Rozdział X

1K 117 47
                                    

Mijał dzień za dniem, a wszystko zdawało się wychodzić na prostą. Bill pracował na swoje, w tajemniczej chacie, ale też w wolnych chwilach robił dużo rzeczy poza domem. Miał tez prace dorywczą - dorabiał w kawiarni. W wolnych chwilach też dużo pomagał w domu starców.

Co prawda jego charakter wciąż pozostawiał wiele do życzenia. Był niecierpliwy, wybuchowy i kapryśny, ale mimo jego częstego marudzenia, widać było, że się stara.

- 24 dolary. - uśmiechnąłem się do długowłosej blondynki, stojącej po drugiej stronie lady. Ta szybko wyjęła odliczoną sumę i wcisnęła mi ją w dłoń. Następnie spakowała pamiątki do torebki, pożegnała się i wyszła z chaty.

Muszę przyznać, wydaje mi się, że z roku na rok jest coraz więcej zwiedzających, za czym idzie więcej pieniędzy (Stanek by był uradowany), ale też więcej pracy. Bill dosłownie spadł nam z nieba. Na magazynach mamy do zrobienia zdecydowanie więcej, niż z Soos'em jestem w stanie ogarnąć.

Nagle usłyszałem huk z magazynku, od razu, przestraszony nagłym hałasem, spojrzałem w tamtym kierunku.

- Kurwa! - Oho, komuś tu weszło przeklinanie . Zmarszczyłem brwi, szybkim wzrokiem obejmując wnętrze sklepu. Nie było klientów. Odetchnąłem z ulgą, następnie wyszedłem zza lady i skierowałem kroki w kierunku magazynu.

- Nie ładnie kląć, zwłaszcza w pracy, Bill. - zerknąłem przez uchylone drzwi do pokoju, w którym się znajdował. Opierał się dłonią o ścianę, a drugą trzymał za palce u stóp, na które prawdopodobnie mu coś spadło.

- Jebie mnie to. - wywarczał. Przewróciłem oczyma.

- Coś ty znowu zrobił, Bill?

Podszedłem bliżej, by zerknąć co znajdowało się w tym kartonie. Jakieś metalowe rupiecie, które sie nie sprzedawały. Westchnąłem z ulgą.

Zamknąłem pudło i spojrzałem na stojącego obok Bill'a. Nie wiem czy jego wzrok wskazywał bardziej na to, że jest zły, czy na to, że zaraz się rozpłacze.

- Może chcesz usiąść? - spytałem, odsuwając pudło na bok. Chłopak pokiwał przecząco głową. Starał się ukryć ból, który, jednak, mimo wszystko, wyraźnie odbijał się na jego twarzy. Chyba nie opanował emocji na tyle, by być w stanie je kryć. - To szybko bierz się w garść. Jak nie wyrobisz się ze swoimi obowiązkami, nici będą z naszego wyjścia wieczorem.

Na te słowa blondyn momentalnie się wzdrygnął i wyprostował, jednak stopę wciąż trzymał kilka centymetrów nad ziemią.

- Nie zrobiłbyś mi tego... - zmrużył powieki, świdrując mnie wzrokiem.

- Zrobiłbym. - wzruszyłem ramionami, wolnym krokiem opuszczając składzik. - Więc lepiej się bierz za robotę, a jak potrzebujesz, opatrz stopę, bo ból tylko utrudni ci pracę.

Wróciłem na swoje miejsce, za kasą, a odpowiedzią Bill'a było przeciągłe "Sosenkooo" na znak bezradności i smutku. Zaśmiałem się.



Dochodziła dziewiętnasta. Nadchodził czas zamknięcia chaty, więc też robiłem ostatnie rachunki i bilanse - liczyłem ile dziś udało się zarobić.

- Sosenko, idziemy? - o uszy obił mi się głos Bill'a.

Podniosłem wzrok z nad pliku banknotów.

- Dwieście osiemdziesiąt... - wyszeptałem by utrwalić sobie tę liczbę w głowie i nie pomylić się przy dalszym doliczaniu za chwilę. - Za moment, skończę liczyć pieniądze. Zamkniesz chatę?

Lekcja Czarów (Prześladowca Cz. 2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz