Musiała tam pojechać. To po przeciwnej stronie miasta, daleko od Elliott Bay. Gęste lasy na wzgórzach, prosta droga i mały zajazd. Był wieczór i nawet nie pamiętała, jak wsiadała do auta. Potem zaparkowała swojego żółtego cadillaca kilka ulic dalej, a resztę przeszła pieszo.
Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak tamtego dnia - krzywo zaparkowana corvette, wokół żółta taśma policyjna. A obok (co nowe) stał Colson B., wpatrując się w porzucony samochód.
Colsona znała od podstawówki. Rzadko wtedy chodziła do szkoły. Zwykle trenowała, miała zawody albo zbyt bardzo bolały ją mięśnie. Wtedy, kiedy przeszła do finału, specjalnie się przewróciła, żeby rozpieprzyć sobie nogę. I od tego momentu już nie jeździła, ale Colson B. był przy niej. Byli kumplami, nawet w liceum. Zawsze był wyluzowany, bo palił dużo trawki. Zresztą ona jarała razem z nim. Dużo gadali o muzyce i szkole, i o tym, jak bardzo chciałby przelecieć Lindsay Hopkins. Nawet raz się całowali (okropnie całował), ale to tylko dlatego, że ją poprosił. Był przystojny i dobrze zbudowany. Był Mulatem, miał kwadratową szczękę i ładne usta. Pomagała mu wtedy przygotować tamtą imprezę, na której pokłóciła się z Johnniem. Od tego momentu przestali ze sobą rozmawiać. Od tego momentu nie umiała z nikim rozmawiać. Dzwonił i pytał, czy wszystko gra, a potem przestał.
Podchodzi i staje obok. Nie patrzy na niego, ale on ukradkiem spogląda na nią. Ma krótkie spodenki i białą (jak jego uśmiech, którego tak dawno nie widziała) bluzę. Słyszą świerszcze tykające w trawie.
- Zawsze mówił tym swoim śmiesznym głosem „Ty i ten wóz to jedyne, co mam" - udaje się jej odezwać i ma na ustach nostalgiczny uśmiech, taki, od którego Colsonowi łamie się serce. Cholera, była jego przyjaciółką, dbał o nią. A ona dbała o Johnniego. Zawsze widziała tylko Johnniego.
Nieśmiało na nią spogląda spod tych swoich długich ciemnych rzęs. Ashley zawsze wyglądała na zmęczoną. On jarał, ale wyglądał zdrowiej niż ktokolwiek inny. Wiedział, że to ona spieprzyła ich relację, ale nie był zły. To zwykle on coś niszczył, tak, jak zniszczył przyjaźń z Willym Jaimesem.
- Zajeżdżał tą corvette pod szkołę jak jakaś pierdolona gwiazda filmowa - śmieje się. - Wysiadał z tym swoim uśmiechem, a ty z drugiej strony. Zarzucał ci ramię na szyję i wtedy wyglądałaś na szczęśliwą. Raz jakiś typek zarysował mu lakier i tak mu wlał, że myślałem, że go zabił.
Oboje się śmieją i Ashley myśli, że za nim tęskniła.
- Pamiętasz, jak uczyłaś mnie całować? Powiedziałaś wtedy: „Po prostu dotknij ustami moich ust, a potem włóż język i złap mnie za tyłek". A gdy Johnnie się o tym dowiedział, chciał mi wlać. Ale proszę cię, Ashley. Nigdy by ze mną nie wygrał. Johnnie zawsze był mocny tylko w słowach - śmieje się. - Hej, nie płacz. Chcesz pojechać do mnie? Obejrzymy coś. Nie Titanica. Obiecuję. Z ręką na sercu.
- Nie, CB, chciałabym tu jeszcze chwilę zostać.
Potem wyjmuje coś z kieszeni i oboje się zaciagają. Palą do końca i chwilę później on odjeżdża. Ona znów czuje się zbyt samotnie i wyciera rękawem oczy. Trochę kręci jej się w głowie. Przechodzi przez taśmę i kładzie się na masce corvette, bo oni zawsze tak robili. Pamięta, jak rodzice dali mu to auto na osiemnastkę. Zadzwonił po nią, a gdy przyjechała, siedział rozłożony na masce i powiedział: „patrz, Ash, to mój nowy wóz, ma dużo miejsca z tyłu". Był wspaniały.
Teraz słyszała tylko Johnnie, Johnnie, Johnnie. Już nikt nigdy więcej nie nazwał go Kaminskym.
*
Obudziło go pukanie do drzwi. Było koło drugiej w środku pieprzonej nocy i w progu stanął Colson B. Na rękach trzymał zawiniętą w koc Ashley.
Mówił, że wrócił tam godzinę później, bo się martwił (na pewno). Twierdził, że spała tam (na corvette) i cała się trzęsła. Nie wiedział, czy rodzice powinni wiedzieć, więc zawiózł ją prosto do fabryki. Potem pojechał do domu.
Willy siedzi na podłodze przy łóżku i dochodzi trzecia. Głaszcze jej włosy, a ona głaszcze jego nieogolony policzek i próbuje go pocałować.
- Gorąco mi - zdejmuje kolejne ciuchy. Okno otwarte jest na oścież. Jeszcze niecała godzina, a Seattle wstanie.
- Naleję zimnej wody do wanny.
Potem siedzi na podłodze w łazience i próbuje ją uspokoić. Ma mokre dżinsy. Zepsuta żarówka przy suficie miga. Mówi, że przyniesie ręcznik i wraca do pokoju. Dzwoni do Colsona. Gdy odbiera, ma taki zatroskany głos.
- Co z nią? Wszystko gra?
- Jesteś jebanym idiotą. Jak mogłeś pozwolić jej się zjarać?
- Willy...
- Kurwa. Ona bierze leki. Pieprzone psychotropy.
Rozłącza się. Wraca do łazienki i pomaga jej wyjść. Potem siedzą przy otwartym oknie. Słońce wschodzi. On na parapecie, a ona między jego nogami.
- Jesteś piękny, Willy. Zawsze tak myślałam. Zanim pomyślałam, że wyglądasz jak ćpun.
Ma nieswój głos i wybucha śmiechem. Ma popiół w oczach.
- Ale Johnnie był piękny w inny sposób. On był piękny i miał paskudny charakter. I wylał na siebie wrzątek, gdy był mały, i miał bliznę na boku. Kochałam go tak cholernie mocno.
Cisza. Willy'ego parzy skóra.
- Kochasz mnie?
Łzy zaczynają spływać mu po policzkach i gorzko mu w gardle. Nienawidzi siebie za to. Zawsze widziała tylko Johnniego. Ten cholerny dupek ją skrzywdził. Ona odwraca się i patrzy na niego wielkimi oczami.
Pomagała mu bardziej niż te psychotropy. Dziewczyna, która tankowała wóz whiskey swojego tatusia.
a/n: jeśli te rozdziały to totalny shit, all apologies.
myślicie, że Ash jest w porządku wobec Willy'ego?
a Colson? Colson jest w porządku?
CZYTASZ
FAGS
Novela JuvenilAshley płakała do torebki Gucciego. Willy płakał do paczki fajek. berry; 2018