twenty second fag; the patron saint of sucking cock

2K 294 46
                                    

 - Nie ma jej?

  W tym pytaniu jest coś desperackiego i ukąśliwego jednocześnie. Heather stoi u wejścia jego mieszkania i zdejmuje buty (i to bardziej z przyzwyczajenia niż z grzeczności). Potem siada na kanapie i wszystko jest w porządku, oprócz sukienki Ashley i jego dżinsów bezładnie rzuconych na brudny dywan.

 - Pojechała z rodzicami gdzieś na weekend - mówi i odgarnia do tyłu włosy. Nie jest zdenerwowany, ale cholera, nie widział Heat jakieś kilka miesięcy. - Chcesz herbaty?

  Kręci głową. Bawi się pierścionkami na jej szczupłych palcach i jeden spada na podłogę.

 - A piwa? Chcesz piwa? Możemy wypić na pół.

  Potakuje. Willy bierze te najsłabsze i owocowe. Nie lubi piwa. Czasem pije dla zasady. Tylko fajki, Ashley i on w Ashley sprawiają, że nie ma brzydkich myśli.

  Siada naprzeciw niej, na fotelu i wyciąga nogi. Chyba wygląda na wyluzowanego. Zastanawia się, czy Heather ma go za egoistę (a raczej nie ma co do tego wątpliwości). Od momentu, kiedy się wyprowadziła, nawet do niej nie zadzwonił. Za bardzo zaślepiony był dorosłością (młodością) i sobą. Jest mu wstyd, a on nienawidzi, gdy mu wstyd.

 - Co słychać u Jessego?

 - Jest smutny, ale udaje, że nie jest i zabiera mnie do kina.

  Bierze łyka, ale ma ochotę to wypluć. Patrzy, jak Heather chwyta leżącą obok gitarę i gra kilka akordów, które ją nauczył. Potem riff do Come As You Are, ale plączą jej się palce.

 - A u ciebie? - spogląda na niego.

  Wzrusza ramionami.

 - Słyszałaś o Johnniem?

 - Taaa. Pewnie Ashley wykorzystuje cię teraz do leczenia depresji po stracie.

  Śmieje się krótko. Ona też. Jest niemal normalnie. Ale potem nagle spuszcza wzrok i podbródek zaczyna jej drżeć. Łzy ciekną jej po policzkach i wyciera je rękawem bluzki.

 - Tęsknię za tobą, Willy. Nie chcę, żeby było tak, jak teraz.

  Przyciąga ją do siebie. Szlocha w jego ramię za te wszystkie lata. Heather jest młoda i niewinna, i nie zasługuje na to. Kiedy Jesse i Elisabeth się kłócili, ona przychodziła do jego pokoju. Puszczali na fulla muzykę, a ona żartowała sobie z Lindsay.

  Później mówi, że musi już iść. Znów wygląda jak stara Heather.

 - Może poszlibyśmy na jakiś zajebisty koncert? Zabiorę cię w jakieś fajne miejsce. Mogę porozmawiać z Jesse.

 - Jasne. Zastanowię się.

  Zakłada buty, a Willy stoi na środku pokoju z rękami w kieszeniach. Czuje się jak kompletny idiota.

 - Poczekaj - mówi, podchodzi do niej i całuje jej usta. Najdelikatniej jak umie. Nie tak, jak całował inne dziewczyny. Jest zaskoczona i to ona pierwsza się odsuwa.

 - Dzięki, Willy - uśmiecha się. - Teraz już wiem.

  Wychodzi. Willy podchodzi do okna i patrzy, jak ona opuszcza teren fabryki. Przez przypadek wpada na nią jakiś facet, a ona na niego krzyczy. Potem znika za budynkiem swoim krokiem Amy Winehouse.

*

  Ma poparzone plecy i styrane ręce, bo robi na budowie. Wieżowiec w centrum Seattle. To w porządku spędzać czas na takiej wysokości. Późnymi wieczorami gra w barach. Śpiewa o alkoholu i seksie, bo to do wszystkich dociera. Grywa też sesyjnie, gdy jakiemuś zespołowi zabraknie gitarzysty. Na co komu jego umiejętności, gdy wygląda jak dwudziestotrzyletni River Phoenix.

  Wraca z jakiegoś pubu z gitarą na plecach. Między wargami trzyma papierosa, ale nie odpala. Dochodzi dziesiąta wieczorem, ma ręce w kieszeniach i to centrum Seattle. Wyjmuje portfel, przelicza pięćdziesiąt dolców, kostki do gitary wypadają na chodnik, ale nawet nie podnosi. Na jednej z nich markerem namazała mu coś Ashley. Tę chowa z powrotem.

  Odgarnia za ucho włosy i wtedy, gdzieś w zaułku, w świetle różowego neonu stoi Lindsay i chyba płacze.

 - Siema.

  Patrzy na niego zaczerwienionymi oczami i w zdziwieniu rozchyla czerwone usta. Reflektuje się i zagubiona spuszcza wzrok.

 - Cześć, William. Słyszałam, że znów miałeś spinę z Colsonem.

  Willy ma na sobie kraciastą koszulę i wojskowy pasek. Wyjmuje szluga z ust i z powrotem chowa go do paczki. Ona zwraca uwagę na jego dłonie. Ma zdarte kostki, na opuszkach odciski od strun. Zaciska pięści i leci mu krew.

 - Boli cię?

 - Nie. A ciebie?

 - Trochę.

  W tej chwili jakiś rozpędzony samochód wjeżdża na chodnik, on ciągnie ją za rękę i jest bezpieczna w jego uścisku. Może zawsze myślał, że to nie miało dla niej znaczenia, ale uwielbiała jego ciało przy jej ciele. Uwielbiała, jak się o nią troszczył.

  Kierowca otwiera okno, a on krzyczy coś w stylu "popierdoliło cię, koleś?" i wciąż obejmuje ją ramieniem. Drży, choć nie jest zimno.

 - Chcesz iść do mnie? - zadziera głowę, by na niego spojrzeć. Podoba jej się jego trzydniowy zarost.

 - Odprowadzę cię.

  Lindsay mieszka niedaleko centrum. To jedna z tych przyjemnych ulic, gdzie mieszkają zupełnie przeciętni ludzie. Dom jest mały, pusty, z ładnym kominkiem. Otwiera z klucza. Przechodzą przez salon. Willy patrzy na czerwoną sofę i niemal czuje dotyk Linds na sobie. Ona miała twarz jak prosto z okładek magazynów. 

  Wchodzą po schodach, Lindsay ma pokój na poddaszu. Ma duże okno i światło jest zapalone. Pyta, czy rozepnie jej sukienkę. Odgarnia włosy i rozpina. Zrzuca ją i wkłada koszulkę, która zresztą kiedyś była jego.

 - Siadaj - wskazuje na łóżko, a potem ogląda jego dłonie. Przemywa zadrapania i strasznie szczypie. Siedzi przed nim, na dywanie. On ją obserwuje, bo Lindsay najpierw zupełnie cię ignoruje, a potem odpina pasek twoich spodni.

  Kładzie się po drugiej stronie łóżka i jej włosy rozlewają się po pościeli. Mają taki kolor, jaki miałaby Ashley, gdyby nie farbowała. Linds jest drobniejsza niż Ash. I bardziej opalona. Willy zna ją (i jej ciało) na pamięć.

 - Jak ci się mieszka samemu? I nie chodzi do szkoły?

  Kładzie się obok niej. Zamyka oczy.

 - Zajebiście.

 - A co potem?

 - Wojsko. Zabiją mnie i nikt nie będzie miał pretensji. Chciałbym pojechać do Europy znaleźć ojca. Co miesiąc przysyła hajs i matka nawet mi o tym nie powiedziała. Chciałem za to kupić bilety, ale wydałem na szlugi.

  Potem drapie go w gardle, bo ostatnio często tak ma. Budzi się w nocy z kaszlem, Ashley panikuje i wyrzuca jego fajki przez okno. Ale przechodzi. Lindsay siada na jego biodrach. Patrzy mu w oczy.

 - Ile miałeś lat, kiedy cię zostawił?

  Stara się na nią nie patrzeć.

 - Siedem? Może. Jakoś tak. Powiedział, że leci znaleźć w Europie pracę. I że po mnie przyjedzie. I kazał mi spakować walizkę. I kurwa, wciąż ją mam pod łóżkiem.

  Lindsay uśmiecha się smutno, całuje jego szyję i schodzi w dół. Może zbyt mocno łapie ją za ramiona i odsuwa. Wybucha śmiechem.

 - Żartowałam, William. Chciałam zobaczyć, jak zareagujesz.

 - Jesteś kłamczuchą, Lindsay - też się uśmiecha. Kładzie ją z powrotem na pościeli. - Już nie lubię cię w ten sposób.

 - Każdy lubi mnie w ten sposób. A tak w ogóle, zmieniłeś się. Jesteś bardziej jak oni. Jak ona i pierdolonej świętej pamięci Kaminsky. 

  Ona miała złą reputację. Obierała długą drogę do domu. Pamiętała, jak całowali się, łamiąc gryf jego gitary.

a/n: ten tytuł powinien brzmieć bardziej jak 'heather's coming out' 

FAGSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz