– Nie sądzisz, że ona jeszcze jest za mała? Przecież ma dopiero osiem lat... i nie przeczę, że jako jej matka na pewno chcesz dla niej jak najlepiej... ale, na Boga, Eileen... przecież to jak oddawanie dziecka w niewolę.
– Myślisz, że dla mnie ta decyzja jest prosta? Oczywiście, że nie chcę jej oddawać. Jest naszym jedynym skarbem... najwspanialszą rzeczą, jaka nas w życiu spotkała, ale co ją tu czeka? Nic prócz biedy z nędzą. To będzie najlepsze dla niej wyjście. Dzięki temu uwolni się od ubóstwa. Na pewno będzie jej lepiej niż tutaj, zresztą w ten sposób otworzy się na nowy, lepszy świat, a w przyszłości może nawet mieć szanse na zamożne życie.
– Wiem, że kiedy tak mówisz, brzmi to wspaniale, Eileen. I bardzo chciałbym, żeby tak rzeczywiście się stało, ale...
– Revelin...
– Nie, daj mi dokończyć. Bardzo chciałbym, żeby tak rzeczywiście się stało, ale sama musisz zdawać sobie sprawę z tego, że to jedynie brzmi dobrze. Takie rzeczy zdarzają się jedynie w bajkach. To nie jest tak, że nasza córeczka, kiedy ją oddamy, spotka rycerza na białym koniu, który wyrwie ją z rąk tych, którzy nie są jej godni...
– A więc nie jesteś przekonany, że to najlepsze wyjście.
– Oczywiście, że nie jestem. I nie wierzę, żebyś i ty była o tym przekonana, Eileen. Znam cię za długo... zresztą to spojrzenie w twoich oczach... no i jesteś jej matką. Żadna matka nie oddałaby swego dziecka bezboleśnie.
Kobieta zwana Eileen spojrzała na swego męża Revelina. Była to uboga para; skóra twarzy obojga była jednakowo szara, zmęczona i dziwnie stara, chociaż osoby te nie mogły być leciwe. Oczy, chociaż bystre, zawierały w sobie dziwne jakieś zrezygnowanie, nie mające nic wspólnego z tą rozmową, lecz wykształcone przez lata obfitującego w trudności i wyzwania życia. Jak gdyby już dawno straciły jakąkolwiek nadzieję, chociaż ich właściciele nadal jeszcze walczyli.
– Nie chcę jej oddawać – wyszeptała Eileen, zmuszając zeschnięte, spękane wargi do formowania tych słów, chociaż szloch jej w tym przeszkadzał. Drżała na całym ciele, więc objęła się ramionami, jak gdyby to mogło jej w czymś pomóc. Jej mąż wkrótce przycisnął ją do swej piersi, a ona zaniosła się płaczem.
– Wiem, że nie chcesz...
– ...ale to jedyne wyjście. Jeżeli tu zostanie, już na zawsze będzie biedna. Nie tego chcę... nie dla naszej córeczki.
Revelin przygryzł wargi, a jego palce zacisnęły się na szarej koszulinie żony. Zamknął oczy i złożył dość desperacki pocałunek na czubku głowy kobiety.
– Pragnę ją mieć przy sobie, tak jak ciebie. Ale... ale to tylko samolubne pragnienie. Wiem... wiem, że masz rację. – I jego głos się łamał, gdy to mówił. Jego oddech był szybszy i cięższy niż zazwyczaj; najprawdopodobniej i on starał się stłumić łzy. – Jedynym wyjściem jest... jest oddanie naszej małej. Tylko... tylko boję się, że ona sobie nie poradzi.
– Poradzę.
To jedno słowo wystarczyło, by oboje wyprostowali się i spojrzeli ku wejściu do domu, a raczej chylącej się ze starości chatynki, ocierając wilgotne oczy.
W progu stała drobna dziewczynka. Jej oczy, podobnie jak oczy rodziców, przepełniała bezbrzeżna pustka, twarzyczka była całkiem blada, a policzki zapadnięte. Pod oczyma widniały ciemne półksiężyce. Wyglądała na mniej niż osiem lat, ale może to dlatego, że była bardzo niziutka, a jej kończyny wydawały się nieproporcjonalnie długie i chude. Łokcie, nadgarstki, kolana i kostki odznaczały się aż nieprzyjemnie, ledwie ukryte pod cienką skórą.
– Kochanie, wróć do domu, zaraz do ciebie dołączymy – odezwała się jej matka, ale mała jedynie pokręciła główką. Szarawe włosy musnęły jej policzki.
– Słyszałam wszystko, mamusiu. Nie musicie się bać. Ja... ja wiem, że sobie poradzę.
Eileen wymieniła szybkie, strwożone spojrzenie ze swoim mężem, który tylko westchnął głęboko i uścisnął jej dłoń.
– Może to i lepiej, że tak się dowiedziała – mruknął na tyle cicho, żeby usłyszeć to mogła jedynie jego żona.
– Wiem, że tego nie chcecie. Ja też... – Wargi dziewczynki zadrżały jeszcze bardzo dziecinnie, a w oczach zabłysły pierwsze łzy. – Ja też nie chcę. I boję się. Ale jeżeli mamusia mówi, że nie ma innego wyjścia...
– Mamusia bardzo by chciała, żebyś mogła zostać, kochanie. Ale jeżeli pozwolę ci zostać, nigdy nie poznasz, czym naprawdę jest życie. A chcę dla ciebie jak najlepiej.
Dziewczynka podbiegła do rodziców i skryła się w ramionach matki.
– Wolałabym być z wami, niźli poznawać, czym jest życie, mamo.
– Ale jeżeli poproszę, żebyś pojechała... pojedziesz?
Pełne łez oczy matki i córki spotkały się.
– Pojadę, mamo.
CZYTASZ
Kopciuszek
Romance- Nikt nie zarezerwował sobie tych tańców. (...) - Właśnie to robię - powiedział dość bezceremonialnie książę, po czym wyciągnął ku niej dłoń. Irlandia, wiele lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, która pochłonęła większość znanej nam cywilizacji. Deir...