Powrót

471 26 5
                                    

Wszystko to stało się jak gdyby w zwolnionym tempie. Deirdre nie była w stanie złapać Gerarda, nim jego głowa uderzyła o posadzkę. Po pokoju rozszedł się głuchy, nieprzyjemny dźwięk, a serce w piersi dziewczyny zamarło.

Nie miała pojęcia, co ma teraz zrobić; ledwo mogła się poruszać, mając ręce i nogi związane, a i bez tego czuła się bezradna. Wówczas jej wzrok padł na leżący opodal rapier, wciąż jeszcze pokryty krwią Quinnelly'ego oraz Gotfryda. Starając się zwalczyć w sobie pewnego rodzaju lęk przemieszany z obrzydzeniem, Deirdre podpełzła do niego, widząc w tym swoją jedyną szansę. Nabrała powietrza w płuca i tak ostrożnie, jak tylko potrafiła, przecięła więzy krępujące jej dłonie. Kiedy już uwolniła swoje ręce, chwyciła rapier i pozbyła się również sznurów na swoich kostkach. Broń upuściła, gdy tylko opadły więzy.

Uwolniwszy się, spojrzała na Gerarda, wciąż leżącego nieruchomo na podłodze. Przyklękła u jego boku i ostrożnie odwróciła na plecy. Wyglądał na bladego i zmęczonego, a jego twarz była naznaczona bólem.

Deirdre nie miała pojęcia o tym, że książę już wcześniej nadwerężył nogę, lecz i tak nie dziwiła się wyrazowi jego twarzy – po walce z dwoma silnymi i sprawnymi przeciwnikami był w opłakanym stanie: jego ubrania były w strzępach i poplamione krwią (Deirdre starała się nie myśleć, ile z niej było jego własną). Nie myśląc wiele, dziewczyna podwinęła sukienkę i spróbowała potargać halkę, którą miała na sobie, jako że była to najprawdopodobniej najczystsza i najsuchsza część jej odzienia. Nie udało się to jednak tak łatwo, jak początkowo sądziła. Gdyby była to koszulina, którą zwykła nosić, gdy jeszcze była pokojówką u Braggów, zapewne tkanina puściłaby przy pierwszym mocniejszym szarpnięciu. To jednak był dobrej jakości materiał, mocny i niedający się tak łatwo przedrzeć.

Musiała włożyć w to dużo siły – tym razem nie mogła bowiem użyć rapiera, jako że ten miał ostrze pokryte krwią, a dziewczyna wiedziała dobrze, że mogłoby dojść do zakażenia, gdyby ubrudzony nią materiał przytknęła do rany Gerarda.

Wreszcie jednak tkanina puściła i Deirdre udało się z halki przygotować kilka prowizorycznych opatrunków. Nie znała się dość dobrze na opatrywaniu ran, jako że nigdy nie musiała się tym zajmować, jednak wiedziała, że jeżeli nie zatamuje upływu krwi, Gerard może umrzeć – a w tym momencie zależało jej na nim bardziej niż kiedykolwiek.

Dłonie jej drżały, kiedy obwiązywała co gorsze zranienia na jego ciele, modląc się, by mężczyzna odzyskał przytomność, gdyż jej starania na niewiele by się zdały, gdyby on się nie obudził. Nie była przecież wystarczająco silna, by zanieść go z powrotem do zamku; ba, nie umiałaby go nawet wynieść poza las. Tymczasem on potrzebował pomocy medyka, prawdopodobnie lekarstw i spokoju, a tu z całą pewnością nie mógłby wypoczywać.

– Obudź się, obudź... – szeptała, patrząc na jego wykrzywioną bólem twarz. Jej dłoń delikatnie klepała go po policzku.

Wreszcie książę uniósł ciężkie powieki, a Deirdre uśmiechnęła się blado, czując zalewającą ją falę ulgi. Żył. Ba, miał nawet na tyle siły, by unieść dłoń i położyć ją na jej palcach, które teraz dotykały jego twarzy.

– Na skraju lasu... – powiedział z trudem – jest... zostawiłem konia... Jedź do zamku... powiedz Jakubowi...

Ale Deirdre pokręciła głową, przerywając mu.

– Nie. Musisz zebrać w sobie tyle siły, by iść tam razem ze mną, pomogę ci wsiąść na konia i we dwójkę wrócimy do zamku – odpowiedziała łagodnie, lecz z pełną stanowczością. – Nie mam zamiaru cię tutaj zostawiać ani na moment.

Powieki Gerarda znowu na dłuższą chwilę opadły, a na jego ustach pojawiło się coś na kształt słabego uśmiechu.

– Jeżeli umrę... będzie to słuszna kara za moje grzechy – wymamrotał. – Za to, co ci zrobiłem... za to, co zrobiłem bratu...

KopciuszekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz