Rozdział V

1.2K 145 69
                                    

    Gdy nastał ranek, Will zbudził mnie szturchnieciem w ramie. Nie miał z tym problemu, miałem tej nocy bardzo lekki sen. Otworzyłem powoli oczy i objąłem jego twarz wzrokiem.

- Śniadanie jest już gotowe, spałeś dość długo, postanowiłem nie budzić cię aż do śniadania, byś na pewno był wypoczęty i pełny sił na dzisiejszą misję. - uśmiechnął się do mnie słabo.

- Dziękuję. - wyszeptałem, powoli wstając. - Już idę.

    Niebieskowłosy przytaknął, po czym po cichu opuścił pokój. Zostałem sam. Chwilę wpatrywałem się tępym wzrokiem z zamknięte drzwi, a z tego stanu wyrwały mnie dźwięki obcasów z holu. To zapewne była Mabel Gleeful.

    Przeciągnąłem się, by następnie wstać i udać się na czekający już na dole posiłek. Gdy wyszedłem z pokoju zdziwiłem się widząc Mabel obok moich drzwi. Spojrzałem na nią zdezorientowany, czekając chwilę aż wyjaśni mi co tu robi.

  - Nie sądzisz, że to głupota? - spytała cicho, patrząc na mnie swoim pustym, pełnym obojętności spojrzeniem.

  - Nie. - odpowiedziałem równie cicho. - Skoro mogę go uratować, zrobię wszystko.

  - Zabiją cię.

  - Nie chcę żyć bez niego.

  - Ale osoba, którą tam spotkasz nie będzie tym samym ciekawym świata i lekkodusznym Billem. To będzie demon, który nie cofnie się przed niczym, by się wydostać. - powiedziała oschle. Poczułem jak po moich plecach przechodzą ciarki, jednak nie chciałem dać tego po sobie poznać. Wciąż trzymałem pewną siebie postawę. - Jeśli tak bardzo chcesz go uratować, droga wolna, - podeszła bliżej i przejechała palcem po mojej klatce piersiowej. Po chwili spojrzała na mnie, a na jej ustach pojawił się pełen jadu uśmiech. - jednak licz się z utratą życia.

    Brunetka uśmiechnęła się już normalnie, po czym bez słowa odeszła, zostawiając mnie samego, przepełnionego strachem i niepewnością.

    Odetchnąłem głęboko, chcąc się uspokoić, po czym udałem się na dół, próbując opanować drżenie nóg, by nie skrócić sobie drogi upadkiem. Gdy dotarłem już do jadalni, przy stole przebywali już wszyscy domownicy, oprócz Gleefula. Może to i lepiej? Jakoś niespecjalnie chciałem go widzieć.

    Usiadłem obok siostry, która zajadała się jajecznicą i ochoczo konwersowała ze swoją odwrotną wersją. Na przeciwko mnie siedział Will, który, gdy ujrzał, że się w niego wpatruję, uśmiechnął się słabo.

  - O, hej braciak! - Mabel dopiero po chwili się zorientowała, że siedzę obok niej. - Jak się spało? Jak nie wiesz co zjeść, to polecam jajecznicę, wyborna jest. - uśmiechnęła się szeroko. 

  - Ty mi ją codziennie polecasz. Nie znudziła ci się jeszcze? Widzę ją na twoim talerzu praktycznie dzień w dzień.

 - Dobre jedzenie nie może się znudzić. - wytknęła mi język, po czym bez słowa wróciła do jedzenia. Przewróciłem oczyma i następnie objąłem wzrokiem potrawy na stole.

    Małe kiełbaski, jajecznica, naleśniki, do których obok leżały różne polewy, chleb, sery, pasztety i warzywa. To tylko niewielka część jedzenia, która znajdowała się na tym dość sporym, jak na pięć osób stole. Do dzisiaj nie wiem co się dzieje z potrawami, których nie jemy, a na pewno zostaje ich dużo. Je je służba? Wyrzucają, czy może dają zwierzętom do zjedzenia?

    Po chwilowym zastanowieniu zdecydowałem się zjeść bardziej na słono. Na moim talerzu wylądowało parę kiełbasek i jajecznica.

  - Nie żałuj sobie, Pines. To może być twój ostatni posiłek, więc lepiej najedz się do syta.

Lekcja Czarów (Prześladowca Cz. 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz