second fag; she cries into her Gucci bag

8.5K 727 167
                                    

  Od tego momentu Ashley Timberlay kompletnie go ignorowała.

  Tak naprawdę nigdy nie rozmawiali, chodzili tylko razem na historię i tyle było z ich znajomości. Ashley była nieosiągalna. W dupie miała kolesi z przydługimi włosami, astmą i kostkami do gitary wysypującymi się z kieszeni. I nie, żeby kiedykolwiek żałował - po prostu cholernie zaintrygowała go swoim zachowaniem. Bo po co miałaby kupować gitarę za plecami własnego ojca? Co to w ogóle miało znaczyć?

  Obserwował ją też wtedy, na stołówce, gdy jadła lunch ze swoimi przyjaciółkami. Siedziała zamyślona, wpatrując się w pełną tacę (jadła zazwyczaj same sałatki). Jak zwykle zakładała za ucho swoje ciemne włosy. Każdy już wiedział, że przefarbowała je, by wyglądały unikatowo z tymi niebieskimi oczami.

   Ashley nie miała chłopięcej budowy (to akurat dobrze, bo Willy nie był gejem). Nie to, żeby w ogóle zwracał uwagę na jej biodra, ale cóż - po prostu była niezła. Przecież każdy tak myślał.

  - Na kogo ty się tak gapisz, Willy? - zapytał wtedy Colson.

  Colson był jego najlepszym kumplem. Miał śniadą skórę i zawsze zajebiście biały uśmiech.

  - Na Ashley.

  Uśmiechał się wtedy tak, jakby wiedział coś, o czym Willy nie miał pojęcia. Chciał go o to zapytać, ale zadzwonił dzwonek.

*

  Stoi właśnie przed jednym z najbardziej pokaźnych domów zachodniego Seattle i sam nie dowierza, że robi to wszystko dla Ashley Timberlay. Znaczy - ona jeszcze nie wie o jego poświęceniu, ale od momentu, kiedy tak po prostu włożyła mu kasę za starego Ibaneza, do ręki, nie może wyrzucić jej z głowy. I taki jest cel - dowiedzieć się, jakie zamiary miała Ash i zwiewać z tej przeklętej dzielnicy.

  Noc jest nawet ciepła, ale to nic dziwnego, biorąc pod uwagę koniec kwietnia. Willy, z rękoma schowanymi w kieszeniach dżinsów, zza zakrętu przygląda się chacie Johhnie'ego Kaminsky'ego. Światła się palą, ale w okolicy jest cicho. Dom musi być wyciszony. Szkoda, że tak samo nie da się wyciszyć jego właściciela.

  Nagle zza zakrętu wychodzi dziewczyna i nie, nie jest to Ashley Timberlay. Zbyt niska i zbyt ruda jak na Ash. Mocniej otula się swetrem (nic dziwnego, bo pod spodem ma niewiele). Staje przy krawężniku i próbuje odpalić papierosa. Palenie w tak zajebistych dzielnicach jest w ogóle dozwolone?

  - Masz ognia? - pyta nagle, wyrzucając najwyraźniej zepsutą zapalniczkę na chorobliwie równy chodnik. Ona z tymi potarganymi włosami i rozmazanym makijażem zdecydowanie nie pasuje do scenerii.

  Willy powoli podchodzi do dziewczyny, a potem tylko podpala papierosa w jej ustach. Patrzy, jak jego końcówka żarzy się i próbuje myśleć o czymś innym. Ruda nieznajoma wygląda, jakby miała się zaraz rozpaść.

  - To impreza Kaminsky'ego? - zagaduje.

  Dziewczyna kiwa głową i wypuszcza z ust obłok dymu.

  - Chantee.

  - Willy.

  - Kaminsky to dupek.

  - Masz rację.

  Kiedy kolejna chmura dymu trafia prosto w twarz chłopaka, zaczyna się to drapanie w gardle. Już po chwili zanosi się kaszlem. A Chantee śmiechem.

  - Gruźlica - szczerze szczerzy swoje białe zęby i Willy myśli, że ma naprawdę ładny uśmiech (i śmiech).

  - Astma - uśmiecha się łagodnie, wyjmując z kieszeni inhalator. - I alergia na Kaminsky'ego, tak przede wszystkim.

  Nagle Ashley wydaje mu się zupełnie nieważna w porównaniu do tego wszystkiego, co właśnie się dzieje. Więc stoi obok jakiejś drobnej francuskiej dziewczyny, myśląc o paczce fajek w jej dłoni.

  - Chantee, słuchaj - udaje mu się w końcu wydusić. - Znasz Ashley Timberlay, prawda? Jest w środku? - wskazuje głową na dom Johhnie'ego.

  Kiedy patrzy na nią pierwszy raz, ma minę, jakby się na nim zawiodła. To trochę jak cios prosto w brzuch (zawsze mogło być niżej i gorzej). Czy to pytanie było nie na miejscu? Nawet jeśli tak, to przecież po to tu przyszedł.

  - ASHLEY TIMBERLAY - powtarza gorzko. - Taki fajny chłopak zawraca sobie taką laską?

  - Tak się składa.

  - Nie marnuj na nią czasu, Willy - patrzy wprost na niego, gasząc papierosa butem. - Takie dziewczyny jak ona płaczą do swoich torebek Gucciego.

  Ma zapytać dlaczego, ale milknie. Zastanawia się, czy nie poinformować Chantee, że jego auto stoi za rogiem, ale nagle z zupełnie znikąd pojawia się nieźle schlany, nieco starszy facet, ze swoją butelką piwa w ręku. Na sobie ma drogie ciuchy. Mamrocze coś i zgarnia ramieniem rudą. Ona tylko kuli się, nagle robi się jeszcze mniejsza niż wcześniej i wymienia z Willy'm ostatnie spojrzenie. Taka fajna dziewczyna zawraca sobie głowę takim dupkiem?

  Nagle czuje się zupełnie obcy i zbyt łachmanowaty jak na tę dzielnicę. Nie myśli już o Ashley Timberlay. Wsiada do swojego auta za rogiem (w którym jeszcze chwilę temu mógłby siedzieć z Chantee) i odjeżdża. 

a/n: gucci gang (chętnie wrzuciłabym w media, ale to byłby upadek ludzkości) 

tak na początek - rozdziały będą pewnie długości mniej więcej jak ten i wpadać będą jakoś co tydzień (ten wrzuciłam wcześniej, bo pierwszy niewiele mówił). to raczej będzie opowiadanko, nie opowiadanie i pomyślę nad podziałem tego na dwie połowy (bo druga połowa będzie troszku inna niż ta pierwsza). trzymajcie się :)) 

FAGSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz