Gniew #4

1 1 0
                                    


Mateusz bardzo skrupulatnie opisał im wydarzenia na moście. Ze słów świętych wynikało, iż muszą znaleźć miejsce o statusie podobnym do królewskich miejsc Wrocławia. Problem polegał na tym, że nie wiedzieli gdzie szukać. Mateusz wiedział nie wiele więcej, niż Pies, kiedy przejmował władzę. Dla niego ułatwieniem była Liwia... Właśnie. Bardzo by im się teraz przydała.

Szli we trzech brudną ulicą w stronę rynku. Wybrali ten kierunek z braku innych pomysłów. Świeżo mianowany prawie-opiekun wspomniał również, że wszystkie istotne miejsca są oznaczone figurami świętego Jana Nepomucena, toteż rozpoczęli poszukiwania. Pierwsze popiersie dostrzegli zaraz przy ratuszu w wąskiej uliczce, będącej zaledwie przejściem między budynkami.

–Nie powinieneś tego jakoś pomacać? – Zapytał rozbawiony Edgar.

Popiersie znajdowało się na wysokości twarzy Mateusza we wnęce w ścianie. Święty Jan był zwrócony w lewo pozbawioną twarzy głową i zdawał się skutecznie ignorować wszystkie prośby i dotyki Mateusza.

–Nic tu nie ugramy – stwierdził w końcu Wrocław – Widać nie jesteś jeszcze tym, kim powinieneś być, przez co miasto nie reaguje. Chodźmy.

Długo krążyli po stare części Gniewu. Odwiedzili kościół świętej Anny, wdrapali się na średniowieczną dzwonnice będącą teraz wyjątkowo krzywą atrakcją turystyczną, a także przeczesali ruiny zamku. Nic. W akcie desperacji odwiedzili nawet strażnicę przy murach obronnych, która pełniła rolę noclegowni dla bezdomnych. Wszędzie gdzie byli odnajdywali ślady Św. Jana. Wyjątkiem była strażnica nazywana "Basztą Gołębia". Tam królowały poukrywane symbole bractwa kurkowego.

Pies czuł, że marnują czas, poza tym dała o sobie znać presja odnalezienia porwanych dzieci. Poprosił Mateusza, aby zaprowadził go do chatki starego, może to coś da. Po krótkim spacerze okolica zazieleniła się i wokół powyrastały osiedla bloków mieszkalnych. Było to jednak inne osiedle, niż to, na którym znaleźli Mateusza. Widocznie starsze i bardziej niechlujne. Zeszli z głównej ulicy i zagłębili się między budynki. Na twarzy blondyna malował się zawód i irytacja, ale duma chyba nie pozwalała mu narzekać. Wrocław również nic nie mówił, ale głównie ze względu na poczucie, że ta cała wycieczka odwodzi go od jego prawdziwej misji. Jedynie Edgar wyglądał jakby to zwiedzanie sprawiało mu przyjemność.

Minąwszy po PRL-owską zamkniętą restaurację o wdzięcznie brzmiącej nazwie "Bartek" wyszli na podmokłe łąki przecięte wąskim strumyczkiem. Dalej na prawo mokradła graniczyły z lasem a z lewej strony ze wzniesieniem przez miejscowych zwanym "Wojskówką". Pokonali strumyczek wąską kładką i skręcili w prawo. Wtedy właśnie dobiegł ich krótki świst i krzyk. Z lasu wypadła kobieta i biegiem puściła się przez podmokłą łąkę. Wydawało się jakby uschnięte trawy czy wilgotna ziemia nie sprawiały jej najmniejszych trudności w poruszaniu się. Kiedy Pies przyjrzał się, jak była ubrana pewna oczywista prawda uderzyła go w twarz. To była driada. Duch lasu, drzewa czy czegoś tam jeszcze. W każdym razie magiczna istota, która z pewnością będzie wiedzieć coś o porwaniach.

–Hej! – Krzyknął Pies – Zaczekał.

Dziewczyna nie zwróciła na niego uwagi. Wtedy do akcji wkroczył Mateusz.

–W imię opiekuna rozkazuję ci stój!

Mimo, że słowa nie miały ani krztyny mocy, ani nie były nawet bliskie prawdzie dziewczyna zatrzymała się o odwróciła.

–Potrzebujemy pomocy – Powiedział łagodnie Pies

Kolejny świst. Dziewczyna rozszerzyła oczy i z miną jakby chciała coś powiedzieć padła sztywno na twarz. Z jej pleców sterczała strzała. Całą trójka stała jak wryta. Pies przeklinał w duchu, że nie może czarować. Pewnie mógłby pomóc, a tak tylko stał i patrzył jak z driady falami konwulsji wycieka życie.

Kuglarz i jego szaleńcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz