third fag; about a girl

7.1K 620 144
                                    

Wychodzi, gdy pierwszy talerz rozbija się o ścianę.

I to nie tak, że to go jakoś rusza, ale po prostu boi się, że pewnego dnia tak się wścieknie, że zrobi komuś krzywdę. Dlatego w każdej takiej sytuacji po prostu cicho się wymyka, by poszwendać się po sennym Seattle.

First Hill, jako jedna z mniej ciekawych dzielnic, zaszczyca zmorą graffiti na murach budynków. To teksty piosenek, cytaty i gry słowne, powoli zapełniające większość ścian. Uśmiecha się pod nosem. Nie kryje się tym, że denerwują go tutejsi moralizatorzy, dlatego zazwyczaj wozi kilka farb schowanych pod siedzeniami pickupa.

Ma ze sobą tylko gitarę (a w sercu żal po sprzedaniu Ibaneza). Tamta została mu po ojcu, tą kupił kiedyś (strasznie dawno, kiedy wszystkie jego myśli jeszcze nie sprowadzały się do jednego) na pchlim targu. Była nieźle styrana, dźwięk też miała styrany i to go w niej urzekło. Miał może z trzynaście lat. I może od tego momentu wszystko, co zniszczone zaczęło go urzekać. Cholera, tak bardzo, że sam się zniszczył.

Wchodzi do parku. To jeden z tych brudnych parków w tych niezbyt miłych dzielnicach. Tutaj co wieczór zbiera się mniej ciekawe towarzystwo, tutaj leją się litry wódki i to właśnie tutaj nad głowami wiszą obłoki popielatego dymu. Wchodząc tu, sam prosi się o łomot. W sumie to nawet zasłużył. Za każdym razem, gdy krew leje mu się z nosa, czuje chorą ulgę. To tak jakby wykupił swoje grzechy. Jakby znów był na zerze i nikomu za nic nie wisiał. Siada na murku, gra parę akordów, ale palce mu się plączą. Ręce mu drżą, choć czuje się nadzwyczaj spokojnie. Jest zimno jak na początek pieprzonego maja. Odkłada instrument na bok i siedzi tak, przyglądając się swoim dłoniom. Czekając, aż w końcu przestaną się trząść. Są zimne, duże i mają głupio trupi kolor. Trupi kolor. Uśmiecha się. Ironia losu. Nawet on z niego kpi.

Nie wytrzymuje tak długo i kieruje się w stronę domu Colsona, licząc, że przekima go tę jedną noc. Nie ma ochoty wracać do siebie. Otwiera jego matka. Jest ciemna i ma ten swój duży biały uśmiech. Cholera, zupełnie tak jak Col.

*

- Co jest?

Leży na łóżku Colsona w pokoju Colsona, w domu Colsona. Pomieszczenie jest niewielkie, drzwi zamknięte, a okno zasłonięte połamanymi żaluzjami. Obraca głowę, napotykając twarz przyjaciela leżącego obok. Colson ma wysokie kości policzkowe i szeroką szczękę, dlatego wygląda dobrze w krótko obciętych, gładkich włosach. Tymczasem Willy zawsze żył w przekonaniu, że wyglądałby jak debil, dlatego bezpieczniej czuł się w swoich długich, potarganych kosmykach. Mógł zakryć nimi twarz, zresztą ludzie i tak nigdy nie zauważali jego twarzy. Wszystkich interesowały cholernie jasne i cholernie proste włosy Willy'ego, bo wyglądały inaczej. Ale jego twarz nie była brzydka. Trochę zakłamana. Taka z bystrymi oczami i ostrymi rysami. Z takim głupim prześmiewczym wyrazem. Trochę zbyt szydercza.

- Gówno. Nic.

Colson wybucha śmiechem. Jest pijany albo wyjątkowo śpiący.

- Jesse pożarł się z matką, bo miała jeden z tych swoich wyskoków - powiedział, gdy tamten ucichł. - Nie dziwię się, że go wkurwia. Ale on też nie jest lepszy. Jesse, Jesse, Jesse... Co to za pedalskie imię?

Znowu śmiech. Nie jest pijany ani śpiący. Jest upalony. Naprawdę zjarany.

- A co z Heather? - pyta, patrząc na niego tymi mętnymi oczami.

Heather jest córką Jesse - narzeczonego matki Willy'ego. Mieszka razem z nimi, ma jakieś piętnaście lat, ale jest nieźle porąbana.

- Ona jest psychiczna, Col. Ostatnio niby przez przypadek weszła mi do łazienki.

Teraz już ciemną twarz Colsona zalewają łzy.

- Jezu, stary, uspokój się. Długo już tam nie wytrzymam. Przed wakacjami kończę tę pieprzoną osiemnastkę, wynajmę mieszkanie i się wyprowadzę. Nie ma innej opcji. Mam dość.

- No dobra, a co z Ashley Timberlay? - chłopak odwraca się w stronę Willy'ego i pierwszy raz tego wieczoru wygląda poważnie.

Od wydarzenia z przed domu Kaminsky'ego nie myślał o Ashley. Prawie dla niego nie istniała. Zresztą to i tak nie ma znaczenia. Ma w ręce swoje osiem stówek i nie zamierza rozgrzebywać sprawy.

- Jakiej Ashley Timberlay? - robi tę minę, od której inni ludzie czują się jak kompletni idioci.

- No mówiłeś mi o niej na stołówce, gapiłeś się na nią, no wiesz...

- Nie ma żadnej Ashley Timberlay - obrusza się Willy. - Za dużo jarasz, stary.

Nie jarał dużo, tak samo, jak Willy nie pamiętał o Ashley Timberlay.

a/n: pisząc ten rozdział, tak bardzo szkoda było mi Willy'ego i tego, że tak desperacko zabiega o kontakt z drugim człowiekiem. no i w głowie grało mi te kilka wersów z About a girl.

nieoficjalna playlista do tego opka to // seattle sound // na moim spotify (berrymess). może kiedyś powstanie oficjalna :))

wesołych walentynek

FAGSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz