Jakiś kumpel pieprzonego Johnnie'ego Kamisky'ego miał odwieźć Willy'ego pod sam dom, ale wysadził go w centrum pieprzonego Seattle. Przez mgłę pamięta wczorajszy wieczór. Obudził się w cichym i strasznie ładnym pokoju. Ashley z Kaminskym piła kawę w kuchni na dole.
Już samo „Kaminsky" brzmiało dostojnie.
Johnnie Kaminsky był kimś, o kim się rozmawiało. To, z jaką fascynacją uczniowie opowiadali o piątkowej imprezie w jego dużym domu, jego nowej fryzurze lub TYM podaniu piłki w zeszłotygodniowym meczu piłki nożnej.
Johhnie Kaminsky był dobry we wszystkim. Pół swojego życia spędził na treningach, drugie pół na pozornie grzecznych imprezach, może jakiś tam malusieńki kawałeczek, przy książkach. Johhnie Kaminsky, mimo zamiłowania do sportów i swojej popularności, uczył się lepiej niż przeciętnie. Nauczyciele go kochali, a starsze panie wzdychały nad urodą młodego DiCaprio. Willy myślał, utop się, zatoń wraz z Titanicem. Nienawidził go za jego beztroskę.
- Kogoś mi przypominasz.
Zatrzymuje się, gdy jakoś starszy mężczyzna sprzedający kwiaty zaczyna wciskać mu jakiś kit. To stary i dobry chwyt. Ma ochotę iść dalej, bo w za dużej o przynajmniej dwa rozmiary koszulce i podartych dżinsach nie wygląda najlepiej. Jest jakaś piąta nad ranem, ale dzień jest ciepły. I cholera, chyba zostawił swoją skórę na kanapie Kaminsky'ego.
- Kogo ma pan na myśli?
Mężczyzna wygląda na schorowanego. Siedzi przy wnęce między budynkami, z kilkoma wiadrami świeżych, kolorowych kwiatów. Marszczy brwi, patrzy na niego i znów marszczy brwi. Willy wyjmuje z kieszeni wszystkie banknoty (a jest ich stosunkowo mało, ale przewyższają wartością cenę wszystkich kwiatów) i kupuje dziesięć tulipanów. Nie bierze reszty. Odpowiedzi na pytanie też nie otrzymuje.
Gdy dochodzi do swojego domu, drzwi okazują się otwarte. Ma kaca i chce niepostrzeżenie przejść do swojego pokoju, ale Elisabeth, z rękoma założonymi ma biodrach, oczekuje w kuchni. Wydaje się być zła. Naprawdę zła.
- Gdzie byłeś?
Rzuca bukiet na stół.
- Kupiłem ci kwiaty.
Chce od razu wrzucić śmierdzącą koszulkę Johnnie'ego do pralni, ale w ostatniej chwili zdaje sobie sprawę, że Elisabeth nie powinna wiedzieć o siniakach. Ani o niektórych dziełach Lindsay Hopkins na jego ciele. Ostatecznie poprawia tylko włosy.
- Z kim się biłeś? - staje przed nim i kładzie dłoń na jego policzku.
Odsuwa się.
- Z nikim.
Elisabeth wzdycha, a potem szuka czegoś w stercie papierów na blacie. Podaje mu białą kopertę.
- Przyszła karta ocen ze szkoły.
Marszczy zdziwiony brwi.
- Nie otworzyłaś?
Powoli rozrywa papier, choć bardziej niż jego stopnie, interesuje go zachowanie mamy. Elisabeth mierzy go wzrokiem.
- Z takimi stopniami nie przyjmą cię do żadnego college'u, Willy.
- Nie idę do college'u.
Chyba pierwszy raz powiedział to na głos. Nie wydaje się zdziwiona. Każdy z nich od dawna o tym wiedział.
- Jak to sobie wyobrażasz, Willy? Jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość?
Nie wyobrażam.
- Pójdę do wojska. Będę pierdolonym inkwizytorem.
Czuje złość. Wie to. Po czasie melancholii zawsze nadchodzi czas, kiedy wszystkie jego uczucia nabierają barw. Zawsze tak jest. Potrafi czuć tak straszną złość, tak strasznie nie może nad sobą zapanować.
- Zastanawiam się, czy tylko udajesz, czy naprawdę nie zorientowałaś się, że on nas po prostu zostawił. On był tu tylko na chwilę. Odwalił swoją robotę i zniknął. Ale wiesz, gdyby był, szybko nawróciłby takich prymitywów jak Jesse. Zresztą nieważne. Mniejsza z tym. Mnie wszystko obojętne.
Rzuca białą kopertę na stół i rusza w stronę schodów. Po prostu są rzeczy, o których nienawidzi rozmawiać i są takie chwile, kiedy wszyscy powinni się od niego odwalić.
- Ale beznadziejnie wyglądasz.
Unosi wzrok. Heather stoi oparta o barierkę schodów na korytarzu i śmieje mu się twarz.
- Nie mam ochoty teraz z tobą rozmawiać, Heather - łapie za klamkę drzwi do swojego pokoju, ale tamta ciągnie go za koszulkę.
- Poczekaj, Willy. Przecież się nie wygadałam, nie? Wysłałam tylko twojego kolegę i jego dziewczynę do domu.
Prycha i uśmiecha się gorzko.
- Mam ci podziękować czy coś?
Mierzy go ciemnymi oczami z grubą wymalowaną kreską jak u Amy Winehouse.
- Jeśli dasz mi tę koszulę, to nawet nie powiem Ellie o tym, jak pieprzyłeś Lindsay Hopkins.
Macha mu przed oczami jego flanelą. Dostał ją od Jesse (to dziwne, że facet daje facetowi ciuchy, ale to w końcu Jesse GAYson). Nawet nie lubi tej koszuli.
- Możesz ją sobie wziąć.
Podskakuje i klaszcze w dłonie.
- No i w piątek jest impreza i chcę, żebyś poudawał mojego chłopaka. Kocham cię. Cześć, Willy.
Mija go i schodzi na dół. Gdyby Elisabeth nie byłaby tylko jej macochą zapatrzoną w jej gejowskiego ojca, za ten makijaż wyrzuciłaby ją z domu.
Nie pamięta, czy kiedykolwiek miał większy syf w pokoju. Wchodząc, kopie kilka książek (i tak mu się nie przydadzą), z ostrożnością podnosi swoją gitarę i wkłada ją pod łóżko. Elisabeth dawno przestała tu wchodzić. Jakoś tak zaraz po tym, jak poznała Jesse. I sam nie wie, czy to dobrze, i czy powinien wygadać się policji, że jego ojczym (tfu) trzyma nielegalnie broń. Przed tym, jak za niego wyszła, była zbyt smutna i dlatego Willy jest mu w stanie wybaczyć nawet tę nielegalną spluwę.
O piątej rano w jego pokoju jest ładniej niż zwykle. Ma okna na wschód. Zamiast iść spać, idzie pod prysznic. (to dość niemądre, gdy twoje rany jeszcze się nie zagoiły).
Potem patrzy w zaparowane lustro. Z bliska, z daleka, z obu profilów. Ma twarz zakłamanego idioty. Sine oczy, bo nie śpi (i jest egoistą). Okropną cerę, bo pali (i jest pieprzonym egoistą). Rozcięcie na czole (bo jest ciotą). Czuje palce Ashley Timberlay ma swojej twarzy i włosach. Dotykające go tak jakby nie był ciotą (ani egoistą). Wrzuca dżinsy do kosza na pranie, a z nich wypada karteczka z numerem telefonu.
Myśli, że naprawdę coś zniszczy, gdy otwiera jedną z szuflad w szafce koło łóżka. Wyjmuje zdjęcie uśmiechającego się faceta w mundurze. Podchodzi do lustra. Patrzy na siebie, a potem na fotografię.
I nie widzi żadnego podobieństwa.
*
Billy, 6.01 AM: jestem ciotą i egoistąBilly, 6:03 AM: koszulkę oddam w szkole
a/n: woahh, napisałam rozdział z perspektywy Ash, więc już niedługo. i Heather przypomina mi effy stonem, dlatego macie taki ładny obrazek na górze (piosenka obok też jest ładna). i nawet nie wiecie, jak bardzo cieszę się że zima się kończy i zostały tylko jakoś ponad trzy miesiące.
CZYTASZ
FAGS
Novela JuvenilAshley płakała do torebki Gucciego. Willy płakał do paczki fajek. berry; 2018