Rozdział III

1.2K 176 98
                                    

Stałem przed budynkiem, który niegdyś był moim domem. Widać było, że nikt w nim nie urzędował od dłuższego czasu. Nieodmalowane po pożarze ściany, zarośnięte podwórko, trawa, której od dawna nikt nie ścinał, bo i po co? Pożar pochłonął wszystko, do czego kiedyś byliśmy z Mabel tak bardzo przywiązani. Nie miałem zamiaru tam wracać zbyt szybko, w każdym razie nie sam. Jedyne na co się zdobyliśmy, to odnowienie drzwi i okien, ale dom pozostawał pusty.

Westchnąłem przeciągle, po czym ominąłem dom, nie przyszedłem tu w końcu, by wspominać. Wyjąłem klucze z kieszeni i zbliżyłem się do stojącej z tyłu podwórka szopy na narzędzia. Otworzyłem żelazną kłódkę i pociągnąłem za klamkę. Spojrzałem na stojącą w rogu, niemal zakopaną przez miliony gratów, łopatę. Poczułem, że dłonie zaczęły mi drżeć. Chciałem uciec jak najdalej i zapomnieć o całej sytuacji, porzucić swoje zadanie, jednak nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Zacisnąłem dłoń na kieszeni, w której znajdowała się sakiewka z białym proszkiem i wciągnąłem powietrze przez nos.

Wszedłem do środka na miękkich nogach i zacząłem przerzucać sterty rupieci, starając się  wydobyć spod nich potrzebny mi sprzęt. W pewnym momencie poczułem ból w nadgarstku. Mój wzrok napotkał wystający kawałek zardzewiałej już piły ręcznej. Odsunąłem od niej rękę, by nie zrobić sobie większej krzywdy, a następnie złapałem za uchwyt łopaty i wyciągnąłem ją jednym szybkim ruchem, czemu oczywiście towarzyszył głośny huk przewracanych narzędzi. Odskoczyłem, by uniknąć ciężkich przedmiotów, po czym przytulając szpadel do klatki piersiowej, szybko opuściłem szopę.

Przekręciłem pozostawiony w kłódce klucz, by zamknąć składzik. Odwróciłem się w kierunku lasu, po czym westchnąłem przeciągle.

- Will! - krzyknąłem, chodź wiedziałem, że nawet gdybym wyszeptał jego imię, to i tak by przybył. Gleeful rozkazał mu mnie obserwować i zdawać relację z moich poczynań. Po chwili pojawił się przede mną błękitny trójkąt. - Przenieś mnie nad rzekę, muszę odkopać Billa. Ale o tym już pewnie wiesz.

- A - Ale... To nie ma sensu... - wydukał.

- Nie obchodzi mnie to. Wiem, że jesteś zrozpaczony po jego śmierci i może nie chcesz bym to robił, ja też nie chcę, ale muszę. Uratuję go, rozumiesz? - Podniosłem głos,  czując jak ze złości całe moje ciało drży. - A teraz proszę, przenieś mnie tam.

- D - Dlaczego sam tego nie zrobisz? Opanowałeś już dawno teleportacje...

- To by zadziałało, gdybym wiedział dokładnie, gdzie jego grób się znajduje, ale takiej wiedzy niestety nie posiadam.

Trójkąt zaczął się trząść.

- O - Okej...

Po chwili otoczenie zaczęło się rozmywać, aż ukazała się rzeka, a na polanie po jej drugiej stornie, majaczył wbity w ziemię drewniany krzyż. Skinąłem do Willa.

- Dziękuję. Już możesz znikać.

- Na pewno sądzisz, że to dobry pomysł? L - Lepiej jeszcze to przemyśl... - wtrącił nagle. Odwróciłem się na pięcie w stronę polany. Nie czułem potrzeby na niego patrzeć, ani odpowiadać na jego prośbę. Zacząłem iść przed siebie, do momentu, gdy poczułem ucisk czyjejś dłoni na moim prawy ramieniu. Zmienił formę na ludzką. - Proszę, po prostu wróćmy do domu. - odwróciłem głowę w bok, by dostrzec chociaż zarys wyrazu jego twarzy. Uśmiechał się lekko, lecz widać było, że był to uśmiech fałszywy, przesiąknięty smutkiem i strachem.

- Nigdzie nie idę. Nie teraz, gdy zaszedłem tak daleko. Nie, gdy mogę odzyskać Bill'a. - zacisnąłem dłoń w pięść. - To też twój brat, nie chcesz go odzyskać?! - krzyknąłem. Puściły mi nerwy. Odwróciłem się i wyrwałem z jego uścisku. - Kiedy przestało ci na nim zależeć?!

Jedna, powoli spływająca po twarzy łza sprawiła, że momentalnie uspokoiłem się. Przesadziłem.

- W - Will... - Nie płacz. Chciałem dodać, jednak poczułem, że mam zaciśnięte gardło.

- Nie uratujesz go... - wyszeptał, po czym zniknął, zostawiając mnie samego w lesie, tuż obok grobu.

Warknąłem. Ja mu pokaże! Co to miało znaczyć, że go nie uratuję? On też uważa, że jestem niekompetentny i nie dam rady?!

Odwróciłem się na pięcie, i zamarłem. Patrząc na niestarannie wykonany krzyż, poczułem ukucie w sercu. Bill tu był, tak blisko, leżał kilka metrów pode mną, a ja już za chwilę mogłem go zobaczyć. Żywego...

Ścisnąłem mocniej uchwyt łopaty i wziąłem głęboki oddech. Chciałem, by dodał mi odwagi, której tak potrzebowałem. Gleeful mówił, że Bill nie może być w mocnym stanie rozkładu, jednak czy mogę mu wierzyć? Może powiedział to tylko dlatego, bym poczuł się pewnie, a w momencie, gdy ujrzałbym nagie kości, uciekł z piskiem.

Wiedziałem, że z odwagą czy bez, dam radę i w końcu to zrobię.Nie wycofam się, nawet trzęsące się dłonie i słabe palce, które ledwo utrzymywały łopatę mnie nie powstrzymają.

Podszedłem bliżej, a gdy byłem już tuż przy krzyżu, ukucnąłem i położyłem na nim otwartą dłoń.

- Już za chwilę, będziemy razem... - przymknąłem powieki i trwałem tak chwilę w ciszy. Gdy poczułem, że jestem gotów, niechętnie wstałem. Moje ciało znów zaczęło się trząść, jednak nie mogłem pozwolić, by lęk mną zawładnął, nie chciałem dłużej tego opóźniać. Chwyciłem mocno szpadel, po czym wbiłem go pewnie w ziemię. - Dam radę, dam radę... - powtarzałem szeptem, chcąc dodać sobie otuchy. Każde kolejne wbicie łopaty było mocniejsze i pewniejsze.

Ziemia była sucha i twarda, to nie ułatwiało mi zadania. Nie byłem nawet w połowie, a już potrzebowałem przerwy. Moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia, mogłem ćwiczyć na wf, zamiast stać gdzieś z boku udając, że coś robię... Przekląłem w myślach na siebie z przeszłości. Ale skąd mogłem wiedzieć, że taka sytuacja będzie miała miejsce?

Mimo obolałych mięśni i nierównego oddechu kopałem dalej, dopóki nie uderzyłem w coś twardego.

Otworzyłem nagle szerzej oczy i upuściwszy łopatę, upadłem na kolana. Pospiesznie zacząłem odgarniać ziemię dłonią, by w końcu ujrzeć drewniane wieko. Już prawie się udało...

Ponownie wziąłem łopatę, by pozbyć się reszty ziemi z trumny. Wykopany przeze mnie dół był na tyle obszerny, że starczyło miejsca, bym stanął lekko z boku, akurat na wysokości trumny i  mógł ją normalnie otworzyć. Serce zaczęło mi mocniej bić w momencie, gdy pozbyłem się całej, przeszkadzającej mi ziemi. Odłożyłem łopatę na górę, ukucnąłem i drżącymi dłońmi złapałem za brzegi trumny. Przełknąłem głośno ślinę, po czym z zaciśniętymi powiekami szybko otworzyłem drewniane wieko. Nie chciałem patrzeć na jego spalone ciało, jednak ciekawość zwyciężyła. Uchyliłem powoli jedno oko, by po chwili pod wpływem szoku otworzyć szybko i drugie. Znów zacząłem się trząść.

Trumna była pusta.

***

- O - On już wie... - cieniutki głos Will'a rozniósł się po pomieszczeniu.

Gleeful zaśmiał się gorzko. Pochylił się na krześle nad płonącym w kominku ogniem.

- Teraz zrobi się ciekawie. - uśmiechnął się cynicznie - Co teraz zamierzasz zrobić, Pines?


Lekcja Czarów (Prześladowca Cz. 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz