Wystarczyło zaledwie parę dni, aby pani Bragg stwierdziła, że dziwne zachowanie księcia, który wpadł do jej domu w tak niespodziewanym momencie, spowodowane było tym, iż był on tak zauroczony Breanne, że odczuwał desperacką potrzebę, by ją zobaczyć. A że nie otrzymał zaproszenia, najlepiej odegrać taką rolę, która go nie wymaga, zatem wtargnął do posiadłości i zadał najbardziej absurdalne pytanie, jakie mógł wymyślić, udając, że w ogóle nie patrzy w stronę swojej wybranki.
Tak tłumaczyła to sobie pani Bragg. Jeszcze bardziej upewniła się w swoim przekonaniu, kiedy otrzymała zaadresowany do niej oraz do córek list. Pieczęć się zgadzała, a elegancki charakter pisma świadczył o tym, że książę najpewniej sam wykaligrafował ich imiona.
Koperta, jak się wkrótce okazało, zawierała zaproszenie na bal, który miał się odbyć trzy dni po zabawie w salach balowych. Fakt ten sprawił, że na policzkach pani Bragg pojawił się ciemny rumieniec. Jeżeli to nie jest dowód uczuć, które książę rzekomo miał żywić do jej najstarszej córki, to cóż innego?
Tego dnia pani Bragg zabrała obie swoje córki do miasta, aby kupić im nowe suknie. Nie wyobrażała sobie bowiem, że któraś z nich mogłaby w starej toalecie udać się na bal, podczas którego być może zostaną ogłoszone zaręczyny księcia Gerarda oraz Breanne – a jeżeli nawet nie, nowa suknia musiała sprawić, że książę ostatecznie podejmie tę decyzję.
Deirdre cieszyła się z faktu, że w domu panowała cisza, jak zawsze, gdy panie Bragg opuszczały rezydencję. Pozostała służba wykorzystywała te momenty, by grać w karty lub wymieniać się plotkami, lecz Deirdre nigdy nie została dopuszczona do tego tajnego zgromadzenia – być może dlatego, że obawiano się, iż jako osobista służka młodych panien jest zapewne ich szpiegiem, wobec czego należało jej unikać.
Prawdę powiedziawszy, Deirdre nigdy nie było przykro z tego powodu. Nie znaczyło to, że nie lubiła pozostałych służących, bo żywiła do nich pewną sympatię, ale nigdy też nie zabiegała o ich przychylność.
Dlatego też jak zawsze, gdy panie Bragg wychodziły, zajmowała się swymi obowiązkami, których trudno było dopilnować, kiedy młode damy wymyślały coraz to nowe rzeczy. A obowiązków tych było sporo, jako że służba zaniedbywała je, wiedząc, że nikt ich nie pilnuje. Owszem, był kamerdyner, który powinien był to czynić, lecz sam nie będąc nadzorowanym przez nikogo, pozwolił swoim podwładnym znarowić się.
Być może pan Bragg wiedział o tym, co się wyprawia w jego domu, ale nigdy nie próbował tego zmienić. Być może dlatego, że większość czasu i tak spędzał samotnie w swoim gabinecie, a to, co działo się za jego zamkniętymi drzwiami, naprawdę niewiele go obchodziło.
Deirdre była akurat w letnim salonie, sprzątając, kiedy usłyszała czyjeś kroki. Ze zdumieniem podniosła wzrok, gdyż nie miała pojęcia, kto to może być. Być może któryś ze służących jednak się opamiętał i postanowił jej pomóc?
– Deirdre, podejdź tu na chwilę – usłyszała głos nie lokaja, lecz samego pana Bragga. Wiedząc już, że ma kłopoty, odłożyła miotełkę do kurzu i nerwowo strzepnęła niewidoczny pył z fartuszka. Przełknęła ślinę i nie mając odwagi nawet spojrzeć na swojego pana, podeszła do niego tak szybko, jak jej na to pozwalały roztrzęsione nogi.
– Słucham, jaśnie panie – powiedziała cicho, dygając.
Przez moment panowała cisza, więc wreszcie, dość niepewnie, uniosła wzrok, by spojrzeć na pana Bragga. Ten akurat przyglądał jej się ze zdumieniem, a może z ciekawością; wzrok ten sprawił, że dziewczyna zarumieniła się mocno.
– Nie wyglądaj na taką przerażoną, przecież nie mam zamiaru cię bić – rzucił mężczyzna z niecierpliwością. – Nie... przyszedłem, żeby o coś zapytać, bo dzisiejszego poranka dostałem list... list o tobie.
CZYTASZ
Kopciuszek
Romance- Nikt nie zarezerwował sobie tych tańców. (...) - Właśnie to robię - powiedział dość bezceremonialnie książę, po czym wyciągnął ku niej dłoń. Irlandia, wiele lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, która pochłonęła większość znanej nam cywilizacji. Deir...