- Jesteś gotowy?! - słyszę krzyk dobiegający z korytarza. Przez chwilę nie odpowiadam, dalej przyglądając się swojej postaci w odbiciu wielkiego lustra. Zamykam oczy i odkrzykuję:
- Chwila! - ponownie otwieram oczy i przyglądam się sobie. Ubrany jestem w czarne spodnie i elegancką białą koszulę. Unoszę dłonie i zapinam ostatni guzik pod szyją. Spuszczam głowę i przyglądam się moim stopom. Nie wiem czy dam radę przeżyć dzisiejszy dzień. Z komody podnoszę długi pęd białych lilii przepasanych czarną wstęgą. Staram się zlekceważyć ich intensywny zapach. Kręci mi się w głowie ale z powodzeniem wsiadam do samochodu, uważając na roślinę trzymaną w dłoniach. W czasie podróży cały czas spoglądam przez okno, próbując nie myśleć o tym co czeka mnie za chwilę.
Wysiadam z auta i nie czekając na resztę najbliższej rodziny ruszam w stronę kaplicy cmentarnej. Mijam wiele znajomych twarzy. Nie odpowiadam na przywitania i uśmiechy. Podczas gdy moi rodzice witają się z rodziną. Tą bliższą i dalszą, ja wchodzę powoli do pomieszczenia. Jest niewielkie. Wnętrze wypełniają rzędy ławek bez oparcia. Po bokach palą się długie białe świece. W każdym z kątów stoi niewielki głośnik, z którego wydobywa się melancholijna i powolna melodia. W centrum na podwyższeniu ustawiona jest duża dębowa trumna, otoczona wiązankami oraz bukietami pogrzebowymi stworzonymi głównie z róż i lilii z dodatkiem drobnych pędów łyszczca. Gdy od trumny odchodzi starszy mężczyzna, podchodzę ja. Kładę na niej swoją prawą rękę i zamykam oczy. Widzę jej twarz, uśmiech pomimo wielu przebytych chorób. Daryl była i pozostanie moim autorytetem. Wielka miłość, która łączyła ją z dziadkiem. Są moim wzorem udanego związku. Dobre serce, wrażliwe na krzywdę innych. Nie tylko ludzi ale i zwierząt. W głowie zaczynam słyszeć jedne z najważniejszych dla mnie w życiu słów, wypowiedzianych przez nią: "Jeżeli Ty jesteś szczęśliwy, ja też jestem szczęśliwa". Kazałaś mi powtarzać Twoje słowa. Tak też robię. Mam nadzieję, że będziesz mnie obserwować i zawsze będziesz przy mnie. Potrzebuję Cię. Boję się, że bez Ciebie nie dam sobie rady. Tęsknię. Otwieram oczy i składam u stóp trumny śnieżną lilię. Cofam się i zajmuję miejsce w drugiej ławce pod prawą ścianą. Pomieszczenie powoli zapełnia się ludźmi. Robi się coraz bardziej tłoczno. Wsłuchując się w muzykę czuję zbierające się w oczach łzy. Pustym wzrokiem wpatruję się przed siebie. Czuję czyjeś spojrzenie. Gdy obracam się dostrzegam czyjąś rękę wyciągniętą w moim kierunku, trzymającą chusteczkę. Zabieram ją niezaszczycając dobrej osoby spojrzeniem. Wypowiadam bezdźwięczne 'dziękuję' i ocieram oczy, później nos. Po kilku minutach gdy nie mogę powstrzymać łez wstaję i ruszam w kierunku wyjścia. W tyle dostrzegam ciocię Kerry. Najbliższą córkę mojej babci. Tylko do niej uśmiecham się i opuszczam kaplicę. Słońce mocno razi w oczy. Zasiadam na pobliskiej ławce i zakrywam twarz dłońmi. Po kilkunastu minutach podjeżdża biały pojazd, który ma przewieźć trumnę do miejsca spoczynku babci. Ludzie wychodzą zabierając ze sobą wiązanki. Gdy tłum robi się mniejszy wracam do środka i zabieram kwiat. Górny pąk kwiatowy wybarwia się jak pozostałe i wiem, że niedługo ujrzymy jego piękno. Wszyscy w ciszy podążamy za samochodem. Gdy docieramy na miejsce, po krótkiej modlitwie czterech mężczyzn opuszcza dębową trumnę wgłąb ziemi. Opuszczam wzrok i staram otoczyć się pozytywnymi myślami. Nie udaję się. Łzy dalej spływają po moich policzkach. Gdy podchodzi do mnie ciocia i przytula mnie, wybucham niczym wulkan. Mój płacz rozbrzmiewa na całym cmentarzu. Kerry delikatnie głaszcze mnie po głowie szepcząc: "Wiem Skarbie. Już spokojnie. Też mi jej brakuje. Teraz jest w lepszym miejscu".
___
Joseph podaję mi pudełko, z którego wystają papierowe chusteczki.
- Dziękuję - odpowiadam wycierając nos - Nigdy nie wylałem tylu łez co wtedy - zamieram w ciszy. Po czasie prowadzący zabiera głos.
- Jej śmierć dużo zmieniła w twoim życiu.
- Nie chodzi o to, że zmieniło to moje życie. Smutek był największy ponieważ, uważam że, odeszła za szybko. To niesprawiedliwe. Osoba o tak miłosiernym sercu odeszła w takim wieku. Mogła mieć przed sobą jeszcze wiele wspaniałych lat. Po jej śmierci zamieszkałem na nowo z rodzicami. To bardzo ograniczyło moje kontakty z Rufusem. Poczuliśmy co znaczy związek na odległość. Mimo to cały czas go kochałem. Mimo nadzoru matki udawało nam się spotykać. Pomagała nam też sama Margaret. Również jest wspaniałą kobietą jak moja babcia. Przywoziła do mnie Rufusa. Spotykaliśmy się w parku. Chociaż na godzinę, dwie. To zawsze było coś. Nie obywało się bez łez ale było warto. Przez chwilę poczuć jego bliskość. Zatopić się w jego objęciach. Kolejnym ważnym dniem były moje siedemnaste urodziny. Kiedy to wymknąłem się do niego rezygnując z dnia w szkole. Mama w tamtym czasie trafiła do szpitala przez kompilacje z woreczkiem żółciowym. Musiała poddać się operacji. Wykorzystałem ten czas by spędzić dzień moich urodzin z ukochanym.
___
Pociąg wjeżdża na stację, drzwi otwierają się a moim oczom ukazuje się Rufus. Przyszedł po mnie wraz z Simonem i Oscarem. Wybiegam i rzucam się w jego ramiona.
- Tęskniłem za Tobą - mówię wduszony w tors bruneta.
- Ja za Tobą też - witam się z pozostałymi i ruszamy do jego domu. W czasie drogi śmiejemy się i rozmawiamy na błahe tematy. Nie chcemy przy jego znajomych poruszać ciężkich wątków. Gdy docieramy pod dom o pomarańczowych ścianach napotykamy problem. Panią Mamę.
- Co Ci mówiłam na temat przyjazdu Michael'a? - mówi podniosłym tonem, wcześniej wyrzucając z domu znajomych nastolatka. - Bez żadnych kolegów. Mieli być w szkole. Wiesz dobrze w jakiej jesteście sytuacji. Tobie wyjątkowo pozwoliłam nie pójść bo mamy dzisiaj ważny dzień - Przestraszony stojąc obok Rufusa spoglądam na niego. Ten obejmuje mnie i przyciąga do siebie.
- No wiem. Ale też chcieli mu złożyć życzenia. Osobiście.
- Życzenia. A ty przyprowadziłeś ich do domu.
- Na chwilę.
- Koniec tematu Rufus. Lepiej przynieś niespodziankę - rzuca do syna, po czym uśmiecha się szeroko do mnie. Zdziwiony nie wiem o co chodzi.
- Jaka niespodzianka? - unoszę jedną brew.
- Poczekaj chwilę - chłopak puszcza mnie i wybiega z kuchni. Po chwili wraca niosąc ze sobą mały tort truskawkowy z moim imieniem, napisanym kremem i przyozdobionym jadalnymi koralikami. Od boków posypany moimi ulubionymi wiórkami kokosowymi. Na środku pali się świeczka w kształcie liczby 17.
- Wszystkiego najlepszego! - krzyczą razem. Z osłupienia przykładam dłonie do ust. Do kuchni wbiega mały chihuahua i zaczyna szczekać merdając wesoło ogonkiem okrążając mnie kilka razy.
- O matko. Nie wiem co powiedzieć - kładę dłonie na klatce piersiowej i uśmiecham się do nich.
- Nic nie mów tylko pomyśl życzenie - mówi Margaret kładąc rękę na moim ramieniu. Chwytam ją jedną dłonią. Drugą chwytam Rufusa. Zamykam oczy. Chcę na zawsze być już tylko z Tobą i należeć do Twojej rodziny. Pochylam się i zdmuchuję świeczkę.
- Dziękuję Wam kochani.
Po tym gdy zjadamy po kawałku pysznego tortu urodzinowego przenosimy się z Rufusem do jego pokoju. Gdy ten zamyka drzwi, podchodzę do niego i przyduszam go do nich.
- Teraz podziękuję Ci w troszeczkę inny sposób - szepczę.
- Lubię jak tak mówisz - pochyla się w moim kierunku. Łączymy się w gorącym pocałunku. Jego dłonie wędrują po moich plecach powoli odsłaniając koszulkę. Moje zatopione są w jego krótkiej grzywie. Chłopak podnosi mnie i przenosi na swoje dwuosobowe łóżko. Ściągam koszulkę. Rufus podąża w moje ślady i czyni to samo ze swoją rzucając ją w kąt pokoju. Wchodzi na łóżko i klęka między moimi nogami. Zaczyna całować mnie po brzuchu. Swoim językiem przemieszcza się powoli wzdłuż klatki piersiowej, tak długo aż nasze usta ponownie łączą się w pocałunku.
CZYTASZ
Błędy Młodości
RomantikMichael & Rufus - opowieść miłosna dwójki nastolatków. Ile potrafi przetrwać prawdziwa miłość wystawiona na próbę czasu? "Nazywam się Michael Allen. Mam 21 lat i pochodzę z Harrison. Aktualnie mieszkam w Newark. Jestem tutaj, aby opowiedzieć swoją h...