12."We broke the promise."

584 77 24
                                    

  Od autorki: Mała informacja na dole. 
Miłego czytania:

W drzwiach stanął mój chłopaka, rzucił mi się na szyję, kopnął drzwi nogą, a te się za nim zamknęły.

-Misiu wróciłeś.-wyszeptał w zagłębienie mojej szyi.

-Przecież ci to obiecałem.-zaśmiałem się cicho, tuląc go do siebie.-Ale ty też mi musisz to obiecać.-chłopak zmarszczył brwi.

-Co dokładnie?-zapytał.

-Że mnie nie zostawisz.-powiedziałem, a on się delikatnie uśmiechną.

-Obiecuję ci to.-chłopak spojrzał mi w oczy, a ja ująłem jego twarz w dłonie i go pocałowałem. Andy całował mnie z takim pragnieniem, jak by mnie nie całował miesiąc. Oderwałem się od niego po chwili. -Andy...-oblizałem usta.-Mikey został na dole.-chłopak zrobił duże oczy.

-Ale jak?-zapytał przestraszony.

-Jakaś dziewczyna się na niego rzuciła. Tracy? Czy jakoś tak.-Andy wszedł w głąb pokoju.

-Jeśli tak to nie mamy wiele czasu.-spojrzał na mnie.-24 godziny na zabranie go stamtąd.-skinąłem głową.

-Ale teraz tam nie wrócimy, bo nas złapią.-zauważyłem.

-Pójdziemy w nocy.-oznajmił. Skinąłem głową, że się z nim zgadzam.

-Byłeś ponoć u lekarza Jenkinsa.-chłopak skinął głową i usiadł na łóżku.-Zrobił ci coś?-usiadłem przy nim i zacząłem skanować jego ciało.

-Nic mi nie zrobił. Mówił tylko, że...-spojrzał mi w oczy.-...że jesteś chory i nie da się cię wyleczyć...ja wiem, że on chciał mnie tylko zastraszyć, by sprawdzić, czy ma w tobie rywala.-przytuliłem blondyna do piersi, całując jego czoło. Siedzieliśmy resztę dnia razem. Pod wieczór przyszedł Brooklyn, a pół godziny później Jack.

-Czyli tak: Idziemy po Mikeya, a co potem?-zapytał Brooklyn, leżąc na łóżku z nogami na ścianie.

-Jak by się udało, to moglibyśmy uciec.-powiedziałem, tuląc Andy'ego.

-Tylko którędy?-zapytał Jack.

-Przecież jest jeszcze jakieś wyjście chyba z tego oddziału.-zwrócił uwagę Brook. Wtedy żarówka zgasła. Szybko zapaliłem zapalniczkę, by Andy się nie bał.

-Na pewno nie chcesz zostać?-zapytałem mojego chłopaka.

-Dam rade.-zapewnił i pocałował mnie szybko w usta. Wyszliśmy z pokoju, a ja zgasiłem zapalniczkę, Andy trzymał mnie mocno za dłoń. Szliśmy cicho przez korytarz, aż do drzwi prowadzących na oddział zamknięty. Jack sprawnie otworzył drzwi kluczem, który ukradł, jednemu z tych osiłków. Szliśmy gęsiego po ciasnych i stromych schodach w dół. Gdy doszliśmy do dużych żelaznych drzwi, poczułem wątpliwości. Andy wyjątkowo spokojnie wytrzymywał pobyt w ciemnościach.

-Wszystko dobrze?-zapytałem szeptem.

-Tak.-powiedział, wzdychając. Jack otworzył duże drzwi i wyszliśmy na korytarz, który oświetlały lampki przy każdej z izolatek. Ruszyliśmy szybko, zaglądając przez małe okienka z kratką do wszystkich pomieszczeń. Gdy podbiegłem do któreś z kolei drzwi, zobaczyłem go, siedział na łóżku i patrzył przed siebie.

-Tu jest.-oznajmiłem szeptem, a szaty mnie zobaczył, szybko podbiegł do drzwi.

-Rye.-ucieszył się.-Andy.-uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył blondyna za mną.-Jack, Brook.-chłopcy podbiegli do nas i Jack otworzył drzwi. Wyszliśmy szybko i ruszyliśmy biegiem wzdłuż korytarza w nieznanym nam jeszcze kierunku. Wszędzie tylko były izolatki, co jakiś czas było słychać jakiś szloch, krzyk. Nagle zobaczyliśmy za zakrętem drzwi z napisem "Exit". Szybko ruszyliśmy, gdy nagle przed drwami stanęła ta dziewczynka.

-Jestem taka głodna.-powiedziała smutno, patrząc w ziemię. Usłyszeliśmy za nami kroki. Jack nie myśląc za wiele, rzucił się na klamkę przy dziewczynce a ta, złapała jego rękę i go ugryzła. Chłopak szybko odskoczył w tył, łapiąc się za rękę. Spojrzałem z szokiem na dziewczynkę, a następnie za siebie, lekarze i pielęgniarki biegli za nami, widziałem w ich rękach kaftany bezpieczeństwa. Nagle dziewczynka złapał mnie za dłoń i szarpnęła za ród, nie zdążyłem złapać dłoni Andy'ego, ona była nadzwyczaj ślina. Wepchnęła mnie do jakiegoś małego pomieszczenia i zamknęła drzwi. Byłem przerażony, siedziałem z małą dziewczynką, kanibalem, który do tego jest jeszcze głodny!

-Siedź cicho, zaraz sobie pójdą.-uśmiechnęła się.

-Ale tam są moi przyjaciele, muszę im pomóc.-chciałem wyjść, ale złapał mnie za rękę.

-Im już nie pomożesz.-zmarszczyłem brwi. Dziewczynka westchnęła i wyszła z naszego ukrycia a ja za nią. Nikogo nie było na korytarzu. Zmarszczyłem brwi.

-Mnie nie szukają?-zapytałem, a dziewczynka nic się nie odzywając przeszła przez jedne drzwi. To już nie była izolatka, lecz kolny korytarz a na jego końcu jakaś szyba. Gdy doszliśmy do tej, szybko zobaczyłem, że korytarz ciągnie się w bok, a za szybą jest tylko łóżko lekarskie. Każde pomierzenie miało szklaną ścianę przed sobą i drzwi zamknięte. Po paru pustych pomieszczeniach zobaczyłem na łóżku leżącego nieprzytomnie Jacka, a jego rana na dłoni krwawiła.

-Jack.-zacząłem szarpać za klamkę.

-Przestań, idziemy dalej.-powiedziała stanowczo, a ja niechętnie puściłem klamkę. W następnym pomieszczeniu leżał Brooklyn, jego ubranie było porozdzierane, a na ciele miał rany zadreptań i ugryzień, jego klatka piersiowa jednak delikatnie się podnosiła i opadała, co oznaczało, że jeszcze żyje. -Co mu się stało?-zapytałem przerażony.

-Ktoś taki sam jak ja miał z nim spotkanie.-powiedział i szła dalej, a ja za nią ze smutkiem odwracając wzrok od ciała blond chłopaka. W następnym pomieszczeniu był Mikey, siedząc na żelaznym krześle, również był podrapany i pogryziony, a jego noga była sina i wyglądał na skręconą, a nawet złamaną. Byłem pewny, że w następnym będzie Andy, lecz następne pomieszczenie było puste, a gdy chciałem iść dalej, mała dziewczynka mnie zatrzymała.-Tu są twoi przyjaciele.-powiedziała.

-Ale gdzie mój chłopak? Gdzie jest Andy?-zapytałem zdziwiony.

-Jego tu nie ma.-przeczesałem zdenerwowany włosy.

-Co się z nimi stanie?-zapytałem, oblizując wyschnięte usta.

-Najprawdopodobniej umrą.-zrobiłem duże oczy.

-Ale jak?-zapytałem szybko.

-Teraz śpią spokojnie po lekach przeciw bólowych, lecz gdy się obudzą, umrą, od kolejnej dławik, lub przez porażenie prądem.-spojrzałem na nią ze zdziwieniem.

-To jakiś żart?-zapytałem niedowierzająca.

-Nie.-powiedział bez emocji.

-Za ile się to stanie?-zapytałem szybko.

-Widząc po ich stanie, po jakiś piętnastu minutach powinni się obudzić.-rozerznąłem się za czymś, czym mógłbym rozbić szybę.

-A gdzie jest Andy?-zapytałem szybko.

-Na górze.-powiedziała cicho.

-Skąd ty tyle wiesz?-zapytałem, mierząc ją wzrokiem.

-Jestem tutaj od paru lat.-powiedział szczerze.

-Zostań tutaj i ich pilnuj, ja muszę poszukać Andy'ego, nie pozwól ich skrzywdzić.-oznajmiłem i ruszyłem biegiem przez korytarz. Wspiąłem się po stromych schodach i wybiegłem na korytarz, było ciemno, więc z pamięci pobiegłem pod nasz pokój, zabrałem zapalniczkę i zacząłem szukać, od pokoi chłopców po stołówkę, nigdzie go nie było, została mi do sprawdzenia tylko łazienka. Wbiegłem do niej i zacząłem przeglądać każdą kabinę, gdy wbiegłem do pomieszczenia z prysznicami, zobaczyłem, że spod ostatniego wylew się woda. Ruszyłem w jego kierunku biegiem, ślizgając się przy tym po wodzie. Odsunąłem kotarę i zobaczyłem go. Szeroko otwarte oczy straciły swój blask, stały się szare i przekrwione, usta otwarte jak by wołał na pomoc, a wokół szyi był pasek zawieszony o hak nad kabiną. 

Głos utkwił mi w gardle, a po chwil wydarł mi się z ust krzyk i zacząłem prędko zdejmować chłopaka

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Głos utkwił mi w gardle, a po chwil wydarł mi się z ust krzyk i zacząłem prędko zdejmować chłopaka. Gdy udało mi się, zdjąć pasek poczułem, że tracę równowagę i upadłem z chłopakiem do brodzika. Woda lała się powoli, mocząc moje ubranie. Trzymałem w ramionach zimne ciało Andy'ego. Szlochałem cicho, tuląc go do piersi.

-Złamaliśmy obietnicę.-wyszlochałem.    


Jezu co tu się stało? Błagam nie zabijajcie za ten obrót spraw.
A informując to tak, powoli zbliżamy się do końca tej książki,
wszystko zależy od was czy będzie coś więcej.

Rozdział dedykuję 

ZuzOfficial

Painkiller-*Randy*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz