I tak to się zaczyna - wysuwa futerał gitary spod łóżka, by za chwilę sprzedać ją w lombardzie.
I może to totalna głupota na szybko opylić starego Ibaneza za marne grosze, bo gdyby trochę poczekać, można by zbić na nim fortunę. Robi mu się gorzko w ustach, więc skonfundowany wciąga kurtkę. Skóra (dość stara, jakieś lata osiemdziesiąte) i ten pieprzony Ibanez są chyba jego jedynym dorobkiem. Gdzieś z tyłu głowy ma myśl, że potrzebuje pracy. Pilnie. Dobrze płatnej. Najlepiej dla siedemnastolatka.
Wychodzi na ulice Seattle - to przeklęte miasto było kiedyś grunge'ową stolicą, przecież każdy doskonale zna tę historię. Teraz wygląda beznadziejnie przeciętnie, zupełnie tak, jakby w życiu nic się tu nie wydarzyło. Z obrzeży ma spory kawał do centrum, ale idzie z buta. Ibanez ciąży mu na plecach jak paczka papierosów w jednej z kieszeni dżinsów. W drugiej ma inhalator dla astmatyków, ale to od dawna mu nie pomaga. Patrzy na ścianę jednego ze sklepów, prawdopodobnie monopolowego, i uśmiecha się pod nosem. Neonowy fragment Smells Like Teen Spirit razi w oczy.
Lombard Timberlay'ów to prostokątny budynek przypominający pudełko po butach, jeden z największych w mieście (a może i w całym stanie Waszyngton). Na ulicach jest ciemno, a powietrze wydaje się być znacznie chłodniejsze. Zakładając za ucho opadające na oczy włosy, otwiera szklane drzwi. Hala jest duża i opustoszała, choć pełno tu staroci i innych pierdół. Jedna świetlówka miga, cicho trzeszcząc. Podchodzi do lady.
- Dobry wieczór - mówi ochryple i dopiero wtedy spogląda w bok.
Na wiklinowym krześle siedzi dziewczyna, wpatrująca się w niego pewnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami. To Ashley Timberlay - córka właściciela. Chodzi z nim do szkoły, ale to zdecydowanie nie ta liga.
- Cześć, Willy - zza kotary prowadzącej na zaplecze wyłania się Pan Timberlay. - Co tam masz?
Już sięga po futerał, gdy zza tego przeklętego pomieszczenia za ladą dobiega głos. Zirytowany Timberlay przeprasza i znika za kurtyną. Czuje na plecach spływające kropelki potu. W pomieszczeniu jest zbyt gorąco, ale prawdziwym powodem jego poddenerwowania jest Ashley, świdrująca go swoim błękitnym spojrzeniem.
- Co to? - fotel skrzypi żałośnie, gdy wstaje, by chwilę później znaleźć się tuż koło niego. Pozostaje niewzruszony. Drapie go gardle, wyczuwszy zapach tytoniu.
- Gitara - mówi posępnie. - Elektryk, Ibanez, rok osiemdziesiąty...
- Ile chcesz?
Ich spojrzenia spotykają się. Ashley jest (zajebiście) bezpośrednia, co zbija go nieco z tropu.
- Osiemset dolców.
Jakby poddenerwowana wchodzi za ladę i wyjmuje z kasetki forsę. Jej ojciec jeszcze nie wrócił. Jej dżinsowa kurtka zsuwa się z ramienia. Ma pod spodem bluzkę na cienkich ramiączkach. Z neutralnym wyrazem twarzy wkłada Willy'emu pieniądze do ręki.
- Masz.
Nie pyta o więcej. Podaje jej sprzęt i wychodzi z lombardu bez swojego wiosła. Z ośmioma stówkami w kieszeni.
Powinno starczyć na fajki.
CZYTASZ
FAGS
Fiksi RemajaAshley płakała do torebki Gucciego. Willy płakał do paczki fajek. berry; 2018