Miał być tydzień przerwy (nerwowy śmiech). Cóż, w takim razie jestem najbardziej NIE leniwym pisarzem na świecie. Oto przed wami pierwszy rozdział Wiktora i mam nadzieję, że się z nim polubicie. Zapraszam do nowego świata i... Może jakiś mały spamik na dobry początek ;)?
Rytmiczny stukot torów, szum wiatru i łagodne kołysanie wagonu, uśpiłyby każdego zmęczonego podróżnika. Przedział był prawie pusty – siedziała tam tylko starsza kobieta, której ciemne niegdyś włosy przyprószyła siwizna, a poza nią dwóch mężczyzn w idealnie wyprasowanych koszulach i dopasowanych, czarnych krawatach. Jeden żywo dyskutował ze starszą panią, z kolei ruda czupryna drugiego spoczywała na szybie okiennej, a sam chłopak spał jak zabity, chrapiąc przy tym cichutko. Nozdrza zebranych przyzwyczaiły się już do nieprzyjemnego zapachu potu, który zostawili po sobie poprzedni pasażerowie i po lekkim wietrzeniu smród nikomu już nie przeszkadzał. Starsza kobieta poprawiła spoczywające na nosie okulary w złotej oprawce i z wręcz matczyną czułością spojrzała na pogrążonego we śnie rudzielca.
– Młodszy brat, tak? – upewniła się.
Mężczyzna, którego barwa włosów wpadała raczej w kasztan, skinął dumnie głową.
– Podobny do pana – zauważyła. – Macie państwo identyczne nosy i kości policzkowe, widać, że rodzina.
– Buźkę ma po matce, ale charakterek po ojcu – parsknął.
Wtem jak grom z jasnego nieba do przedziału wpadł młody chłopak, na pierwszy rzut oka był po dwudziestce. Przed sobą pchał wózek, który cały przykrywały kubki, pudełka z herbatą, łyżeczki i cały stos innych, kawiarnianych pomocy. Z trzaskiem rozsunął drzwiczki i blond czuprynę wpakował do niewielkiego pomieszczenia.
– Kawa? Herbata? – zawołał, kompletnie ignorując śpiącego pasażera.
Wiktor Zamoyski ocknął się gwałtownie i przetarł zaspane oczy. Niczym wygłodniały wilk spojrzał na niczego nieświadomego chłopaka, a wzrok ten kompletnie młodego onieśmielił. Speszony wycofał się na korytarzyk i bez słowa z powrotem zatrzasnął drzwi. Nie minęła chwila, kiedy jego café karawana ruszyła w dalszy tour po pociągu.
Rudzielec przeciągnął się i ziewnął porządnie, odsłaniając przed towarzyszami podróży wszystkie, równe zęby. Zamlaskał kilkukrotnie, po czym ostrożnie nachylił się do spoczywającego na miejscu obok transportera. Zza metalowych kratek łypały na niego zielone oczy małego, kudłatego kłębka futra. Wiktor wsunął palce miedzy pręty, a naburmuszony pers ostrożnie je powąchał i potraktował różowym języczkiem. Właściciel mógł być spokojny.
– Uzależniony jest od tego kocura – mruknął Damian, drugi z mężczyzn. – A potem jęczy, że go płuca bolą.
– Bolą, bo mam astmę – rzucił Zamoyski i wygodnie oparł się na fotelu. – Kot nic do tego nie ma.
Wymasował skroń i przymknął oczy. Chętnie wysiadłby z pociągu tu i teraz, dłuższe podróże źle na niego wypływały, a jechali już dobre kilka godzin – prosto z Niemiec. Tydzień spędzony u rodziców jeszcze bardziej pogłębił niestabilną chorobę Wiktora, zresztą czego mógł spodziewać się po mieście tak dużym jak Lipsk. Pełno spalin aut, ciągły szum, tłok i zgiełk, więc jego schorowane płuca nie wyrabiały, stąd rodzinny wyjazd musieli skrócić z dwóch tygodni na tydzień. W międzyczasie świeżo upieczony student filologii angielskiej mógł w spokoju poszukać wolnej posady w jednym z mniejszych, polskich miasteczek i o dziwo posada się znalazła. Co więcej, znalazło się też niewielkie mieszkanie w domkach szeregowych zaledwie kilometr od jego nowej, potencjalnej pracy. Jechał trochę w ciemno, bo z marszu po przyjeździe musiał dopełnić wszystkich formalności i wprowadzić się od razu, innego noclegu nie szukał, co znaczyło, że wyboru nie miał.
CZYTASZ
Ujarzmić brokat [THE END]
Mystery / ThrillerCzasy studiów zostawił za sobą, lecz co teraz? Wiktor Zamoyski nie często stawiał sobie to pytanie, a decyzję o przeprowadzce do niewielkiej wsi pod Warszawą podjął głównie ze względów zdrowotnych. Do szczęścia wystarczyło mu skromne mieszkanko, cie...