Niesamowite jak jedno wydarzenie, może odsłonić w człowieku kompletnie inną naturę, o której każdy, włącznie z nim samym, kompletnie zapomniał. Momentalnie wracały emocje, zachowania i odruchy, które kiedyś były codziennością.
Dokładnie tak czuła się w tamtym momencie Marlena, jakby nagle wracała do niej część, z którą dawno nie miała już styczności. Jechała siedemdziesiątką po terenie zabudowanym tylko po to, by w końcu dostać jakieś strzępki informacji o Wiktorze. Na całą głośność puściła sobie „Heart-Shaped Box", tylko po to, by zagłuszyć myśli i wszelkie złe przeczucia. Całą sobą wierzyła jeszcze, że chłopak nie mógł umrzeć. Niestety żadnego dowodu na to nie miała.
Pokonała już połowę drogi, która mogła zając jej co najwyżej kilka, może kilkanaście minut. Głowę miała ciężką od łez, które w dalszym ciągu co jakiś czas w niekontrolowany sposób spływały po policzkach. Może po prostu zbyt długo nie płakała, bo nawet po tym wszystkim, co zrobił jej Wojtek, nie potrafiła wydusić choć jednej łzy, mimo że bardzo wtedy cierpiała. Tym razem chciała tylko szlochać jak mała dziewczynka. Nie mogła dłużej ukrywać przed sobą, że cholernie jej zależało na znalezieniu Wiktora, mimo że przecież nie byli ze sobą szczególnie blisko, wręcz przeciwnie. Praktycznie nic o sobie przecież nie wiedzieli, raz była w jego domu, on u niej nigdy, poza tym niemal na każdym kroku go obrażała i wyśmiewała, więc nie zdziwiłaby się, jakby po tym wszystkim postanowił zerwać z nią wszelkie znajomości. Czemu zatem postanowił z nią porozmawiać wtedy pod szpitalem? Czemu jeszcze się jej nie wyparł? Czemu w ogóle słuchał czegokolwiek, co do niego mówiła?
Droga była prosta, nic nie odwracało jej uwagi. Jeśli ten sms, to jakiś głupi żart, to wolałby nie być w skórze tego dowcipnisia. Już obmyślała ewentualną zemstę. Najpierw dotkliwie go pobije (w podstawówce trenowała karate), później zaciągnie w jakieś ustronne miejsce, by gasić na nim papierosy i polewać go wrzątkiem, dopóki nie krzyknie jej w twarz, że jest suką i gównem. Tylko to mogłoby zaspokoić jej rządzę.
W oka mgnieniu znalazła się pod sporym budynkiem na kompletnym odludziu. Nie wiedziała, że miejsca takie jak to miały przypisane numery i ulice, ale najwyraźniej dużo się musiała jeszcze nauczyć.
Z samochodu wyskoczyła jak torpeda, nawet nie oglądając się za siebie. Trzasnęła drzwiami i pognała do drzwi domu Przyleśnej 10.
W okolicy stało kilka budynków, różnego koloru i wysokości, ale tylko ten biały opatrzony był numerem, właśnie dlatego udała się do niego i to w dość szybkim tempie. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że to nie miejsce spoczynku Wiktora, że jego tu nie ma i nigdy nie było. Mimo wszystko dalej ślepo wierzyła.
Przed drzwiami z ciemnego drewna stanęła już po kilku sekundach. Chwilę rozglądała się, dokładnie oglądając tynk, kamienną ścieżkę, zadbany ogród i występujące gdzieniegdzie zacieki od dachu. Równie szybko się otrząsnęła; przecież nie po to przyjechała, żeby podziwiać architekturę.
Zaczęła maltretować dzwonek. Nie miało dla niej znaczenia, czy mieszkańcy już usłyszeli jej rozpaczliwe próby dostania się do środka, ona chciała tylko, żeby przyszli jak najszybciej. Wydawało jej się, że przyspieszy ten proces energicznym dzwonieniem.
Drzwi otworzyła starsza kobieta z niemal matczynym wyrazem twarzy. Oczy ukryte miała za okularami z grubego szkła, uszy trochę zbyt odstające, a siwe włosy odrobinę zbyt wymyślnie ułożone. No a jaką byłaby go gospodynią bez granatowego fartucha w białe kropki? Domańska nie miała zamiaru długo pochylać się nad jej wyglądem, w tamtym momencie były ważniejsze rzeczy. Jedna rzecz. Jedna osoba. Wiktor.
– Marlena Domańska – przedstawiła się szybko.
– Zastanawiałam się, czy ktoś przyjedzie – zauważyła i wyciągnęła do Marleny otwartą dłoń. – Franciszka Knop.
CZYTASZ
Ujarzmić brokat [THE END]
Tajemnica / ThrillerCzasy studiów zostawił za sobą, lecz co teraz? Wiktor Zamoyski nie często stawiał sobie to pytanie, a decyzję o przeprowadzce do niewielkiej wsi pod Warszawą podjął głównie ze względów zdrowotnych. Do szczęścia wystarczyło mu skromne mieszkanko, cie...