sixteenth fag; we might as well just fuck

2.5K 337 58
                                    

To było jakoś w drugiej klasie liceum na posiadówce u Lindsay Hopkins.

Był tam z Colsonem, ale on szybko się zjarał i odpadł. Później osób zaczęło ubywać (w sumie i tak było ich niewiele). Dom Lindsay nie leżał nad Elliott, tak jak domy Ashley i Kaminsky'ego, ale i tak był zajebisty. Mały i przytulny, taki, gdzie czuło się jak u siebie. (a przez jakiś czas Willy dość często tam bywał i zdecydowanie czuł się jak u siebie)

Lindsay znał od podstawówki i kiedyś była w porządku. A potem zaczęła nosić zbyt głębokie dekolty. To z nią pierwszy raz się całował, ale nie podobało mu się. Nie podobało mu się całowanie osób, do których nic nie czuł. Więc całowanie w ogóle mu się nie podobało. Nawet nieszczególnie lubił Lindsay, ale cholera, znał ją kawał czasu i zdążył się przyzwyczaić.

W końcu dom kompletnie opustoszał, a on siedział na kanapie w salonie i pił piwo. Nawet nie miał na nie ochoty, ale było przyjemnie zimne. Był wtedy w swoim epizodycznym dole i nawet nie zauważył, kiedy Lindsay usiadła koło niego. Pamiętał z tego tyle, że sofa była czerwona.

- William.

Spojrzał na Lindsay, a później na jej dłoń na jego nodze. I wtedy poczuł się naprawdę dziwnie (dobrze). Linds zawsze była ładna i chyba na tym się kończyło. Nie było w niej nic szczególnego. Nie miała nic do powiedzenia. A Willy lubił dziewczyny, które były jakieś.

Nie pamiętał z tego dużo. Jej palce na guzikach jego koszuli, czerwona sofa, skóra Lindsay, czerwona sofa. Duży dom i coś wspaniałego.

Powtarzała w kółko William, William, William, a on nawet nie miał tak na imię.

*

Obudził ją wiatr albo ktoś dobijający się do drzwi i okien. To pokój Willy'ego, jest południe, a drzwi od łazienki nadal są otwarte i pali się światło. Jest duszno i ciemno jak podczas burzy. Patrzy na Willy'ego śpiącego obok w białej pościeli. Ma spokojną twarz. Mogłaby na nią patrzeć tak samo długo, jak na ten jego niepełny uśmiech.

- Willy - unosi się na ramieniu i odgarnia mu włosy z twarzy. - Willy, ktoś chce wejść do domu albo to wiatr. Nie wiem. Obudź się.

Otwiera oczy i patrzy na nią, na jej potargane włosy i zarumienione policzki, i przypomina to sobie, i och. Słyszy głośne pukanie i świszczący wiatr, wstaje i zakłada dżinsy. Ona też wkłada jego koszulkę i patrzy, jak on znika za drzwiami.

Schodzi na dół i tam też panuje półmrok. Okna są otwarte, deszcz zacina i obmywa parapety. Zamyka je i podchodzi do drzwi. W progu staje Jesse.

- Cholera, Willy. Widzisz to?

Ma kurtkę mokrą od deszczu, wchodzi do środka i podłoga też jest już mokra.

- Jest Elisabeth?

Przeciera dłonią twarz i poprawia włosy.

- Nie ma jej. Myślałem, że wiesz, gdzie jest.

Wygląda na zdezorientowanego i opada na krzesło. Jesse wygląda trochę, jakby urwał się z jakiegoś ciepłego stanu, ma opaloną skórę i białe zęby, i jasne, potargane włosy.

- Wszystko u was w porządku? - głos ma też nieźle styrany.

- Jasne. Jest zajebiście.

Nie wie, co zrobić, więc włącza ekspres do kawy. Szumi, zagłuszając ciszę. Nie to, że ma coś do Jesse'ego (oprócz tego, że ma brzydkie imię), ale nie chce z nim rozmawiać. Czuje się jak głupi gnojek, gdy myśli tylko o Ashley Timberlay w jego łóżku na górze.

FAGSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz