścić szturm. Archanioł wiedział, iż wkrótce przeleje się czara goryczy. Ktoś przebije napęczniały balon, rozchlapując posokę cuchnącej nienawiści na nieświadome ucisku jednostki. Gromadnie wzniecą bunt, który raptem przerodzi się w wojnę. A kiedy ziemię gęsto zaścieli trup, porażka zapuka do drzwi jednego z przywódców, przetrzebiając resztki żołnierskich szyków. Nadchodziła bowiem burza, niosąca na grzbietach błyskawic czerwonego jeźdźca.
Mimo zapowiedzi konfliktu oraz jego przewidywalnych następstw, nie zamierzał porzucać własnych ideałów. Nigdy nie rezygnował z raz obranego celu, nawet jeśli dane przedsięwzięcie nie należało do najbezpieczniejszych, mogąc doprowadzić go na sam skraj. Być może działał wyłącznie z czystego egoizmu, acz coś niedługo miało przesądzić o jego losie. Nieistotne czy trafiłby na samo dno, usychając z niemocy. Rezultat wart był poświęcenia choćby życia, niekoniecznie z wyboru. Gdyby posiadali go skazańcy, nie pokusiliby się z pewnością o poparcie dla swej śmierci. Obojętne kto, każdy żyć pragnął. Prędzej umierający wydarłby zaczątek istnienia, ostatni dech z piersi swego druha, spijając aż do cna, byleby przetrwać.
Rafael wiódł dotąd marny żywot, natomiast wspomnienia z tej lepszej jego części zatarły się na tyle, iż nie łatwym zadaniem okazywało się rozróżnianie konturów poszczególnych postaci. Sam niczego dokładnie nie pamiętał, za wyjątkiem pojedynczych uczuć. Niekoniecznie miłych, lecz jedynych pozostałości po tych lepszych chwilach. Wartościowych miesiącach, gdy zamiast wegetować, naprawdę żył.
Teraz pozostał mu tylko ten cel. Cel wyzwalający swoisty entuzjazm, nakazujący powstać po gruchotającym kości upadku. Inaczej nie stałby tutaj teraz, w tych okolicznościach podziwiając swoją nową twarz.
Zwierciadło w złotej, ozdobnej ramie, niedbale porzucone w kącie, odbijało maskę. Smugi brudu na szkle szpeciły blade lico, upodabniające jego właściciela do bezimiennego upiora. Archanioł z ociąganiem uniósł ku górze kąciki, w tym jeden przyozdobiony zwracajacą uwagę blizną, żeby wyzbyć się wrażenia zetknięcia twarzą w twarz z kamiennym posągiem. W tym jego uśmiechu uplasowała się jednak gorycz, zakorzeniona u podstaw niczym wiekowe drzewo, widniejąca nieodmiennie w każdym nowym przebraniu.
CZYTASZ
Trucizna - Destiel/Sabriel/Samifer
FanfictionWinchesterowie od dawna parali się polowaniami na wszelakiej maści istoty nie z tego świata. Zmierzenie się więc z kolejnym nadnaturalnym stworem nie stanowiło dla nich żadnego wyzwania. Jednak czasem nawet logiczne myślącemu łowcy zdarzy się przece...