Liwia uwielbiała zamiatać mostek czarownic. Na początku robiła to tylko i wyłącznie ze względu na tradycję. Jej matka, babcia i w zasadzie wszystkie oszalałe ciotki, które przewijały się przez ich mieszkanie, upierały się, że każda młoda wrocławska czarownica ma obowiązek przez co najmniej rok zamiatać mostek każdej nocy. Kiedy Liwia została poinformowana o tej nieszczęsnej konieczności, długo walczyła.
– Nie masz wyjścia, jesteś wiedzącą – oświadczyła jej matka w sylwestrowy poranek – i jako wiedźma masz obowiązek podtrzymywać naszą tradycję.
Liwia nie wiedziała nawet, dlaczego ma to robić. W teorii miało to jakiś związek z magią miasta, a że magia czarownic pochodziła od miasta, to jaki Liwia miała w ogóle wybór. Parę pierwszych nocy było męką. Na tej cholernej kładce, która była łącznikiem w formie mostu na wysokości ostatniej kondygnacji między wieżami katedry św. Marii Magdaleny nigdy nie brakowało kurzu. Jakby była zaklęta, by młode czarownice mogły zamiatać do woli każdej nocy każdego roku.
Styczeń był wyjątkowo paskudny. Mimo ciepłego palta, które nosiła, Liwia czuła dotkliwie przeszywający wiatr. Słota i mokry lepki śnieg dawały się we znaki. Liwia wyobrażała sobie, że widok z tej wysokości na miasto będzie co najmniej romantyczny. Myliła się. Przez śnieg i mgłę nic nie było widać. Taki stan rzeczy trwał nieprzerwanie aż do pewnego chłodnego wieczora, kiedy niebo wreszcie było czyste. Wtedy właśnie Liwia przypomniała sobie, dlaczego tak bardzo kocha Wrocław. Z mostka czarownic widać było całe śródmieście. Śnieg na chodnikach skrzył się uroczo w pomarańczowym blasku latarni. Mimo że sprawiało to wrażenie spokoju, miasto wydawało się pulsować ciepłym światłem jak jeden wielki śpiący organizm.
Wtedy właśnie Liwia pokochała mostek. Pokochała każdy zimny, deszczowy wieczór. Pokochała każdą bezgwiezdną noc i wszechobecny kurz. Ta miłość wykiełkowała dzięki bliskości, jaką poczuła z miastem w ten jeden zimowy dzień. Od tamtego wieczoru Liwia zaczęła spajać się z miastem. Wtedy też po raz pierwszy użyła magii, a w zasadzie dopiero wtedy miasto obdarowało ją magią. Było to niezwykłe uczucie. Poczuła, jak wielki organizm, jakim jest Wrocław, do niej przemówił:
– Przejrzyj, moje dziecko.
Głos rozbrzmiewał w jej głowie, był głęboki, ciepły a jednocześnie mocny. Liwia poczuła się zainicjowana. Od teraz będzie mu służyć i dbać. Nieważne, czy będzie to zamiatanie mostka, czy doradzanie Władcy.
W końcu zaczęły się wakacje. Mimo że ciepłe noce były o wiele przyjemniejsze na tej wysokości, to Liwia stanowczo wolała zimę. Od kilku dni czuła coś dziwnego. Niewielką zmianę w aurze miasta. Coś nadchodziło. Liwia nie wiedziała jeszcze, z czym będą miały związek te zmiany, ale sytuacja w mieście była na tyle napięta, że nic nie było w stanie zaskoczyć dziewczyny. Co prawda słyszała jedynie plotki, ale była prawie pewna, że to wszystko ma związek z nowym graczem. Kuglarz planował coś dużego. Miało to jakiś związek z potężną i starożytną magią. No i był jeszcze ten mężczyzna. Mało kto go w ogóle widział. Pomocnik Kuglarza, zwykły śmiertelnik niemający nawet pojęcia, jak się sprawy naprawdę mają.
Coś gwałtownie oderwało ją od zamiatania. Nie była już sama, ktoś stał przy wejściu do wierzy. Mężczyzna, wysoki o ciepłym wyrazie twarzy.
– Yyy...Witam.
– Cześć – odpowiedziała Liwia. Oby tylko nie pytał o zamiatanie. Nie umiała jeszcze mieszać ludziom w głowach.
– Nie wiem, czy dobrze trafiłem. Mam na imię Tomasz. Mój pracodawca kazał mi skontaktować się z jedną z czarownic. Jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi. – Tu zrobił chwilkę przerwy na wyczekujący uśmiech. Kiedy Liwia nie zareagowała, kontynuował:
CZYTASZ
Kuglarz i jego szaleńcy
FantasyWrocław jak każde inne miasto jest szalony. Wielu próbuje to wykorzystać. Jednym z nich jest Kuglarz, obłąkany rządzą władzy wciąga w mroczne i magiczne oblicze miasta nic nie spodziewającego się Tomasza. Samotny, bezrobotny ojciec nie dość, że musi...