Rey: Siedziałam w swoim bungalow i szyłam nowy strój. Gdy już się udało, wyglądał tak:
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Byłam z niego bardzo zadowolona. Po chwili do chatki wbiegł zasapany Ben.
-Coś się stało..? Pytam niepewnie.
-Niszczyciele... przylecieli..!
-Co?!-Gwałtownie wstałam z krzesła. Wybiegliśmy na zewnątrz. Chcieliśmy uciec za pomocą statku, ale gdy już wchodziłam, Ben chwycił mnie za kołnierz i pociągnął do tyłu.
-Co...
W ostatnim momencie. Bo statek wybuchnął, a podmuch wyrzucił mnie do tyłu. Solo mnie złapał.
Wtedy zobaczyliśmy szturmowców. Nigdzie nie było śladu Skywalkera. Zostaliśmy zagonieni pod ścianę. Były Ren zasłonił mnie swoim ciałem i sięgnął po miecz. Wtedy na przód wyszła Phasma.
-Opór jest bezcelowy... Wycelowała w nas. Wyszłam naprzeciw niej.
-Nie boimy się Ciebie.-Powiedziałam hardo.
-Chcesz się przekonać, na co mnie stać?-Powiedziała i strzeliła mi w ramię. Poczułam niewyobrażalny ból. Upadłam na kolana, a przed oczami zrobiło mi się ciemno na chwilę.
-Rey!-Uslyszałam krzyk Bena i cichy rechot kapitan Phasmy.
-Skuć ich i...-Po sekundzie zamilkła.-Gdzie on jest?! Jeszcze przed chwilą tu był!
Ben wyparował. Dosłownie. Po prostu zniknął w białej chmurze. Phasma chodziła chwilę w miejscu. Potem się zatrzymała i spojrzała na mnie.
-Nie ważne. Ona jest z nami. Sam do nas trafi. Skuć ją!
Jak postanowili, tak zrobili. Nie martwi mnie to, co ze mną zrobią. Boję się o Bena. Nie mam pojęcia co się z nim teraz dzieje...
W tym samym czasie, na drugim końcu galaktyki...
Ben Solo: -Tu go nie znajdą...
-Jesteś PEWIEN?
Otworzyłem gwałtownie oczy i podniosłem się. Byłem w pokoju. Przy kominku, a wokół mnie siedziała dwójka staruszków. Znaczy... jeden siedział. Drugi leżał na łóżku. Chwyciłem się za głowę.
-Gdzie... gdzie ja jestem?
-Na planecie Guag*. Ja jestem Ted-Powiedział żywo ten siedzący.
-A ja Todd.-Przedstawił się leżący.
-Jesteśmy braćmi.-Powiedzieli równo.
-Chwila... Gdzie jest Rey?! Ted wzruszył ramionami.
-Nie wiem. Mogliśmy przenieść tutaj tylko Ciebie... Zaczął. Byłem przerażony. Co się dzieje z Rey? Czy jest bezpieczna? Przecież jest tam teraz sama... Podniosłem się i ruszyłem w stronę drzwi. Ted zatorował mi drogę. -Ej!
-Nie możesz odejść...
-Niby czemu? Muszę uratować Rey!
-Mój brat, umiera. Wskazał na Todd'a.
-Jak mam mu niby pomóc?
-Krążyła o Tobie legenda. Masz moc uzdrawiania... Dlatego Snoke'owi tak na Tobie zależy...
-Co?! Skąd...
-Mamy swoje sposoby... Błagam, pomóż mu...
Rod w tym momencie powiedział: -Zostaw go. Na mnie przyszła pora... Niech ratuje swoją miłość...
-Ale... Niedokończył, bo uśpiłem go mocą. Wybiegłem z chaty i skierowałem się do miasta. Musi tam być jakieś lądowisko. Nałożyłem kaptur na głowę i ruszyłem, by zwinąć jakiś statek.
Wtedy przed moimi oczami pokazał się obraz Najwyższego Przywódcy. Zatrzymałem się i zacisnąłem zęby. Zaczął mówić. -Były Renie. Masz czas, aby zjawić się w siedzibie Najwyższego Porządku, inaczej...
Wtedy pojawił się obraz Rey, nad którą stała Phasma z blasterem przy głowie dziewczyny z Jakku. Muszę się pospieszyć!
Zacząłem nerwowo się rozglądać za statkiem. Na darmo. *** -No proszę... Twój ukochany się nie zjawił...-Zaśmiał się Snoke, po czym zwrócił się do Kapitan Phasmy.-Sprzątnij ją.
Rey zaczęła szybko oddychać. Do oczu napłynęły jej łzy. Próbowała się rzucać, ale Phasma mocno ją trzymała... Potem usłyszała dźwięk odbezpieczanego blastera przy jej głowie... Zamknęła oczy, a po policzku popłynęła łza. Pomyślała tylko o Benie. Co się z nim teraz dzieje? Czy jest bezpieczny? Czy nadal ją kocha? Tyle pytań... Wystrzał z blastera. *** Biegłem jak na złamanie karku. Za moimj nogami wytwarzał się kurz. Znalazłem statek. Było w nim kilku wieśniaków. Zmanipulowałem ich mocą, aby opuścili statek. Udało się. Gdy byłem poza atmosferą skoczyłem w nadprzestrzeń. Gwiazdy się rozmazały i po kilku godzinach wylądowałem na niszczycielu.
Mordowałem wszystkich szturmowców. Biegnę z całych sił. W końcu. Dotarłem zmachany, wpadłem do komnaty Najwyższego Przywódcy. Mojego byłego mistrza, Snoke'a.
-O! Witaj, Ben...
-Gdzie ona jest?!-Wysapałem. Zacząłem się nerwowo rozglądać po pomieszczeniu. Nagle moją uwagę zwrócił jeden szczegół. Ktoś leżał w koncie pokoju...
-Nie...-Wyszeptałem. Podbiegłem do nieruchomej Rey. Chwyciłem i podniosłem jej głowę. Z tyłu była rana postrzałowa, a moje rękawice stały się brudne od krwi. Nasłuchałem serca i oddechu. Nie było nic. Po prostu cisza... -Rey..!-Do moich oczu napłynęły łzy, widząc martwe ciało Rey. Spuściłem głowę. Nie zdążyłem. Zawiodłem. Zawiodłem ją. Zawiodłem galaktykę. Zawiodłem siebie...
Chill. To jeszcze nie koniec ;) *Sama wymyśliłam tę planetę