Gdy zapadł zmierzch, ulice Nowego Jorku zamieniały się w powodzie świateł; taksówki dodawały wszystkiemu niesamowity klimat, a zachwyceni turyści stali na środku chodnika, przecierając oczy ze zdumienia.
Dla każdego, kto kiedykolwiek miał okazję znaleźć się w Wielkim Jabłku, rozświetlony Manhattan stanowił niezapomniany widok. Zwłaszcza w przeddzień Sylwestra. Ekipa rozkładała scenę na jutrzejsze występy Taylor Swift i innych gwiazd.
Harry spacerował z dłońmi wciśniętymi w kieszenie, rozmyślając o sytuacji, która miała miejsce dwanaście miesięcy temu. Wciąż nie mógł uwierzyć, że od tamtego dnia minie rok. Od ostatniej rozmowy, po której ślad wciąż istniał w mieszkaniu bruneta. Złożona kartka z kilkoma słowami, nakreślonymi pośpiesznie, bez większego zastanowienia.
Na wspomnienie zeszłorocznego Sylwestra Harry zacisnął dłonie w pięści i kopnął leżący papier, by chociaż trochę dać upust złości. Jakaś zakochana para szła obok, wtulona w siebie i szepcząca słowa, które on szeptał do niej. Słowa, które sprawiały, że jej policzki pokrywał delikatny rumieniec, a usta układały się do pocałunku.
Które teraz przywoływały lawinę bólu i niedowierzania.
Jakiś biznesmen trajkoczący przez telefon trącił Stylesa ramieniem, na co chłopak zareagował cichym warknięciem i przyśpieszeniem kroku. Nie pasował do Nowego Jorku. Nie pasował do miasta, o którym marzył, w którym ją poznał, które przyciągało go jak ćmę do światła. Zdecydowanie, Manhattan i możliwości jakie dawało wielkie miasto oślepiło zdrowy rozsądek i zwyczajne zastanowienie się nad postępowaniem. Najśmieszniejsze było to, że Harry nie potrafił wykorzystać tego, co dawało mu miasto. Nie potrafił zatroszczyć się o siebie tak, jak troszczył się o nią. O to, by nic jej się nie stało.
*
Słońce delikatnie przebijało się przez grudniowe chmury; poranek powitał nowojorczyków delikatnymi płatkami śniegu spadającymi z nieba. Zachwycone dzieci biegały po Central Parku obrzucając się śnieżkami, pod czujnym okiem srogich niań. Mimo święta, które przypadało, miasto nie zmieniło się ani trochę; ba, nawet stało się jeszcze bardziej zabiegane. Tłumy rozchichotanych nastolatek krzątało się po galerii handlowej w poszukiwaniu stroju na bal sylwestrowy; dla wielu z nich był to pierwszy poważny bal.
Obsługując klientów w małej kawiarni w agencji Reutera na placu Times 3, Harry patrzył na uśmiechniętą dziewczynę z działu kadr, która z niedwuznacznym uśmiechem rozmawiała z jego kolegą, Loganem. Wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem i westchnąwszy dwa razy, powrócił do przerwanej pracy.
Dziewczyna miała na imię Minnie i dla Harry’ego była jak bolesne przypomnienie wydarzeń zeszłego roku. Miała takie same włosy, jak ona; jej śmiech stanowił jedynie nikłe echo śmiechu, jaki ona miała. Sposób, w jaki poprawiała włosy…
Harry otrząsnął się z letargu i podał zbulwersowanemu dziennikarzowi z działu sportowego kawę latte, po czym odłożył fartuch na ladę i wyszedł, zabierając z wieszaka kurtkę.
Na zewnątrz nie było lepiej. Zewsząd otaczała go radość, miłość i śmiech. Drżącymi dłońmi zapalił papierosa; gdy dym wypełnił jego płuca, ciężar na sercu zelżał.
- Harry? To ty?
- Zależy kto pyta – warknął, nawet nie patrząc na rozmówcę. Stał w bezruchu kilka minut, gdy w końcu odważył się odwrócić. Zobaczywszy uśmiechniętą blondynkę, zamarł.
- Cześć, Harry.
Brunet zacisnął usta w cienką linię i bez słowa wpatrywał się w postać owiniętą granatowym szalikiem, z kubkiem kawy „Starbucks” w dłoni. Prawdopodobnie tytoń zaczynał się psuć. Prawdopodobnie za dużo pracował, bo omamy tak realne nie zdarzały się ot tak.

CZYTASZ
/ notebook /
Fanfictionminiatury krótsze i dłuższe, na ogół o haroldzie edwardzie s.; © 2014 letsgetoutofhere