Gniew #3

5 1 0
                                    


Stali pod zniszczonymi drzwiami garażu i gapili się to na drzwi to na siebie. Otoczenie nie było specjalnie mistyczne. Dwa rzędy garażów stojące na przeciw siebie połączone ścianami. Sielska, ciepła pogoda. Krótko mówiąc, nic nie wskazywało na obecność kogoś ważnego w tym miejscu.

–A, co nam to da, że znajdziemy następcę? – Zagadnął Edgar – Skoro w mieście nie ma magii to nic z nim nie zdziałamy. Użyj tego swojego hokus pokus jak przy fontannie i zaprowadź nas do tych dzieci.

–To nie jest takie proste, ponadto nie mogę. Jestem za daleko od domu i zwyczajnie nie mam mocy. Używanie najprostszych zaklęć może mnie zabić.

Chłopak zapatrzył się w swoje dłonie.

–Dziwne. Ze mną jest dokładnie odwrotnie.

Klęknął i dotknął kępy zeschniętych traw, która dokonywała właśnie swego żywota w otoczeniu wszechobecnego betonu. Trawa natychmiast ożyła soczystą zielenią.

–Im dalej jestem od miasta a im bliżej, no wiesz pól i lasów to wydaje mi się, że mogę więcej.

–To na pewno ma związek z naturą i z twoim prawdziwym ojcem. Bądź czujny i obserwuj, a teraz wchodzimy.

Pies zapukał i wszedł do garażu. Wystrój pomieszczenia przypominał wysypisko śmieci. Wszędzie walały się książki i dużo przeróżnego złomu. Dziecko czułoby się tutaj jak w laboratorium szalonego naukowca. Po lewej stronie stała kanapa pełniąca rolę legowiska a przy ścianie w głębi stał blat roboczy pozbijany z różnokolorowych desek. Panował tu półmrok, ale w blasku świecy stojącej na blacie Pies dostrzegł wysokiego, chudego blondyna.

–Nie zwracaj na nich uwagi to tylko omamy. – Mówił do siebie mężczyzna – przecież nie rozwiązujesz idiotycznych sporów wróżek. Myśl o swojej rodzinie. Myśl o rodzinie.

Blondyn wyglądał jakby napadły go wyrzucone na śmietnik ubrania. Każda część jego garderoby była inna. Nosił długie ortalionowe dresy, których nogawki oplótł ocieplaczami zrobionymi z różowego i zielonego szalika i sznurka do prania. Na jednej stopie miał sandał a na drugiej skórzany but. Do tego nosił czerwony polar zapinany pod szyję. Całości dopełniały wściekle żółte, przetłuszczone włosy.

–Nic z tych rzeczy. Przychodzimy w innej sprawie.

Na słowa Psa mężczyzna odwrócił się. Jego błękitne oczy lśniły zdziwieniem i podnieceniem.

–No tak! – Wrzasnął mężczyzna – omamy rzadko się odzywają.

Doskoczył do nie, upuszczając na stół jakiś przedmiot.

–Siadajcie – odgarnął brudne koce z kanapy – nie miewam tutaj za bardzo ludzkich gości.

Usiedli. Blondyn wpatrywał się w Psa i z każdą chwilą jego oczy coraz bardziej się rozszerzały.

–Ty jesteś prawdziwy? W sensie tym, kim myślę, że jesteś

–A, kim według ciebie jestem?

–No... – Blondyn spojrzał wyczekująco na Edgara – no... Królem?

–A tak. Widzę, że dobrze trafiliśmy. A ty jestem w takim układzie Opiekunem tego miasteczka.

–Nie – posmutniał – Opiekun zginął jakieś pięćdziesiąt lat temu. Ja jestem następcą jego następcy. Jezu... to wszystko jednak prawda. – Gospodarz ukrył twarz w dłoniach i zapłakał. – tyle czekania...tyle lat... moja żona, dzieci.

–Tak jesteśmy prawdziwi – podjął Edgar – Czekania, na co?

Atmosfera była lekko napięta. Najwidoczniej ich obecność przyniosła mężczyźnie ulgę, ale też wielkie nadzieje. Może ten człowiek zaprowadzi ich do porwanych dzieciaków, bo skoro wyczuł króla to coś jednak musi wiedzieć.

Kuglarz i jego szaleńcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz