Wrocław

47 3 0
                                    



– Daj mi żreć, oślizły tępaku!

Chamski grubas! Chamski i wiecznie głodny grubas. Za co ja się tak poniżam? Jedzenie i ciepły kąt? – Myśli tego typu kołatały w głowie ubogo odzianego człowieka, kiedy niósł ryby na srebrnym półmisku. Niech się ten prymitywny hipopotam udławi całym tym żarciem! Swoją drogą, mężczyzna zawsze się zastanawiał, jakim cudem nikt nie zauważał, że ten człowiek ma pieprzoną głowę hipopotama! Wielką paszczę pełną wielkich zębów, nałożoną na grube cielsko człowieka. Grubas zrobił się ostatnio nerwowy. Zwłaszcza po tym, jak zaczął przychodzić do niego ten elegancki mężczyzna. Groził mu. Mówił, że zastąpi jego miejsce. Wtedy hipopotam wybuchał rubasznym śmiechem, ale raz człowiek w cylindrze powiedział coś, co zamknęło mu tą jego śmierdzącą paszczę.

– Wiara, nadzieja i miłość. Drogi Wrocławiu. Dzięki temu cię zniszczę.

– Nawet jeśli – huknął grubas. – To po co ci to wszystko?

– Bo mogę. Tylko tyle.

Mężczyzna w cylindrze uśmiechnął się lekceważąco, zastukał laską o ziemię i się odwrócił. Zrobił to w taki sposób, że zniknął. Grubas wtedy oszalał z wściekłości. Chwycił jednego z bezdomnych, który trzymał tacę z winem, i złapawszy go za nogę, zaczął uderzać nim o ziemię. Tego wieczoru nawet nie było sensu go opatrywać. On i reszta chłopaków wrzucili ciało kolegi do rzeki. Nie musieli się martwić, że wypłynie. Nigdy nie wypływały.

Wrocław wypluł łeb leszcza na ziemię. Pojawiło się paru nowych graczy. I to wszystko przez tego kmiota! Kuglarz nigdy nie mieszał się w politykę, to go nie interesowało. Był mało znaczącym duszkiem. Co nagle się niby zmieniło? Był szalony, to czyniło go niebezpiecznym. Miał sprzymierzeńców. Co najgorsze, równie szalonych sprzymierzeńców. Wpływy w mieście się zmieniały i stary hipopotam jeszcze nie wiedział, co z tego wszystkiego wyniknie.

***

Tomek siedział przed komputerem i przeglądał kolejne strony z ogłoszeniami o pracę. Był na zasiłku już czwarty miesiąc i gdyby nie pomoc rodziców nie poradziłby sobie z utrzymaniem siebie i Zosi. Przerwał na chwilę i popatrzył na ramkę stojącą na biurku. Anastazja, jego Anastazja. Odeszła, kiedy rodziła ich córkę. Tępy ból po stracie nie zelżał ani trochę, mimo że minęło już osiem lat.

Tomek poświęcał się głównie pracy, by utrzymać to, co mu z rodziny pozostało, ale z większości miejsc go zwalniano. Nieważne, jak bardzo się starał, to w żadnej biedronce czy innej żabce nie mógł zagrzać miejsca. Na stronach z ogłoszeniami wszystko już znał na pamięć. Każda kolejna śmieciowa robota lub propozycja dla „młodej barmanki, niebojącej się nalewać drinków topless." doprowadzała Tomka do szału. Jeśli będzie ciągle zwlekał, to czym nakarmi Zosię? To pytanie nie dawało mu spokoju. Gdyby Anastazja żyła, to może... Nie. Takie myśli były bez sensu. Chciał wyłączyć komputer, kiedy ruchem ręki przesunął leżącą obok niego gazetę. Co prawda już tam szukał, parę ogłoszeń nawet zakreślił, ale ogólnie nie było niczego ciekawego. Mimo to otworzył ją po raz ostatni. W oczy rzuciło mu się:

Trudny okres w życiu? Córka chodzi głodna? Chcesz po prostu zarobić? Potrzebuję chłopca na posy... przepraszam, asystenta.

Kwota wynagrodzenia była aż śmiesznie wysoka, ale może to zachcianka jakiegoś bogacza. Jeśli miał tyle zarabiać, to mógł wziąć w czymś takim udział. Nie zastanawiając się dłużej, zadzwonił pod podany numer.

Mieli się spotkać na Rynku pod Pręgierzem. Dziwne miejsce na rozmowę kwalifikacyjną. Zwykle to były restauracje lub kawiarnie. Mężczyzna, z którym rozmawiał, przedstawił się jako „drogi pracodawca" i zaznaczył, że tylko tak należy się do niego zwracać. Na pytanie, jak ma go rozpoznać, odpowiedział, że z tym akurat nie będzie najmniejszego problemu. Równo o piętnastej trzydzieści Tomek zjawił się w umówionym miejscu. Zosia została z dziadkami, miał więc dużo czasu na tę, jak podejrzewał, idiotyczną rozmowę bądź czyjś głupi żart. Sytuacja, w jakiej był, zmuszała go jednak do tego, że nie mógł odpuszczać żadnej możliwości. Na Rynku było tłoczno, jak zawsze o tej godzinie. Zanim podszedł do Pręgierza, stanął kilkanaście metrów dalej i obserwował. Był podejrzliwy, to chyba normalne w takiej sytuacji. Pod słupem nikogo nie było. A przynajmniej nikogo, kto by na kogoś czekał. Wtem z tłumu wyłonił się mężczyzna w cylindrze, trzymający laskę i ubrany w aż do przesady elegancki frak. Patrzył się wprost na Tomka. Zapraszał go gestem dłoni.

Kuglarz i jego szaleńcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz