fifteenth fag; no shirt, no blouse

2.7K 372 72
                                    

  Śnieg spadł z czasem, gdy letnia opalenizna zbledła. A była to może jedyna pamiątka po beztroskim czasie Ashley Timberlay, której było teraz zimno. Teraz, stojąc gołymi stopami na zimnych deskach tarasu, zaszklonymi oczami wpatrując się w palącego papierosa Johnnie'ego.

  Stał tyłem, oparty o barierkę, wydmuchując dym przez jedno z otwartych okien. Plecy miał spięte i miał bliznę na boku. Patrzył na Elliott Bay pokryte śniegiem.

- Johnnie.

  Podeszła do niego. Położyła rękę na jego ramieniu, ale potem miała tylko ochotę ją zsunąć. Słońce wschodziło. Nie była gotowa na następny dzień w Seattle.

- To się nie liczyło, słyszysz? To się nie liczyło, Johnnie. Nic się nie stało. Nie obwiniaj się, proszę.

  Odwrócił się, wyrzuciwszy niedopałek przez okno. Oczy miał błyszczące, przekrwione i rozbiegane. Cały dygotał, gdy przesuwał po niej smutnym wzrokiem. Zrobiła kilka kroków w tył, mocniej owijając się jego dziurawym słoneczno-żółtym swetrem.

- Przepraszam.

  Przyciągnął ją do siebie, a ona czuła się jeszcze bardziej oszukana. Nic nie szkodzi, Johnnie. Stała tak, zamknięta w jego ramionach, gdy w Seattle było zimno.

- Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy, cholera, nigdy.

  Nie wybaczył. Nawet wtedy, gdy stopniał śnieg, a ich skórę pokryła letnia opalenizna.

*

  W Seattle zaczynało wiać.

  Mówili o tym w radiu i o tym, że to prąd znad oceanu. Ale Willy nie wytrzymał i wyszedł do sklepu po fajki.

  Ostatnio był naprawdę odpowiedzialny. Podrzucał Heather do szkoły (on nie zamierzał tam wracać) i zamawiał na obiad chińszczyznę. Wieczorem uczył ją grać na gitarze i często słuchali Nirvany, i wtedy płakała. W życiu nie chciał, żeby Heather była taka jak on. Do Ashley Timberlay nie zadzwonił. Ashley Timberlay też do niego nie dzwoniła. Elisabeth też nie. Nikt nie dzwonił.

  Johnnie nie chciał siedzieć w domu, więc pojechali do La Push. To najładniejsza plaża zachodniego wybrzeża, jakieś dwieście mil od Seattle. Nie lubiła prowadzić (nie na tak duże trasy), ale okulary przeciwsłoneczne, puste waszyngtońskie drogi i jej żółty cadillac zawsze były dobrym pomysłem. Johnnie Kaminsky i jego uśmiech zresztą też.

  Teraz siedzą ze stopami w piasku, a fale biją o brzeg. To słoneczny i wietrzny dzień. Ktoś niedaleko ma radio i lecą same stare kawałki. Dzwoni też Willy Jaimes, ale ona nie odbiera.

- Ten twój łachmaniarz Willy wygląda trochę jak nie z tej epoki - mówi Johnnie. Siedzi oparty z tyłu na ramionach, z twarzą zwróconą ku słońcu. Ma złotą skórę.

- Lubię to.

  Śmieje się. Ma swoje okulary przeciwsłoneczne i koszulkę polo. Obok co chwilę przechodzą jakieś młode dziewczyny, patrzą się na niego i chichoczą. A on, żeby jeszcze bardziej je prowokować, zdejmuje koszulkę. Kładzie się na piasku.

- Lubię to.

- Plażę czy dziewczyny?

- To i to.

  I wtedy Ashley zastanawia się, czy od chwili kiedy ze sobą zerwali (choć nie wie, czy mogłaby nazwać to zerwaniem) Johnnie kogoś miał. Rodzice zawsze ich swatali, a Johnnie zawsze widział tylko ją. Nie widziała go od tej pory z dziewczyną (no może oprócz pijanego pocałunku z Hopkins na jednej z imprez). Teraz, po wakacjach, miał iść do college'u, tego w Kalifornii. To zdecydowanie nowy etap.

- Chcesz coś zjeść? - pyta i patrzy na ocean, i fale biją o brzeg.

- Jasne.

  Potem przynosi mu jedzenie i pyta, czy wszystko w porządku. Johnnie ostatnio nie trenował. Nie chodził do szkoły. Jego rodzice byli źli, ale tylko, gdy byli w domu (bo znacznie częściej jednak ich nie było). Wietrzny dzień chyba jeszcze bardziej przyciąga turystów. Stacje muzyczne w radiu często puszczają ostrzeżenia prosto z Kalifornii.

- Boże, Ashley. Ostatni raz takie żarcie jadłem w Chicago.

- Tęsknisz za Chicago?

- Nie. Dobrze mi w Seattle. Jest dużo klubów.

  Słońce właśnie zachodzi i nawet woda przybiera ciepły odcień. Za tydzień kończą ten rok w szkole i to zdecydowanie najcieplejsze lato w Waszyngtonie.

- Przejdźmy się - mówi Johnnie i chwiejnie wstaje. Boli go (w sercu), ale po nim nigdy nie widać. Trąca swoją dłonią jej dłoń. Splata ich palce. Powtarza jeszcze raz Ashley, a jej imię w jego ustach jest bezpieczne. Idą przy samym brzegu i popycha ich wiatr.

- Obiecaj mi tylko, że będziesz uważać (na Willy'ego, bo on zbyt bardzo kogoś przypomina i ma długie włosy, i piękny uśmiech) - zatrzymuje się, a potem kładzie rękę na jej policzku. Pochyla się i patrzy jej w oczy. Zamiera tak przy jej ustach, a potem się odsuwa. Przyciąga ją do siebie.

  Ostatni zachód słońca Ashley T. i Johnniego (Jacka) Kaminsky'ego (Dawsona). I tak się kończy. Prawie sto lat później, w La Push.

*

  Tej nocy w Seattle wiało i Ashley budziła się kilka razy.

  Wieczorem wróciła do domu i Tracy Timberlay była zła. Potem powiedziała jej, że była z Johnniem, a wtedy Tracy zawsze jej wybaczała.

  Poranek jest ładny i nadal wieje. Ona leży w swojej białej pościeli w swoim marmurowym pokoju i myśli o Willym Jaimesie. Dzwoni też do Kaminsky'ego, ale on nie odbiera. I wtedy w radiu słyszy ten kawałek, który Willy grał nad Elliott. I wtedy radio przerywa, a ona ubiera się i jedzie swoim cadillaciem w kierunku First Hill.

  Puka do drzwi jego domu, ale nikt nie otwiera. Dlatego wchodzi i dom jest pusty. Okna są otwarte i wiatr szarpie zasłonami. Jest mocny, ale ciepły, bo idzie znad oceanu. Szuka Heather na korytarzu na górze, ale jej też nie ma. Wchodzi więc do pokoju Willy'ego. Drzwi od łazienki są otwarte i słychać, jak leci woda. Przez przypadek wpada na gitarę, która przewraca się z hukiem na podłogę. Willy wychodzi z łazienki z mokrym włosami i ręcznikiem przewiązanym przez biodra.

- Ashley?

  Nie wie, co powiedzieć, więc rozgląda się po pomieszczeniu. Nie wie, co powiedzieć, więc podchodzi do Willy'ego, bierze jego twarz w dłonie i całuje. Odsuwa się i patrzy mu prosto w oczy. Mówi bardzo cicho i głaszcze kciukiem jego szorstki policzek.

- Chcę jechać z tobą do Kalifornii, Willy. (chcę, żebyś pokazał mi świat)

  Patrzy na nią tylko przez chwilę, bo później obejmuje swoimi ustami jej usta. Zsuwa ręcznik i zdejmuje jej bluzkę. Rozpina spodnie. Opuszki palców ma twarde od strun gitary. Pachnie jak słona woda z oceanu i piasek. Ciepły waszyngtoński wiatr wpada po pokoju i szumi w murach budynku.

  Później już patrzy na nią z góry i odgarnia jej włosy z twarzy. Ma szybki oddech, ale twarz ma spokojną. Szuka w Ashley zwątpienia.

- Jesteś pewna?

- Moja torebka wbija mi się w plecy.

  Zrzuca z łóżka jej torebkę (tę Gucciego, w którą tyle razy płakała). Sięga do szafki nocnej. Kładzie rękę na jej talii, a druga chwyta jej podbródek.

A potem, gdy to robi, patrzy jej głęboko
w oczy.
Zaciska po(wieki).
Pokazuje jej
świat.

a/n: nie porozmawiam z nim, bo wygląda jak młodziutki Cobain i może być martwy w środku, a ja lubię żywych.

FAGSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz