Dwadzieścia siedem. Chciałby, żeby wbiło mu kiedyś dwadzieścia siedem, i żeby nie był jak Morrison.
Ashley obiecała mu wypad do Kalifornii w pierwszy dzień wakacji, no i się zgodził, bo robienie tego o zmroku na Venice Beach zawsze było dobrym pomysłem. Teraz idzie pogadać z Colsonem, który gra w kosza na boisku za domem. Słońce zachodzi, ale Willy w dupie ma słońce.
- Siema, Jim - przy uśmiechu Colsona zawsze topniało mu serce, ale tym razem jest mu obojętnie.
Col wie, że coś nie gra, bo za dobrze zna Willy'ego. Widzi to, jak zgarbiony idzie, z rękoma w kieszeniach podartych dżinsów i w znoszonych trampkach. Ma potargane, dłuższe niż zazwyczaj włosy i papierosa za uchem. Słońce zachodzi centralnie za jego plecami.
Willy jest wyjątkowy w każdym jego ruchu i każdym kroku. Ma oldschoolowe i wygniecione ciuchy, i często na wpół mokre włosy. Jak patrzy na kogoś, kogo naprawdę lubi (kocha), zawsze się śmieje. Wszyscy mówią, że jest smutny, a on po prostu dużo myśli.
- Jesteś pojebem, że nie powiedziałeś mi o tej akcji z Ashley i Kaminskym.
Stoją kilka kroków od siebie, a piłka trafia centralnie do kosza. Łapie ją Willy, rzuca i patrzy, jak chwieje się na obręczy, a potem spada i odbija się kilka razy. Zrezygnowany szuka zapalniczki i odpala papierosa.
- Kto się wygadał?
- Lindsay. Nie specjalnie.
- Kurwa - parska śmiechem, a potem spuszcza wzrok. - To nie było nic szczególnego. Ash pokłóciła się wtedy z Johnniem i ludzie zaczęli plotkować. Przyjaźniłem się z nią wtedy. Ze mną też urwała kontakt. Cholera.
Kiwa powoli głową, jakby zrozumiał, ale nie rozumie.
- Jak tam z Linds?
Rumieni się.
- Jest w tym niezła.
- Nie wciągnij ją w te swoje gówno. Ona nie jest taka.
Nie mówi mu o tym, że gdyby powiedział tylko jedno słowo, Linds umawiałaby się z nimi dwoma jednocześnie. Cisza między nimi jest stresująca. Za dużo niewypowiedzianych słów, żeby mógł to znieść.
- Słyszałem, że Jesse się wyprowadza - mówi i w jego głosie jest coś na tyle pobłażliwego, że Willy ma ochotę przywalić mu w twarz. - Cieszysz się? Zawsze cię przecież wkurwiał.
Patrzy na Colsona i próbuje się opanować.
- Cieszę się? - wybucha gorzkim śmiechem. - Że co? Że rodzina mi się rozwala i Heather nie będzie miała normalnego domu? Trawa chyba wyżarła ci mózg, stary.
- Wyluzuj, Willy.
- Nie - nadal się śmieje tak, jak ktoś, kto przegrał. - Zachowujesz się jak idiota. Robisz z siebie idiotę, a z Hopkins spało pół szkoły. Na razie, Colson.
Odchodzi.
Chłopak, przed którym co wieczór klękało słońce.
*
- Ashley - opada na piasek obok i może nie są na Venice, tylko na jakiejś dzikiej, pustej plaży, ale i tak jest cudownie.
Patrzy w gwiazdy, ale nie na ocean, bo pickup zasłania mu widok. Tej nocy nie wieje wiatr i jest ciepło. Słyszy tylko jej oddech. Zamyka oczy, bo głosy w jego głowie zaczynają krzyczeć.
- Cholera, Willy - wtula się w jego bok i się uspokaja. - Mam twój pistolet w torebce.
- Teraz o tym myślałaś? - uśmiecha się.
CZYTASZ
FAGS
Genç KurguAshley płakała do torebki Gucciego. Willy płakał do paczki fajek. berry; 2018