Rozdział II

1.5K 185 84
                                    

    Dźwięk fortepianu unosił się w pokoju, napełniając pomieszczenie błogim uczuciem spokoju. Zgrabne i ostrożne drgania dłoni, przeskakującej po klawiszach, przyprawiało mnie o gęsią skórkę. Mimowolnie, wsłuchując się w rytm, zamknąłem oczy i poczułem, jakbym był w zupełnie innym miejscu. Bez trosk, problemów, tylko ja i te cudowne dźwięki...

    Dobrze znałem ten utwór. Canon D.

    Kojarzył mi się z dzieciństwem. Z czasami błogiej sielanki, spokoju. Z czasami, w których nie istniały problemy, a nawet jeśli, to mimo że wtedy wydawały nam się ogromne, były niczym w porównaniu z ciężarami dorosłego życia.

    Gdy wraz z Mabel byliśmy jeszcze dziećmi, matka nie była tak zapatrzona w własny biznes i co za tym szło, w pieniądze. Wielokrotnie czytała nam książki na dobranoc lub raczyła nas grą na fortepianie.

    Zawsze nas to uspokajało, gdy płakaliśmy i rozweselało w najgorsze dni.

    Wszystko skończyło się, gdy mieliśmy dwanaście lat. Ojciec wygrał na giełdzie, firma urosła, a oni stracili nami zainteresowanie.

    Już nie mieli dzieci. Mieli pieniądze.

    Cudowne dźwięki urwały się w momencie, gdy Gleeful uderzył z całej siły w losowe klawisze. Podskoczyłem przestraszony, wyrwany z zadumy.

  - Długo masz zamiar tam jeszcze stać, Pines? - usłyszałem zza drzwi, przy których miałem swoją kryjówkę.

    Złapałem za gałkę, po czym, przekręcając ją, wszedłem do środka.

  - Od kiedy wiedziałeś, że tam byłem? - spytałem wypranym z emocji głosem. Wszedłem do środka, po czym zamknąłem za sobą drzwi. Zapanowała ciemność, zakłócana jedynie lekkim światłem świecy stojącej na fortepianie.

  - Od samego początku. - upił łyk z pozłacanej filiżanki, po czym odstawił ją na mały drewniany stolik, tuż obok instrumentu. - Jak nisko mnie cenisz? Dla dobrego alchemika wyczuwanie czyjejś obecności z nie dużych odległości to nic. Podstawowa zdolność.

    Czy on chciał mi w tym momencie delikatnie przekazać, że jestem beznadziejny, bo nawet nie wiedziałem, że tak można?

    Westchnąłem przeciągle.

  - Pewnie masz racje. - odparłem cicho.

  - Chcesz czegoś? - spytał nagle, wstając od klawiszy. Spojrzał na mnie swoimi przenikliwymi, dobrze widocznymi, mimo panującej ciemności, błękitnymi oczyma.

  - Nic szczególnego. Nurtowało mnie jedynie pytanie, co tu robiła dziś Pacyfika? -zmarszczył brwi. - Czy sam czasem nie zarzekałeś się, że nie wpuszczasz tu pospólstwa? - spytałem, może odrobinę zbyt pewny siebie. Nie powinienem był mówić do niego takim tonem.

  - Pacyfika to nie jest pospólstwo. - odwarknął. - Doceniła piękno fortepianu i poprosiła mnie o naukę. Coś jeszcze chcesz wiedzieć? - chłodna aura była wyczuwalna nawet po drugiej stronie obszernej  komnaty. Przeszły mnie ciarki.

  - I tylko to odróżnia ją od pospól...

 - Nie mam zamiaru odpowiadać na twoje głupie pytania. - wolnym krokiem przeszedł parę metrów na drugą stronę pomieszczenia. Chwycił za jedną z wielu ksiąg ułożonych na półce. - Lepiej skup się na nauce, nie dałem ci przecież ciężkiego zadania. Dlaczego wciąż go nie wykonałeś?

    Znów to robił. Znów traktował mnie jak kretyna. Dlaczego uważał, że opanuję to w przeciągu kilku chwil, skoro nawet nie dał mi dobrych wskazówek? Kluczem było zachować spokój i się wyciszyć... Musiałem dowiedzieć się tego sam, metodą prób i błędów.

Lekcja Czarów (Prześladowca Cz. 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz