Wyglądała dokładnie tak, jak sobie ją wyobrażał. Prawdę powiedziawszy, zaczął już myśleć, że Deirdre nigdy nie istniała; że była jedynie jakąś dziwną marą w jego głowie; że jego umysł toczy choroba. Chociaż być może jego obsesję można by nazwać chorobą. Ponieważ nie ulegało wątpliwości, iż to, co powodowała w nim ta dziewczyna, był prawdziwą obsesją. Szaleństwem, nad którym nie potrafił zapanować.
Deirdre była teraz bledsza i chudsza niż wtedy, kiedy widział ją po raz ostatni, lecz to nie odbierało jej uroku; wręcz przeciwnie – nabrała teraz dziwnej eteryczności, której wcześniej jej brakowało. Jej jasne, falujące włosy były zebrane w niewielki kok z tyłu głowy. Wbrew panującej modzie nie nałożyła na twarz żadnego makijażu, nie założyła też żadnych ozdób, chociaż przecież posiadała wiele kolczyków i naszyjników wszelkiego rodzaju. Miała na sobie jedynie prostą, białą sukienkę i buty z miękkiej skórki.
Była przepiękna. Gerard raz jeszcze uświadomił sobie, dlaczego to właśnie ją wybrał spośród wszystkich tych prostackich dziewuch, które spotkał na swojej drodze. Tamte może i były bardziej wykształcone, być może i wiedziały więcej o świecie, lecz żadna z nich nie mogłaby równać się z tą, która właśnie przed nim stała.
A jednak nie była taka sama jak wówczas, kiedy ją spotkał. Trzymała się zupełnie inaczej, zapewne dzięki ćwiczeniom postawy, które zastosował nauczyciel tańca oraz dobrego wychowania. Jej spojrzenie również różniło się od tego, które tak dobrze pamiętał: chociaż wzrok miała inteligentny już wówczas, teraz patrzała z niezwykłą bystrością, ale też pewnego rodzaju uporem, który krył się za nieśmiałością, być może strachem.
– Nie przywitasz mnie? – spytał delikatnym tonem, wyciągając w jej kierunku obie dłonie. Nie podeszła do niego. – Deirdre.
Stała w skromnej pozie, trzymając obie dłonie splecione przed sobą. Znowu wyglądała jak lalka, niema i nieruchoma, i Gerard nie potrafił pozbyć się myśli, co trzeba by zrobić, ażeby ją stłuc. Złamać.
– Wasza miłość – odezwała się po chwili tonem równie pustym, jak ten, który pamiętał sprzed wszystkich tych tygodni.
– Dlaczego się ze mną nie przywitasz? – zapytał, teraz już z pewną twardością w głosie.
– Proszę o wybaczenie, wasza miłość – odpowiedziała, po czym dygnęła elegancko w iście królewski sposób.
To jednak sprawiło, że w księciu zawrzało po raz kolejny. Zachowywała się tak butnie. Tak jak gdyby rzeczywiście go nienawidziła, a to przecież było niemożliwe. Musiała się stęsknić przez cały ten czas, spędzony tu w samotności. Musiała pragnąć go zobaczyć chociaż przez chwilę, tak jak on pragnął zobaczyć ją...
Przez krótki moment chciał zadać jej ból, skrzywdzić ją, usłyszeć jej płacz, zobaczyć jej łzy. Ale szybko się opanował i podszedł do niej z groźnym wyrazem twarzy. Drgnęła lekko, ale się nie odsunęła. Nie uniosła też wzroku.
– Deirdre – odezwał się znowu, ujmując jej podbródek między kciuk a palec wskazujący i delikatnie unosząc go. – Masz patrzeć mi w oczy, kiedy do ciebie mówię.
Wyglądało na to, że bardzo starała się znaleźć jakiś sposób, by wymigać się od tego obowiązku, lecz rozumiejąc, iż nie ma innego wyjścia, odetchnęła głęboko i zamrugała szybko, nim po raz kolejny dygnęła.
– Oczywiście, wasza miłość.
Nie znosił tonu głosu, którego używała. Był pozbawiony wszelkich emocji. Już chyba wolałby, aby na niego krzyczała, gdyby starała się przekazać mu choćby najbardziej negatywne uczucia, niźli odmawiała mu jakiegokolwiek wglądu w swoje serce.
CZYTASZ
Kopciuszek
Romance- Nikt nie zarezerwował sobie tych tańców. (...) - Właśnie to robię - powiedział dość bezceremonialnie książę, po czym wyciągnął ku niej dłoń. Irlandia, wiele lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, która pochłonęła większość znanej nam cywilizacji. Deir...