Aura była ciemna i ponura, nawet trochę wiało. Idealnie oddawało to nastrój, w jakim Pies, Edgar i Mateusz pojawili się na dworcu. Budynek starego przystanku kolejowego niegdyś był niebieski, ale dziś ledwo można było dopatrzeć się szarego koloru betonu. Na stację przyjeżdżał jeden pociąg dziennie. Na ten właśnie pociąg czekali. Wrocław powiedział reszcie tylko tyle, że ściągnie kogoś do pomocy. Tłumaczenie tego, w jaki sposób im pomoże i jakie konsekwencje się z tym wiążą było bezcelowe. Edgar nie miał pojęcia o wydarzeniach związanych z początkami jego kariery a Mateusz na każdą wzmiankę o kolejnych magicznych bytach reagował falą furii. Pies ciągle roztrząsał w głowie jeden problem. Kto założy kapelusz. On sam nie mógł. Przecież to jak oddać kierownice szaleńcowi i poklepać go po plecach. Podobnie rzecz się miała z Mateuszem, mimo wszystko był opiekunem. Liwia na pewno się nie zgodzi, chciała przecież uciec od tego wszystkiego. Pozostawał jedynie Edgar. Ta myśl przyprawiał o mdłości. Chłopak mu ufał i zadawał stosunkowo mało pytań. A co jeśli coś pójdzie nie tak? Rozmyślania przerwał mu przyjazd pociągu. Wysiadła z niego uśmiechnięta Liwia.
–Nie ma to jak rześkie powietrze z dala o miejskiego zgiełku.
Uścisnęła Wrocławia, przedstawiła się Mateuszowi i przytuliła Edgara. Pies zauważył, że trwało to o mignięcie oka dłużej niż w jego przypadku. Poczuł coś... zamierzchłego.
–Cieszę się, że przyjechałaś.
–Nie można powiedzieć, że się za tym wszystkim stęskniłam, ale za tobą trochę tak.
Jej obecność, chociaż na chwilę zapaliła światełko w tym ciemny, prowincjonalnym tunelu.
–Chodź pokażemy ci pociąg – Edgar chwycił Liwię za rękę i pociągnął w stronę lokomotywy.
***
Siedzieli we czwórkę przy stole i patrzyli na cylinder. Wrocław właśnie skończył wyjaśniać, do czego będzie im potrzebny kapelusz.
–Czyli chcesz mi powiedzieć – zaczął Mateusz. – że w tej czapce siedzi zamknięty jakiś szalony duch, który nie dość, że przejmuje władze nad noszącym to jeszcze ostatni raz jak go widziałeś próbował cię zabić?
–Tak.
–I to właśnie jego chcesz prosić, aby nas wprowadził na górę, po tym jak trzymałeś go tyle czasu w tym kapeluszu?
–Tak
–Myślałem, że to ja mam problemy w relacjach interpersonalnych, ale twoja ocena sytuacji biję mnie na głowę.
Wrocław westchnął.
–A mamy inne wyjście? Proszę bardzo, jak masz jakiś genialny plan, którego jeszcze nie słyszeliśmy to dawaj.
Mateusz nic nie odpowiedział. Zapadła cisza, każdy jakby oczekiwał aż ktoś inny zada to nieubłagane pytanie: "kto".
–Ja to zrobię – powiedział Edgar.
–Nie, Edgar – zaczęła zatroskana Liwia.
–To jedyny oczywisty wybór. Skoro ten koleś jest stuknięty to pomyśl co by zrobił gdyby jeden z nich go założył – wskazał na pozostałych mężczyzn przy stoliku – Na pewno nie pozwolę, abyś to ty ryzykowała.
–Ale.. nie możesz. Nie wiesz, do czego jest zdolny.
–No właśnie. Nie wiem, ale jedyne, co ja potrafię to świecić. Jestem tylko chodzącą latarką, a co on może z tym zrobić? Nic.
–Niestety, chłopak ma racje – powiedział Wrocław.
–Ty... – czarownica zerwała się z krzesła – od początku wiedziałeś, że go o to poprosisz, prawda?
–Uspokój się. Przecież nawet nie wiedziałem, że w ogóle do tego dojdzie.
Mateusz odchrząknął i podniósł się z krzesła.
–Nie chce przerywać tej milutkiej pogawędki, ale nad nami, gdzieś w śmierdzącej jaskini siedzi garstka przerażonych dzieciaków. I o ile jeszcze żyją, mają w dupie, kto włoży ten zasrany kapelusz. Jak młody chce się zachować jak facet to bardzo ładnie. Niech zakłada i prowadzi.
–To raczej nie twoja decyzja. – zaczął Pies.
–Nie pierdol! To właśnie jest moja decyzja. Moje miasto, moja góra i mój pieprzony problem.
Tego była za wiele. Wrocław również wstał dysząc ze złości. Być podenerwowanym to jedno, ale bezmyślnym idiotą to zupełnie co innego.
–Masz szczęście – wycedził przez zęby – że jesteś u siebie właściwie, że to ja nie jestem u siebie.
Mateusz wywrócił krzesło i wyszedł z wagonu. Pies usiadł z impetem i odpalił papierosa. Miał gdzieś szykowny pociąg i czy ktokolwiek wokół nie palił.
–Nigdy tu nie wrócimy. Musimy cię przygotować.
Ustawili na środku wagonu krzesło i posadzili na nim Edgara. Liwia wystawił w jego stronę rękę i wyszeptała zaklęcie. Nic się nie stało natomiast dziewczyna zachwiała się niebezpiecznie i byłaby upadła gdyby Pies jej nie podtrzymał.
–Aha i zapomniałem wspomnieć. Lepiej tu nie czaruj. Nie działa.
Klęknął przy chłopaku i przywiązał mu do krzesła ręce i nogi. W między czasie wrócił Mateusz, bez słowa stanął w kącie.
–Gotowy?
–A da się?
–No nie – uśmiechnął się smutno Wrocław. Wziął cylinder i nałożył chłopakowi na głowę. Edgar mrugnął do Liwi i znieruchomiał. Wszyscy wyczekiwali w napięciu. Sekundy mijały.
–To zawsze tyle trwa? – zapytał Edgar. Wrocław ściągnął i ponownie włożył mu kapelusz na głowę. Ciągle nic.
–Jesteś zdaje się... odporny.
–Co? To znaczy, że się nie da?
Wrocław odwrócił się do Liwi, która patrzyła w okno.
–Nie musisz. Znajdziemy inny sposób.
–Przywiążcie mnie – nakazała dziewczyna.
–Liwka, nie zgadzam się.
–To trudno i tak zmarnowaliśmy za dużo czasu.
Choć obaj z chłopakiem chcieli ją chronił to miała rację. Wyjścia nie było. Jeśli Pies założyłby cylinder to całe jego miasto będzie zagrożone. Uwinęli się dosyć szybko. Liwia sztywno siedziała na krześle. Pies delikatnie nałożył czarownicy kapelusz na głowę. Przez chwilę nic się nie działo, po czym twarz Liwi wykrzywił grymas przerażenia. Szeroko otwartymi oczami spojrzała na Psa. Następnie przeraźliwie powoli mięśnie jej twarzy rozluźniły się i wykwitł na niej sztuczny, spokojny uśmiech.
–Czyli ty jednak żyjesz! – Powiedział Kuglarz wstając z krzesła mimo więzów.
***
To już nie była Liwia. Wszystko było inne i jakieś takie obce. Ruchy, gesty, nawet głos mimo, że jego barwa pozostała niezmieniona. Liwia, a w zasadzie Kuglarz ubrany był w czarną koronkową sukienkę. Na ramionach i pod szyją miał ciemno-szkarłatne bolerko z wysokim kołnierzykiem. Rękawy bolerka kończyły się przy dłoniach sznureczkami zaczepionymi o palce wskazujące. Nawet kapelusz nieco przekrzywiony, nie nosił już śladów zużycia. Pusty, szaleńczy uśmiech niewyrażający żadnej emocji. W ręku trzymał laskę z główką błazna.
–No, no, no. Widzę Psie, że awansowałeś. Ale co ci po tej władzy tak daleko od miasta, co?
–Pociąg jest częścią miasta. Tutaj ciągle rządzę.
Kuglarz rozglądał się powoli.
–Dorobiłeś się widzę nawet rycerzy okrągłego stołu. Kogo my tu mamy? – spojrzał na Mateusza – Gniew, niebezpieczna funkcja – zacmokał po czy przeniósł wzrok na Edgara. – A ty... interesujące. Nie wiedziałem, że ciągle tacy jak ty chodzą po tym świecie.
–Jacy jak ja?
–A to nie wiesz? To nie będę ci psuł niespodzianki.
Usiadł wygodnie w fotelu i obciągnął sukienkę za kolana.
–Bardzo rzadko mi się zdarza opętać kobietę. Ciężko będzie przywyknąć, chociaż ma to swoje dobre strony – spojrzał porozumiewawczo na swój dekolt.
Pies w ostatniej chwili położył rękę na ramieniu Edgara by ten nie rzucił się z pięściami na Kuglarza. Sam chętnie dałby mu w pysk, gdyby nie to, że to ciągle było ciało Liwi i potrzebowali pomocy.
–Musisz nam pomóc. Potrzebujemy przewodnika, aby dostać się na szczyt Ślęży.
–A co z tego będę miał? – kuglarz podparł twarz wierzchem dłoni.
–Wolność.
–Co?! – zakrztusił się Mateusz, ale pies gestem nakazał mu milczeć.
–Pod warunkiem, że przysięgniesz, że będziesz trzymał się z dala od miast i wsi. I w innym ciele.
–Chojnie z twojej strony. Przysięgam – uśmiechnął się Kuglarz. Wstał i przeciągnął się teatralnie.
–Musiałeś na prawdę nie mieć wyjścia, żeby prosić mnie o pomoc a tym bardziej proponować coś tak kuszącego. Chociaż stary Gabro to nie byle straszydło.
–Czyta nam w myślach i przewiduje nasze ruchy, Kim jest Gabro?
Kuglarz zaśmiał się donośnie i przesadnie.
–Oj wy ślepi błotniacy. To jak gasić pożar kijem, ale umawialiśmy się jedynie na wprowadzenie was na szczyt, a nie na informacje. Poza tym jak zginiecie to tak czy siak będę wolny.
A to szmaciarz – mruknął bardziej do siebie Mateusz i z wyrazem nienawiści wpatrywał się w ich nowego przewodnika.
–Nie przedłużajmy.
***
Szli za milczącym kuglarzem, który polecił im wpatrywać się w jego plecy i ignorować wszystko co zobaczą bądź usłyszą dokoła. Początek wędrówki był zwyczajny, ale już przy pierwszy zakręcie zamiast iść ścieżką Kuglarz wszedł w drzewo. Przystanęli zdezorientowani patrząc na siebie, kiedy głowa Liwi wychynęła wprost z kory, obrzuciła ich wyzwiskami i przypomniała, że to właśnie miała na myśli mówiąc "wszystko, co zobaczą". Edgar zbliżył się niepewnie do drzewa by go dotknąć. Jego ręka wtopiła się w korę, po czym cały chłopak zaniknął w roślinie. Kiedy i Pies przeniknął przez drzewo ujrzał ciąg dalszy ścieżki, którą szli i jeszcze spory kawałek do rzeczonego zakrętu. Po tym incydencie wędrówka szła znacznie sprawniej. Parę razy słyszeli płacz lub wołanie dziecka a raz nawet wilk wyskoczył z krzaków. W pierwszej chwili zadziałały instynkty, ale każdy z nich wiedział, że wilków nie widziano tu od dobrych czterystu lat. Najbardziej nieprawdopodobne było kiedy musieli przeniknąć iluzję stromego urwiska. Mimo świadomości, że go tu tak naprawdę nie ma, zmysły wariowały. Swoją drogą zagrożenia i iluzje wysyłane przez to coś na szczycie były bardzo prymitywne, opierały się jedynie na podstawowych odruchach i strachu. Żaden z nich nie widział członków swojej rodziny lub ludzi ze swojej przeszłości. To mogło oznaczać, że duch nie sięgał do ich umysłów, aż tak głęboko. Kiedy doszli na szczyt Kuglarz zatrzymał się.
–Jakbym miał być drobiazgowy to tutaj kończy się nasza wędrówka, ale że nie odmówię sobie widoku jak giniecie to przeprowadzę was jeszcze przez ostatnią iluzję.
Szczyt góry nie był niczym imponującym. Stała tu metalowa wieża radiowa, parę budynków, wśród których był stary, chrześcijański kościół. Oprócz tego w kilku miejscach można było natknąć się na starożytne kamienne figury przedstawiające niewielkie zwierzę. Studiując figury trochę dłużej dało się rozpoznać w nich niedźwiedzia. A więc nasz duch, pomyślał Wrocław jest dużo starszy niż nam się wydawało.
–Tędy.
Skierowali się w chaszcze między kościołem a obliczem niedźwiedzia. Podobnie jak wcześniej przeniknęli przez iluzję roślin i wyszli na niewielką polankę otoczoną drzewami. Na środku stała strzelista skała z jamą wielkości dorosłego człowieka.
–To tu – ich przewodnik zatrzymał się – nie będziecie mieli nic przeciwko, jak wejdę z wami do środka i poobserwuję? Obiecuję się nie wtrącać.
Wymawiając te słowa Kuglarz cały czas chichotał.
–Lepiej żebyś był w zasięgu wzroku, a po wszystkim się rozliczymy.
Podeszli do jamy. Przy wejściu był piktograficzny niedźwiedź.
–Dobra. Cokolwiek tam zastaniemy powinniśmy przyjąć jakąś taktykę.
–Rozpierducha. – Mateusz zatarł dłonie.
–Tak, tylko, że jedyny środek rażenia jaki mamy to ty, także w razie niebezpieczeństwa nawet się nie zastanawiaj. Natomiast ty Edgar masz świecić przez cały czas. Może się okazać, że to jakieś pomniejsze straszydło i tylko wyprowadzimy stamtąd te dzieciaki.
Wszyscy przytaknęli a Kuglarz zachichotał. Podeszli do otworu. Zaraz przy wejściu poczuli coś dziwnego. Jakby jaskinia pulsowała magią. Ścieżka usłana była kości zwierząt poczerniałymi od starości. Weszli do środka. Z zewnątrz skałą wydawała się długa na jakieś dwa, trzy metry, ale ich oczom ukazał się długi korytarz.
–Halo. – krzyknął Pies. – Przyszliśmy wam pomóc – odpowiedziało mu echo własnego głosu.
Poszli w głąb korytarza. Przejście było wąskie i wilgotne. Po trzydziestu metrach korytarz zmienił się w wielką grotę o wysokim sklepieniu. Podłoże było nierówne, usłane ogromnymi skałami. Na środku jak w jakimś starym filmie przygodowym stał kamienny ołtarz na podwyższeniu oświetlony wąskim promieniem światła dziennego przebijającego się przez szczelinę w sklepieniu.
–Halo.
Usłyszeli coś jakby zgrzyt skały o skałę. Grota zatrzęsła się i przemówił do nich niski głos.
–Po co tu przeżyliście?
Ciężko odpowiedzieć na takie pytanie w takich okolicznościach.
–Oddaj nam dzieci i tyle.
Grota się zatrzęsła. Tym razem to był chyba śmiech.
–I uważacie, że szaleniec, bezużyteczny król, bękart światowida i niedouczona parodia opiekuna są w stanie mnie do tego zmusić?!
Głos dochodził zewsząd. Nie było szans żeby zlokalizować ich rozmówcę, ale być może nie było nawet sensu. Jeśli to był duch to mógł nie mieć cielesnej powłoki.
–Przestań pieprzyć. Oddawaj je – krzyknął Mateusz.
–Ach tak. Jak zwykle wściekły. Aby tradycji stało się za dość, ty musisz zginąć pierwszy.
Wrocław zauważył, że przy ścianie za ołtarzem leżało coś kolorowego. Kiedy głos prowadził spór z Mateuszem, Pies podkradł się tam i zobaczył kilkadziesiąt śpiących dzieci. Próbował obudzić pierwsze z nich, ale odkrył, że nie oddycha.
–One nie żyją... – krzyknął do swoich towarzyszy.
–Jasne, że nie żyją. Jestem w końcu pożeraczem magii. Kiedyś tak mnie nazywali. Po przebudzeniu jestem za słaby, aby wysysać ją bezpośrednio z otoczenia, poza tym po ostatniej akcji poprzedniego opiekuna wiele jej tu nie zostało. Zadowalam się natomiast esencją życiową dziatwy. Tak było od tysiącleci, tylko że kiedyś składali mi się w ofierze, a teraz sam muszę się dopominać. Myślicie, że skąd te kości przy wejściu. Taka kolekcja nie powstaje z dnia na dzień. Ale przyplątał się ten pomiot Światowid i zapieczętował we w tej parszywej górze.
–Co miałeś na myśli mówiąc bękart Światowida? – wypalił niespodziewanie Edgar jakby kolejne wspomnienie boga coś mu przypomniało.
–Hahaha. To będzie banalnie proste skoro nic nie wiecie. – Grota znów zatrzęsła się. – Masz w sobie ziarno jego mocy mieszańcu, ale na niewiele ci się teraz zda. Dzieci smakują wyśmienicie, ale nie często zdarza się taka uczta jak wy wszyscy razem.
Wszystko rozegrało się jednocześnie. Mateusz po informacji o śmierci dzieci wpadł w szał. Jego oczy zalśniły i ręce zapłonęły. Jedna ze skał obok niego.... wstała i rzuciła się mu do gardła. Łudząco przypominała ogromnego, kamiennego niedźwiedzia. Grota trzęsła się i gdzieniegdzie spadały odłamki sklepienia. Mateusz i bestia zwarli się w walce. Migały ogniste pociski, którymi Mateusz obrzucał niedźwiedzia. Ten z kolei haratał ubranie i skórę mężczyzny ostrymi pazurami. Po chwili jednak Opiekun wyraźnie przegrywał. Widząc to Wrocław rzucił się do pomocy. Nie wiadomo czy dzięki magii czy adrenalinie po tragicznej wiadomości Wrocław skoczył w stronę potwora. To musiała być magia, ponieważ przeskoczył prawie całą salę. Wylądował na plecach potwora. Niewiele myśląc tłukł pięściami w kamienny pancerz, aż ten zaczął się kruszyć. Rycząc monstrum dosłownie cisnęło Psem o ścianę, coś chrupnęło a mężczyźnie skojarzyło się to z dźwiękiem łamanego żebra. Mimo to wstał i znów podjął walkę
–Głupcy! – grzmiał głos – co wam przyjdzie ze zniszczenia tej powłoki? Zrobię kolejne. Dajcie się po prostu zabić.
Obaj z Mateuszem nic sobie z tego nie robili, tylko dalej tłukli kamiennego niedźwiedzia. Opiekun zdołał nawet odłupać jedną łapę niedźwiedzia i teraz Wrocław uderzał nią o głowę stworzenia.
–Nie! – ryknął głos. Bestia wierzgnęła mocniej i zwróciła łeb w stronę ołtarza. – Odsuń się pomiocie! Nie dasz rady.
Wrocław oderwał się od nierównych zapasów i spojrzał w tamtą stronę. Przy ołtarzu stał Edgar. Chłopak trzymał obie dłonie na kamiennej płycie i miał spuszczoną głowę. Jego dłonie świeciły, ale jakoś inaczej. Teraz blask był ostry i powoli obejmował cały ołtarz. Powietrze było tak przesycone magią, potężną pradawną magią, że gdzieniegdzie elektryzowała i zmieniała się grawitacja. Skalny potwórz rozsypał się na małe kamienie. Widać duch skupił całą uwagę na chłopaku. Nie dało się stwierdzić, kto wygrywa. Grota dosłownie ruszała się w posadach. Jeden z kamieni z sufitu przygniótł dłoń Edgara. Ten krzyknął, ale nie przestał walczyć. W tej chwili ołtarz pękł i wszystko ucichło. Pies oprzytomniał i rzucił się pędem do chłopaka, aby złapać go, kiedy ten mdlał. Razem z Mateuszem zdjęli kamień z jego ręki. Kiedy chłopak się obudzi będzie miał niemiłą niespodziankę. Dłoń wyglądała na zmiażdżoną.
–Przyznam, że jestem pod wrażeniem – powiedział Kuglarz wychodząc z cienia. – Po pierwsze przeżyliście, co już jest wystarczającym zaskoczenie to jeszcze udało wam się zniszczyć jedyny kanał, którym staruszek Gabro mógł się wydostać z góry.
–To on tam ciągle jest? – wydyszał Gniew.
–A myślałeś, że jeden mieszaniec i dwójka ćwoków da radę zniszczyć coś tak starego? No na mnie już pora.
–Stój! – krzyknął Wrocław – mieliśmy umowę. Oddawaj dziewczynę.
Kuglarz zaśmiał się.
–Naprawdę sądziłeś, że przysięgi coś dla mnie znaczą? Spodobała mi się ta postać. Zabieram ją sobie, ale coś za coś. Zaglądnij do środka ołtarza to może się jeszcze spotkamy.
Pies chciał pobiec i zerwać kapelusz z głowy Liwi, ale Kuglarz zdążył się rozpłynąć w powietrzu.
–Nie! Liwia!
Nie było po niej śladu. Pies klęczał na podłodze i wściekał się na własną głupotę. To mógł być on, tak by było lepiej. Odnajdzie ją! Jak tylko wróci to wywróci całe to zapyziałe miasto do góry nogami żeby dorwać tego skurwysyna. Natomiast jak się później miał przekonać, w ołtarzu ukryta była sekretna komora wypełniona bursztynowymi piórkami. Była ich co najmniej setka.
***
–Myślisz, że już je znaleźli? – zapytała kobieta ławce.
–Sądzie, że tak. Chociaż to za daleko, aby być pewnym.
Noc była jasna i chłodna. Obserwowali ulicę. Z boku mogli wyglądać na zakochanych, którzy szukali trochę samotności na cmentarzu.
–Powiedz proszę, czemu to takie ważne, żeby je znaleźli?
–Może w końcu zorientuje się, że to one są powodem jego problemów i znajdzie je wszystkie – kobieta przewróciła oczami – przecież ci mówiłam.
–To nie łatwiej było go o to poprosić?
Kobieta zaśmiała się i wstała. Światła ulicy prześwitywały przez nią.
–Nie Piotrze. Musi mieć odpowiednią motywację, a bursztyn to tylko część tego, co zaplanowałam dla mego ukochanego męża. – Anastazja spojrzała w niebo. – Dajmy mu jeszcze chwilkę.
CZYTASZ
Kuglarz i jego szaleńcy
FantasíaWrocław jak każde inne miasto jest szalony. Wielu próbuje to wykorzystać. Jednym z nich jest Kuglarz, obłąkany rządzą władzy wciąga w mroczne i magiczne oblicze miasta nic nie spodziewającego się Tomasza. Samotny, bezrobotny ojciec nie dość, że musi...