10. Nocne ciernie

35 8 0
                                    

Gold próbował zasnąć. Nigdy dotąd nie spał w przygodzie – za dużo za nie płacił, by przesypiać choćby minutę projekcji – ale teraz był tak zmęczony, że czuł, jak mącą mu się myśli. Łóżka w muchomorkowych chatkach były miękkie, ale maleńkie, przeznaczone dla dzieciaków, więc nogi Golda zwisały poza krawędź posłania, dotykając ziemi. Wpatrywał się w żebrowany strop – tak naprawdę były to blaszki pod kapeluszem muchomora – i zastanawiał się, kiedy wróci Boudika... Donna... Niezależnie od tego, jak była dziwaczna, z tą wymalowaną twarzą i nierównej długości warkoczami, a do tego jeszcze z tym zgryźliwym, wszystkowiedzącym nastawieniem absolutnej pani sytuacji, miło było mieć pod ręką kogoś, kto w chwili kryzysu nie tracił głowy i nie zaczynał uciekać z wrzaskiem w głąb lasu.

Gold obrócił głowę i zerknął na Ace'a, śpiącego słodko, z jednym ramieniem przerzuconym przez krawędź łóżka, i z poduszką na twarzy. Gold zastanawiał się, ile Ace wie. Na ile jest świadomy tego, co się wokół nich dzieje. Ace był wspaniałym kumplem, ale czasami wydawał się taki... nieskomplikowany. Zasnął w ciągu pięciu minut. Gold zazdrościł mu aż do bólu u nasady nosa. Zawsze bolało go to miejsce pomiędzy oczami, kiedy był naprawdę wściekły, naprawdę smutny, albo naprawdę przerażony.

Simon zaoferował, że będzie czuwał – Gold widział jego niewyraźny zarys w ciemności. Blask księżyca migotał czasem na jego krótkich, czarnych kędziorach, wykrawał z mroku biel rogówek. Poza tym Simon mógłby być jednym z wielu cieni zalegających muchomorkową chatę.

Dotknięcie zimnej dłoni o mały włos przyprawiłoby go o przedwczesny zawał. Stęknął głucho i usiadł w łóżku jak poderwany sprężyną.

- Ciiiichooo – wyszeptała Corrie, gramoląc się na posłanie obok niego. Szybko podciągnęła nogi, jakby obawiała się potworów, skrytych w cieniach pod łóżkiem. Pewnie tak zresztą było. Czy to możliwe, żeby Gold mógł powołać je do istnienia tą jedną, zbłąkaną myślą? Donna zabroniła im myśleć... za dużo... ale ludzie nie potrafią NIE myśleć. Im bardziej chcą nie myśleć o cieniach pod łóżkiem, tym więcej w nich widzą potworów, wampirów, ożywionych, makabrycznych lalek, clownów z morderczymi, szminkowymi uśmiechami i żółtymi kłami drapieżników, monstrualnych pająków, gotowych otoczyć ich zabójczym kokonem i wyssać z nich...

- Gold? Gold?!

Potrząsnął głową i zamrugał wszystko. Miał o tym nie myśleć! Dobra robota, Gold! Piątka za niemyślenie!

- Co się stało? – wymamrotał.

- One tu są!

„One tu są." Cudnie. Wystarczająco tajemnicze, żeby przyprawić go o kolejną falę zimnych dreszczy. Podkulił nogi pod siebie i rozejrzał się uważnie, zanim powrócił wzrokiem do bladej twarzy dziewczynki. Wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma.

- One? – spytał, absolutnie nie chcąc wiedzieć, co, lub kogo, miała na myśli.

- Faerie. Elfy.

Cholera!

- Jesteś pewna?

- Słyszałam je. Jak szeptały. I słyszałam ten dźwięk. Zawsze jak się pojawiają, jest ten dźwięk. Jakby dzwoneczki, albo, wiesz, łapacze wiatru, takie, jakie wiesza się na gankach. One tak gwiżdżą, ten dźwięk...

- Dobra, wystarczy, chwytam – wymamrotał Gold. – Czego chcą?

- N... n... nie w... wiem... ale...

- Zaraz. Nie. Corrie, one nie są prawdziwe! To część projekcji, część przygody! Niczego nie mogą nam zrobić.

- Porwały mamę!

Zafrapowany, potarł dłonią policzek. Tak, racja, stare zasady przestały obowiązywać. Kiedy te paskudztwa zaczęły wyłazić z jeziora, Donna nie doradziła mu i Ace'owi, żeby je odmyślili. Nie kazała stawić im czoła, spróbować je zignorować. Nic z tych rzeczy. Kazała im wiać.

Ale Donna sama była projekcją. Może była w zmowie z kłami, mackami, piorunami i elfami porywającymi mamy małym dziewczynkom.

- Dobrze, w porządku – wyszeptał. – Masz rację. To gdzie je słyszałaś?

- Za oknem. W ogródku.

- Dobrze. Jesteśmy bezpieczni wewnątrz. Nie zdołają tu wejść. Simon zabarykadował drzwi, okna są zamknięte, sam zaryglowałem okiennice. Nie przecisną się przez szpary, co?

- Chyba nie – mruknęła po chwili wahania. – Nie, na pewno nie. Moja mama płacze.

O rany!

- Płacze?

- Pytałam, czy coś ją boli, ale nie odpowiada. Mama nigdy nie płacze – w głosie Corrie zabrzmiało najczystsze przerażenie. – Nigdy!

- Corrie, posłuchaj – zaczął Gold bardzo ostrożnie. – Twoja mama przeżyła silny wstrząs i jest w szoku. Nie zachowuje się normalnie. Ale kiedy tylko wydostaniemy się z przygód... wszystko będzie dobrze. Twoja mama poczuje się lepiej. I te dwie dziewczyny. I Doug.

- Doug się w ogóle nie rusza.

O, potrójne, rany!

- Chcesz, żebym do niego zajrzał?

Corrie energicznie pokiwała głową. Gold stłumił kolejną falę irytacji. Cholerna smarkula, powinna spać ja aniołek, zamiast łazić po chacie i sprawdzać, kto się porusza, a kto nie. I czemu nie poszła z tym do Simona? To Simon miał siedzieć na warcie. Tyle tylko, że Simon osunął się głębiej w wygodnym fotelu i pochrapywał przez sen. Cudnie! Cuuudnie!o

Z najwyższą niechęcią spuścił nogi z łóżka (clowny, pająki, złe lalki, o rany!), wstał i na palcach skierował się ku łóżkom mamy Corrie, dwóch dziewczyn i Douga. Pochylił się nad posłaniem mężczyzny. Było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć, więc wyciągnął rękę i poszukał jego ramienia.

- Hej, Doug, wszystko w porządku?

Ramię mężczyzny było bezwładne i zimne pod dłonią Golda. Przesunął palce wyżej, do jego szyi i twarzy. Chłodna skóra; najdrobniejszego ruchu. I coś delikatnego, miękkiego, niemal aksamitnego pod opuszkami palców; skrawki czegoś niezwykle przyjemnego w dotyku. Ujął jeden z tych skrawków w dwa palce i podniósł do wąziutkiej smugi księżycowego światła, płynącej ze szpary w okiennicy. Czarny strzępek materiału? Co to było?

- Co się dzieje? Gold? – Simon poderwał się z fotela, sięgnął do naftowej lampy ustawionej przed nim na stole i podkręcił knot. W jednej chwili cienie czmychnęły w kąty pomieszczenia, ustępując miejsca kręgowi ciepłego światła. Źrenice Golda zwęziły się, reagując na zmianę oświetlenia, ale nie tylko.

Trzymał w palcach płatek czerwonej róży. Płatki spoczywały też na policzkach i podbródku Douga. Najwięcej płatków znajdowało się jednak w jego szeroko otwartych ustach. Oczy Douga były wytrzeszczone i nieruchome, jego wargi sinoniebieskie. Nie oddychał.

Gdzieś poza kręgiem światła, pod ścianami muchomorkowej chatki, rozległ się szelest przypominający trzepot skrzydeł i zawodzenie glinianych łapaczy wiatru.

Doktor Who - 02. Sztuka niepamięciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz