06. Para Królów

66 8 4
                                    

Pędzę potykając się o swoje własne stopy i kamienie, które powypadały spod szyn torów kolejowych. Czuję jak po plecach cieknie mi strużka potu. Coraz trudniej nabrać mi powietrza do płuc, ale muszę zdążyć. Muszę. Przebiegam przez przejazd kolejowy. Rogatki zamykają się. W oddali słyszę nadjeżdżający już pociąg. Gdy dobiegam na stację, pociąg właśnie wjeżdża na peron. Zbiegam do tunelu i biegnę przez korytarz, do momentu aż ujrzałem tablicę z napisem "PERON 7".  Wbiegam na schody. Pokonuje je, skacząc po dwa a czasami nawet trzy stopnie. Gdy docieram na szczyt pociąg właśnie opuszcza stację. Mijam ludzi dążących w kierunku wyjścia. Rozglądam się i dostrzegam mojego ukochanego. Mimowolnie zaczynam biec. Coraz szybciej a gdy dzieli nas około dziesięć stóp, rzucam mu się na szyję. Chłopak podnosi mnie i okręca w miejscu. Ludzie spoglądają na nas, ale ja się tym nie przejmuje. Cieszę się, że znowu go widzę. Gdy już udaje mi się złapać równowagę, obejmuje jego twarz moimi dłońmi i składam pocałunek.

- Widzę, że ktoś się stęsknił tak bardzo jak ja - przytula mnie z całej siły.

- Nawet nie wiesz jak bardzo.

- Gdzie dzisiaj mój kotek mnie zabierze? - mówi głaszcząc mnie po włosach.

- Dzisiaj pokaże Ci drugie, wyjątkowe dla mnie miejsce. Spędzam tam od jakiegoś czasu każde lato z przyjaciółmi.

- Oby było tak gorąco jak latem. Zapowiada się nieciekawie - uniosłem głowę i zauważyłem, że słońce zniknęło ustępując szarym chmurom.

- Tylko nie to. Ja to mam pecha. Zawsze jak mam zamiar tam się wybrać z Annie zaczyna padać. Twierdzimy, że to jakaś klątwa. Widać też ją przywołujesz.

- Wypraszam sobie. Sto procent czystej duszy - zaśmiał się i ucałował mnie w czubek nosa.

***

- Jak daleko musieliście iść?

- Tak naprawdę nie szliśmy. Poszliśmy do mnie. Rufus poczekał pod blokiem. Ja zabrałem dla niego rower, a sam pojechałem na łyżwo-rolkach. Niespełna 5 kilometrów. Nie raz gdy miałem gorszy dzień, jeździłem tam, żeby się odstresować i pomyśleć. Swoją drogą bardzo lubię aktywnie spędzać czas. Pobiegać, rower, rolki a latem popływać. Jak wszedłem do mieszkania po rolki zahaczyła mnie moja babcia. Była bardzo ciekawa z kim wychodzę. Gdy wyszedłem zauważyłem, że obserwuje nas przez okno - uśmiechnąłem się.

- Ta sama krew co matka?

- Nie, nie. Babcia Daryl jest mamą mojego taty. Była jedyną osobą, która stała po mojej stronie - poczułem, że zaczynam się wzruszać a oczy zachodzą łzami. Joseph zauważywszy to zmienił temat.

- Więc gdzie jechaliście? - otarłem oczy rękawem bluzy i kontynuowałem.

- Pojechaliśmy nad jezioro. Z jednej strony bardzo dobrze, że było pochmurnie. Byliśmy sami i nie musieliśmy przejmować się, że ktoś nam przeszkodzi.

***

Schodzę z ulicy i zamieniam rolki na czarne trampki z białą podeszwą. Rufus schodzi z roweru i prowadzi go przez wąską ścieżkę prowadzącą w dół. Ja podążam za nim. Po chwili wychodzimy na brzeg zbiornika wodnego. Brakuje tutaj jedynie plaży. Brzeg, aż do samej wody porośnięty jest trawą. Rozglądam się, patrząc w dal na lekko falującą od wiatru wodę. Jestem tutaj pierwszy raz w tym roku. O każdej porze jest tutaj pięknie. Podchodzimy do wielkiego drzewa, rosnącego tuż przy wodzie. Brunet oparł o nie rower a ja położyłem przy wyrastającym korzeniu rolki.

- Ładnie tutaj.

- Ciemne chmury akurat się wpasowały i dodają klimatu. Jeszcze nie było tutaj tak pięknie.

Błędy MłodościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz