14."I can not kill you."

622 71 11
                                    

  -On...zgwałcił Andy'ego...-moje usta zadrżały. Kobieta gwałtownie, podniosła dłoń jak by chciał mnie uderzyć, podniosłem dłonie w geście obronnym.

-Kłamiesz.-wysyczała przez zaciśnięte zęby.

-On by mnie nie okłamał.-oburzyłem się.

-Ten martwy dzieciak? Jemu jest wszystko jedno.-zabolały mnie jej słowa.

-Nie zgadzam się z panią. Pani maż go skrzywdził i to nie raz.-zobaczyłem po jej minie jak odpuszcza, uwierzyła mi. Jej wzrok błądził po biurku, aż w końcu się odezwała.

-To nie może być prawda, on kochał mnie i swoją córeczkę.-oburzyła się.

-Mówię, to co mi powiedział Andy, a później sam widziałem, jak go szantażowałby, mi tego nie powiedział... On go pobił.-wtedy po pomieszczeniu rozbrzmiało pukanie do drzwi. Oboje spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Kobieta otworzyła drzwi, a w nich stanęła moja mama. Podszedłem do niej szybko, przytulając ją.

-Rye synku.-wyszeptała, mocno mnie tuląc.

-Witam pani Beaumont.-spojrzałem na panią Jenkins.

-Witam, jaka jest szansa, bym go dziś stąd zabrała?-zapytała, siadając na krześle przy biurku, a starsza kobieta zaczęła szukać czegoś w papierach. Wtedy w oczy rzuciło mi się jedno imię.

-Przepraszam...czy pokazałaby mi pani kartę Johanny?-kobieta spojrzała na karty w swojej dłoni. Znalazła odpowiednią i wręczyła mi. Moja mama spojrzała na mnie trochę zdziwiona.  

Dnia 24.01.1989.

Johanna Bere (21lat) przyjęta na oddział psychiatryczny z powodu Pokreskofobi. Przez stawianie oporu, została zamknięta w izolatce. Powróciła na oddział, lecz wykryto u niej obecność wirusa "dolor". Obecnie są na niej testowane antygeny typu HGLK i HMTH. Przebywa na oddziale zamkniętym pod wzmożoną ochroną.

-Zaprowadzi mnie pani do niej?-zapytałem szybko.

-Teraz?-zdziwiła się.

-Tak, mamo poczekaj tutaj.-moja rodzicielka skinęła powoli głową, nie wiele rozumiejąc. Wyszliśmy szybko z gabinetu pani Jenkins i ruszyliśmy na oddział zamknięty. Szybko znaleźliśmy pokój Johanny. Kobieta otworzyła mi drzwi, a ja wszedłem do środka, niepewnie rozglądając się za dziewczyną. Zobaczyłem ją w kącie pokoju skuloną na łóżku.

-Kim jesteś?-zapytała niepewnie. Była wychudzona, a jej ubranie było porozdzierane i wisiało na jej kruchym ciele.

-Jestem Rye, chciałby się dowiedzieć coś o chłopcach z pokoi 685, 666 i...-przerwała mi, gwałtownie wstając, co spowodowała zachwianie się jej na chwilę.

-Jak się o nich dowiedziałeś?-mierzyła mnie wzrokiem.

-Ja...ja ich widzę.-dziewczyna przeczesała swoje długie czarne poplątane włosy.

-Jacka... Jacka widziałeś?-zapytała, a jej oddech był przyśpieszony.

-Tak.-odparłem zgodnie z prawdą.

-Przeproś go ode mnie.-zmarszczyłem brwi.

-Za co?-

-Za to, że nie wróciłam, choć mu to obiecałam.-w jej oczach pojawiły się łzy.-Ja tak bardzo żałuję....byłam za słaba, by z nimi walczyć.-podszedłem do niej i złapałem ją za ramiona. Poczułem pod palcami kości.

-Powiem mu to wszystko, on na pewno zrozumie.-uśmiechnąłem się ciepło.

-O co chciałeś zapytać?-zmieniła temat, siadając na łóżku.

-Muszę się dowiedzieć, co trzyma Andy'ego tutaj.-dziewczyna zmarszczyła brwi.-Może inaczej, miał kogoś?-pokiwała energicznie, przecząco głową.

-Choć był chłopak...mówił o nim gdy...podali mi HMTH.-zmarszczyłem brwi.

-Widziałaś go?-dziewczyna skinęła głową.

-Tak...mówił coś o tym, że obiecał komuś, że wróci i tej obietnicy nie dotrzymał.-przetarłem oczy.

-To...ja muszę już iść.-powiedziałem szybko i złapałem za klamkę.

-Czekaj!-wstała, łapiąc mnie za dłoń. Spojrzałem na nią.-Nie pozwól im jeszcze odejść. Chcę ich zobaczyć, jeszcze parę antygenów i będę mogła się z nimi spotkać.-powiedziała, a w jej oczach widziałem wielką tęsknotę i chęć przestania szukania porozumienia się z Jackiem, tylko być z nim.

-Nie mogę ci tego obiecać...-powiedziałem smutno.

-Proszę.-w jej oczach zobaczyłem łzy.

-Oni muszą zaznać spokoju. Z każdą śmiercią cierpią coraz bardziej.-"A Andy cierpi z każdym kolejnym gwałtem i pobiciem jeszcze bardziej"

-Chcę ich zobaczyć...pozwól mi...pozwól mi iść z tobą.-złapał się mojej koszulki.

-Jesteś za słaba.-zauważyłem.

-Dam radę.-powiedziała twardo. Zmierzyłem ją wzrokiem.

-Nie pozwolą ci wyjść.-starałem się jej jakoś przemówić do rozumu.

-To pomóż mi, chociaż odejść do nich. Pomóż mi, umrzeć tak jak umarł Jack.-spojrzała na mnie błagalnie.

-Nie mogę cię zabić.-powiedziałem stanowczo.

-Tylko wbijesz strzykawkę.-westchnąłem i skinąłem głową zgadzając się, choć to mnie przerażało.

-Wiesz gdzie, masz iść?-zapytałem.

-Tak. Będę czekać tu na korytarzu.-skinąłem głową i złapałem ją za dłonie, zdejmując je z mojej koszulki i wyszedłem z pokoju. Wtedy na mnie rzuciła się jakaś brunetka.

-Ohh Tracy proszę go zostawić!-usłyszałem głos pani Jenkins. "Tracy?" Dziewczyna zeszła ze mnie a ja zobaczyłem, jak jej biała koszula szpitalna jest cała we krwi, a nadgarstki nią ociekają. Gdy zobaczyła moja przerażone spojrzenie, uśmiechnęła się niewinnie.

-Chcę do Mikeya.-zamrugałem kilkakrotnie, nie dowierzając własny uszom.

-Ty też?-wykrztusiłem z siebie.

-Tak.-powiedziała stanowczo.-Podsłuchałam waszą rozmowę, też chcę.-

-Rye, musimy iść.-usłyszałem starszą kobietę za sobą. Dopiero wtedy wstałem z podłogi i otrzepałem ubranie.

-Muszę im pomóc.-spojrzałem na nią.

-Nie. Chłopcy by tego nie chcieli, a one nie wiedzą, co robią.-złapała mnie za nadgarstek, ale Tracy szybko odtrąciła jej dłoń.

-Pani nie rozumie.-oburzyła się, przyciągając mnie do siebie, tym samym brudząc krwią.

-Wyrzucą mnie z pracy.-znów chciała mnie złapać za nadgarstek, ale brunetka zasłonił mnie swoim ciałem. Zdążyłem zauważyć, że dziewczyna jest trochę dzika.

-Niech mi pani pomoże. Chcę, tylko by one wróciły do chłopaków.-powiedziałem spokojnie, pomimo zaistniałej sytuacji.

-Ryan one mają rodziny.-oburzyła się starsza kobieta, a ja dopiero teraz o tym pomyślałem.

-Niech pani przyniesie mi antygen HMTH.-powiedziałem twardo. Kobieta tylko westchnęła.

-Robię to tylko dlatego, że mój mąż wyrządził krzywdę Andy'emu.-powiedział i odeszła szybko. Z pokoju wyszła Johanna.

-Zaprowadzę was.-chwiejnym krokiem ruszyła wraz z Tracy przodem a ja za nimi. "Boże co ja robię?" Szybko doszliśmy do pokoi ze szybą zamiast ściany. Tracy weszła do pokoju z krzesłem elektrycznym, a Johanna tam gdzie było łóżko lekarskie. Bez problemu szatynka wbiła sobie w żyłę gruba igłę i położyła na łóżku.

-Rye mógłbyś mnie przypiąć?-zapytała Tracy. Podszedłem do niej i złapałem za skórzane pasy, przypiąłem jej talię nogi, a gdy miałem przypiąć zakrwawione nadgarstki zawahałem się. -Zapnij, najmocniej jak potrafisz.-powiedziała stanowczo. Zrobiłem to, co kazała, a ona z grymasem bólu na twarzy patrzyła mi prosto w oczy. Wyszedłem z jej pokoju i wtedy podbiegła do mnie moja mama.

-Mamo co ty tu robisz?-zapytałem zdziwiony.

-Rye, natychmiast idziemy stąd.-powiedziała, stanowczo łapiąc mnie za dłoń.

-Nie mamo, ja muszę im pomóc.-wyrwałem rękę z jej uścisku.

-Nie możesz ich zbić.-powiedziała, z takim wyrzutem jak bym był seryjnym mordercą.

-Muszę. Inaczej będą umierać w tym miejscu w męczarniach, ja chcę je od tego uwolnić.-spojrzałem jej w oczy. Widziałem to, widziałem, jak ustępuje.

-Dobrze, tylko proszę powiedz, że ze mną wrócisz do domu.-cofnęła się parę kroków.

-Ja...ja nie mogę ci tego obiecać.-zrobiła duże oczy.-Przepraszam mamo.-w jej szeroko otwartych oczach pojawiły się łzy.

-Jesteś chory? Zaraziłeś się?-ujęła moją twarz w dłonie.

-Mamo ja pokochałem kogoś.-powiedziałem szczerze.

-Kogo? Tylko nie mów, że którąś z tych dziewczyn.-spojrzałem na nie, patrzyły na nas a w ich oczach były łzy. Powróciłem wzrokiem na moją mamę.

-Nie to nie jest żadna dziewczyna.-spuściłem wzrok na podłogę.-To chłopak.-usłyszałem jak, moja rodzicielka nabiera dużą ilość powietrza do płuc.

-Jest tutaj?-zapytała spokojnie. Spojrzałem na nią, czułem, że mięknę.

-Mamusiu.-powiedziałem płaczliwie.-On nie żyje.-wtuliłem się w nią i zacząłem płakać.  


Hej witajcie w tym rozdziale. Jak widzicie, historia powoli się kończy, a to jak się zakończy dowiecie się w następnym rozdziale. 

Painkiller-*Randy*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz