Weronika

8 2 0
                                    



Rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. Weronika podniosła telefon z kuchennego stołu i sprawdziła, kto napisał. Kiedy zobaczyła, że wiadomość jest od Karola, serce zabiło jej mocniej. Poczuła tę lekkość w klatce piersiowej. Uczucie towarzyszące zwykle czemuś zakazanemu lub ryzykownemu. Poniekąd tak właśnie było. Co prawda Karol pisał do niej od kilku dni, nawet parę razy zadzwonił, ale po tak wielu tygodniach milczenia i tej dziwnej sytuacji w kinie, kiedy widziała go po raz ostatni, nie powinna nawet z nim rozmawiać.

Mimo wszystko nie mogła nie odpisać. Zaczął delikatnie, od jakiegoś banalnego tekstu, którego idiotyzm roztopił jej złość. Potem wraz z kolejnymi wiadomościami zachowywał się wręcz idealnie. Pisał to, co chciała teraz usłyszeć. Był skruszony, ale i pewny siebie. Dawał jej dominować, mając jednocześnie na wszystko przemyślaną odpowiedź. W tych wiadomościach było coś jeszcze. Czuła w nich jego. Tego samego, co na początku ich znajomości. Albo naprawdę zrozumiał, co zrobił, albo kłamał po mistrzowsku. Chociaż kłamstwo do niego nie pasowało. Nie był takim człowiekiem. Weronika miała dużo wątpliwości i było stanowczo za wcześnie, by można je było rozwiać.

Karol pytał, czy się spotkają. To nowość. Do tej pory oprócz rozmów co u niej i jak jej mija dzień, było jedynie „dzień dobry" i „dobranoc" a tu nagle spotkanie.

A gdzie? No i, co ważniejsze, po co?

Nie miała zamiaru mu nic ułatwiać. Poza tym ciągle była zła i zraniona.

Odpisał.

Trochę żenująco. Stęsknił się za nią i bardzo chce ją zobaczyć. Zgodziła się. Nie chciało jej się babrać w podpuszczanie go do czegokolwiek. Nie, żeby na to nie zasługiwał. Po prostu zmęczyło ją pisanie już sms–ów. Umówili się na czwartek.

***

Mieli się spotkać na ulicy Kazimierza Wielkiego pod kinem. Jadąc tramwajem, Weronika z zaciśniętym gardłem wypatrywała go pod wejściem. Była dwudziesta. Obok wejścia do kina znajdował się klub muzyczny. Po monstrualnej wręcz kolejce można było stwierdzić, że odbywa się jakiś koncert. Było stanowczo za wcześnie na tak zwane nocne życie Wrocławia. Weronika uważała, że to głupie i puste, te całe kluby. Z drugiej strony ile wieczorów można spędzać przy serialach i winie lub czytać ckliwe romansidła, popijając je również winem. Była sama, miała samotne koleżanki, a to znaczyło, że chodziła do tych właśnie klubów, tłumacząc się, że idzie tam jedynie potańczyć. Kac, który przychodził następnego dnia, nie był tylko skutkiem zbyt dużej ilości alkoholu wypitego poprzedniego wieczoru. Był przede wszystkim karą za dekadencki nastrój minionej nocy.

W tłumie mignął Weronice wysoki, czarny cylinder, ale to przecież niemożliwe. I głupie. Przywidziało jej się. Prze ostatnie miesiące wyobrażała sobie Karola w tym durnym kapeluszu.

Wyszła z tramwaju. Poprawiła luźny T–shirt. Cały jej strój, każde zachowanie dzisiejszego wieczoru było dokładnie przemyślane. Miało wyglądać, jakby jej nie zależało, a jednocześnie podkreślać te cechy jej wyglądu, które według niej były najlepsze. Włosy, oczy i ramiona. Na to miał dzisiaj patrzeć, miał żałować, że właśnie tego nie może dziś dotknąć, nie może mieć. Wyłowiła go z tłumu. Stał tyłem do niej. Szła powoli, nie chciała wołać. Karol stał wyprostowany. Ponoć patrząc na człowieka od tyłu, można powiedzieć, czy coś mówi lub nawet czy się uśmiecha. Wyglądało na to, że coś mówił. Jeszcze jego ramiona poruszały się. Stanęła za nim, uspokoiła oddech.

– Cześć.

Poruszył energicznie głową, jakby wyrwała go z zamyślenia. Odwrócił się powoli i spojrzał na nią. Utonęła w jego oczach. Nie było to jednak jedno z tych naiwnych porównań, w których dziewczę tonie w chłodnych oczach swego oblubieńca. Utonęła, dosłownie. Straciła nad sobą panowanie. Po wszystkim nie pamiętała nawet wszystkich szczegółów z minionego wieczoru. Pamiętała tylko, że był uroczy i szarmancki, i że całkowicie panował nad sytuacją. A nie miał.

Była malutka winiarnia, spacer przy rzece, a nawet taniec? Jaki taniec? Wyglądało na to, że przeżyła najpiękniejszy wieczór w swoim życiu, nie pamiętając go. Mimo niektórych szczegółów, nie pamiętała jego dotyku. Ale jak mogli tańczyć, nie dotykając się? I nagle jakieś jego pytanie wyrwało ją z letargu. Kiedy się z niego obudziła i odzyskała kontrolę nad własnym ciałem, zorientowała się, że cały wieczór jej nie miała. Jak ze snem, człowiek nie jest świadomy, że spał, dopóki się nie obudzi.

– To co, widzimy się w sobotę?

Z jakiego powodu sama musiała podjąć tę decyzję. Pozwolił jej chociaż na to. W sumie czemu nie? Wspomnienie wieczoru wydawało się takie piękne. Może następnym razem naprawdę go przeżyje. Albo chociaż bardziej świadomie.

– Tak... khm ... tak, czemu nie.

Uśmiechnął się.

– Na Moście Grunwaldzkim, okay? Napiszę ci o której.

– Okay.

– No to pa.

Odwrócił się i poszedł. Bez chociażby całusa w policzek czy uścisku. Wiedziała, że było za wcześnie na wylewne pożegnania, nie pozwoliłaby na to, ale żeby nawet nie spróbował? Po prostu poszedł. Cholernie ją to intrygowało. Podobało jej się też to, że zostawił ją na ulicy pod kinem z tym całym bałaganem w głowie. Chaosem. 

Kuglarz i jego szaleńcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz