Draka na Uniwersytecie #2

3 2 0
                                    


Ulica Kazimierza Wielkiego, będąca jedną z głównych arterii centrum jak zwykle w godzinach popołudniowych była mocno zatłoczona. Ludzie i auta przesuwały się w nieskończonym korowodzie niczym krew pulsująca w tym rytm wielkiego miejskiego organizmu. Liwia z zachwytem obserwowała to wszystko i wsłuchiwała się w szum miasta.

–Ładnie tu masz. To miejsce o wiele bardziej pasuje na siedzibę króla, niż tamta zagrzybiała nora przy rzece.

Kamienica na rogu ulic Kazimierza Wielkiego i Eugeniusza Gepperta prezentowała się bardzo elegancko. Stare, brązowo-szare cegły i czerwone dachówki sprawiały wrażenie tajemnicy, a strzeliste wykończenia i jedna mała wieżyczka dodawały mu uroku. Liwia stała we wnęce z trzema oknami wychodzącymi na ulicę. Za jej plecami znajdowało się wielkie mahoniowe biurko, przy, którym siedział Wrocław. Pomieszczenie było przestronne i bardzo wysokie, nawet jak na standardy starych kamienic.  Na przeciwko  biurka, przy ścianie stały puste jeszcze regały, nad, którymi górowała antresola. Prowadziły na nią żeliwne, spiralne schodki. Widać było, że trwał remont, ponieważ wszędzie walały się puszki po farbach a cały drewniany parkiet pokrywała milimetrowa warstwa kurzu.

–Taką mam nadzieję. Ekipa remontowa ma skończyć w przyszłym tygodniu – powiedział Wrocław nie odrywając się od zapisywania czegoś w małym brązowym notesie zamykanym na gumkę.

–Jak udało ci się to wszystko załatwić?

–Okazuje się, że z tego pakietu różnych dziwnych umiejętności, które otrzymałem najlepiej wychodzi mi hipnoza. Ludzie jednak lubią kłamstwa i bardzo łatwo ich oszukać. Parę odpowiednich sugestii sprawiło, że jestem właścicielem tej wspaniałej nieruchomości. Poza tym, zawsze chciałem mieć takie miejsce.

–Cały budynek jest twój?– zapytała Liwia.

–Nie, nie. Tylko to piętro, ale mogę z łatwością sprawić, że nikt nie będzie się interesował całą resztą budynku.

Schował notes do szuflady i odwrócił się na krześle w stronę dziewczyny.

–Jest coś, co chciałbym ci pokazać.

Czarownica oderwała wzrok od okna i usiadła naprzeciwko niego po drugiej stronie biurka. Pies wyciągnął z kieszeni list i wręczył dziewczynie.

–Kiedy go dostałeś? – zapytała czytając.

–Wczoraj rano, zmaterializował się na stole w kawiarni. To nie istotne. Wiesz coś o tym całym bractwie?

Liwia zamyśliła się na chwilę.

–Tak. Są czymś w rodzaju obrońców miast. Mniej więcej w każdym mieście jest takie bractwo. W średniowieczu wiele miast cierpiało z powodu najazdów i grabieży. Zwykle ze strony tatarów. Po tym jak mieszkańcy wznieśli mury obronne sami musieli nauczyć się bronić miasta. Zazwyczaj wystarczyło, aby ktoś umiejący obsługiwać łuk czy też kuszę w razie potrzeby mógł stanąć na murach. Rzemieślnicy posiadający zakłady na obrzeżach uczyli się strzelać. Tak powstało bractwo kurkowe, które przekształciło się potem w kluby strzeleckie.

–No dobra, ale skąd o nas wiedzą?

–No właśnie. Kiedy my, magiczni zadomowiliśmy się w miastach ludzie się przestraszyli. Musisz wiedzieć, że były to czasy totalnego bezprawia, a król jeszcze wtedy nie istniał. Działy się straszne rzeczy. Mały odłam bractwa odkrył sposób na walkę z „mocami ciemności". Nauczyli się magii. Ale nie takiej jak moja czy twoja. Oni robią to nieporadnie i w sposób bardzo ograniczony. Siła tkwiła w ich liczebności. Polowali na nas, ale kiedy pojawił się pierwszy król zawarli przymierze. Od tamtego czasu mieli reagować tylko w razie konieczności.

Kuglarz i jego szaleńcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz