To wydawało się dobrym pomysłem, póki Johnnie tego nie zrobił. Przynajmniej dla Willy'ego. Po tym, jak zaliczył Lindsay Hopkins, nie miał już nic przeciwko. Nie myślał, żeby się zakochać. Póki nie zobaczył Ashley palącej szlugi na masce corvette. Wtedy dał sobie jeszcze tydzień (pomyślał: zostaję, sukinsyny, zostaję).
Zastanawiał się, jak wyglądałyby twarze innych, gdyby się dowiedzieli. Był tego ciekawy. Chciałby wyglądać wtedy dobrze (dlatego opcja z mostem odpadała). Z alabastrową skórą i ładnie uczesanymi włosami. Ludzie myśleliby: to siedemnastolatek; pewnie zabił się z miłości. Jasna cholera, był taki piękny.
Ale gdy koleś, z którym od małego chodziłeś to szkoły, strzela sobie w łeb, wszystko wygląda inaczej. Gdy twoja dziewczyna nie może przez to spać w nocy i sama jest już nieżywa. Gdy jego rodzice przestają liczyć pieniądze. Namaluj mnie jak jedną z tych twoich francuskich dziewczyn. Gdy Ashley nie może patrzeć na Titanica.
Dlatego chce zapomnieć. Kolorowe światła na twarzach ludzi i głośna muzyka. Jest otoczony z każdej strony. Mieszają się oddechy i wymieniają dotyki. Przepycha się przez tłum i wychodzi na zewnątrz. Jest tylko człowiekiem; pragnie świata w swoich rękach. Jest środek nocy i jest ciepło. Przecież nic nie jest złe, jeśli jest przyjemne.
Nie wie, jakim cudem, ale w końcu wchodzi na teren fabryki. Zamyka drzwi na klucz. Idąc, potyka się o kable od gitary i porozrzucane ciuchy. Opada na kanapę (strasznie skrzypi i później trudno mu spojrzeć w oczy sąsiadom). Nawet nie zdejmuje butów.
Ashley zakłada okulary przeciwsłoneczne, mimo że w Seattle słońce tego dnia nie świeci. Budzą ją dźwięki dochodzące z salonu. Wychodzi z pokoju. Jej matka i rodzice Johnniego chyba się kłócą. Ma dzisiaj zmianę w lombardzie, ale jedzie prosto do loftów. Tracy Timberlay chyba wciąż łudzi się, że dzięki pracy zapomni o tamtym. Nawet nie przyczepia się zbyt do Willy'ego. Mówi, że znała takich jak on, gdy była młoda. I że nigdy nie kończyło się to dobrze.
Wchodzi do jego mieszkania. Słońce prześwituje między żaluzjami. Najpierw zbiera rzeczy z podłogi i układa je na półkach. A potem zdejmuje mu buty. Śpi tak nieruchomo, zwinięty w kłębek na starej sofie. Musi przybliżyć swoją twarz do jego twarzy, by sprawdzić, czy oddycha. Jasne rzęsy układają się na policzku. Odgarnia mu włosy z twarzy.
Nie idzie do pracy. Kładzie się obok, wsłuchując się w jego spokojny oddech. Jest w nim tyle życia.
*
Głaszcze ją po policzku, drugą rękę trzyma obok jej głowy. Spina mięśnie i Ashley może godzinami patrzeć na jego twarz. Jego włosy i oddech łaskoczą jej skórę. Jego biodra. Jej biodra. Apokalipsa. Mówi: już nikt nigdy więcej cię nie skrzywdzi, kochanie.
Później leżą w wannie, w łazience z tym dużym oknem. Widok na zniszczałe budynki przemysłowe. Nad nimi chmura dymu. To ta gorsza strona Seattle. Woda płynie po kafelkach. Jest już zimna. To te gorsze standardy. On za nią, paląc kolejną fajkę. Ona oparta o niego, kończąc tę szklankę whiskey.
- Moja matka kłóciła się rano z Kaminskymi. Jest mi wstyd, gdy na nich patrzę. Oni nie wiedzą wszystkiego.
Wypuszcza dym nosem i przeczesuje ręką jej włosy. Opiera o siebie jej głowę. Cholera, lubi ją opartą o jego klatę, w jego ramionach, bo wtedy jest bezpieczna.
- Wyprowadź się stamtąd. Rzuć to wszystko w cholerę.
Śmieje się cicho.
- Mam szkołę. Liceum. Potem kalifornijski college.
- Jebać Kalifornię. Będę cię utrzymywał.
Cicho kaszle, bo z nim jest coraz gorzej. Pali szluga za szlugiem. Kiedy ona pachniała mydłem, on śmierdział fajkami.
- Co z twoim ojcem?
Od razu się spina, słysząc to pytanie. Gasi papierosa. Błądzi dłoniami po jej nogach, brzuchu. Obrysowuje palcem tatuaż DiCaprio tak, jak przed chwilą robił to językiem. Krzywi się i mówi, że boli. Przeprasza.
- Potrzebuję adresu. Później biletów. Ale przede wszystkim hajsu.
I wtedy przypomina to sobie. Ashley kupiła od niego Ibaneza tamtego wieczoru, następnego dnia poszedł pod dom Johnniego, by z nią pogadać. Chciał dowiedzieć się dlaczego, ale potem się zakochał i nie drążył tematu. To była gitara jego ojca. Za tę kasę kupił sobie papierosy.
Ashley jest naga i on jest nagi, bo oni nie mają przed sobą tajemnic. Są całkowicie bezbronni. Robi się zimno, więc przyciąga ją bliżej siebie. Ona bierze ostatni łyk whiskey i odstawia szklankę.
- Ashley, cholera, czemu wzięłaś ode mnie wtedy tę gitarę?
Patrzy na niego swoimi wielkimi oczami i przez chwilę się waha. Ma sine usta i podbródek jej drży. Ma splecione w warkocz włosy. Gładką skórę.
- To miał być prezent dla Johnniego. Wiedziałam, że ojciec tego nie weźmie. Chciałam mu ją dać przed tym, jak wyjedzie do Kalifornii. Żeby o mnie pamiętał. Zawsze lubił starocie. Nie zdążyłam.
Ma łzy w oczach, a on je wyciera. Odpala kolejną fajkę. Pomaga jej wyjść i sam owija się ręcznikiem. Ona wkłada tę swoją sukienkę i siedzi na krawędzi wanny. Podchodzi, klęka przed nią i kładzie jej głowę na kolanach. Jego wygaśnięcie cierpienia.
- Myślisz, że osiągnąłem już swoją nirwanę?
Cholera, to ona była jego nirwaną.
a/n: spodziewajcie się końca i odnajdźcie swoją nirwanę
+ jeśli mielibyście jakąś sprawę lub wątek, o którym chcielibyście poczytać, to piszcie - macie okazję. mam jeszcze jeden luźny rozdział :)
CZYTASZ
FAGS
Novela JuvenilAshley płakała do torebki Gucciego. Willy płakał do paczki fajek. berry; 2018