Dni mijały i Deirdre z wolna odzyskiwała zdrowie i dobry humor. Gerard cieszył się, że nie zawezwał medyka, bo gdyby był to zrobił, zapewne teraz by żałował. Tymczasem mógł cieszyć się widokiem swojej przyszłej żony uśmiechającej się i rozmawiającej z nim coraz chętniej. Podejrzewał, że fakt, iż pozostał podczas owej feralnej nocy tuż przy jej łóżku, wpłynął w znaczący sposób na jej postrzeganie jego osoby.
Nie mógł mieć pojęcia, do jakiego stopnia. Deirdre czuła, że nie oddaje mu sprawiedliwości, lecz to właśnie owa noc sprawiła, że przychylniej na niego spoglądała. Nie, nie stał się w jej oczach ani bardziej przystojny, ani też za dotknięciem magicznej różdżki nie stał się mężczyzną w jakikolwiek sposób bardziej pociągającym. Nadal był tym samym trzydziestoletnim księciem, garbiącym się i powłóczącym jedną nogą – a jednak coś się zmieniło.
Deirdre źle się czuła, ukrywając przed księciem sekret tak okropny, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nie mogłaby mu tego wyjawić. Nie teraz, kiedy wreszcie zdawał się być szczęśliwy... a z jakiegoś względu jego dobry humor jej się udzielał. Kiedy spotykała go rano uśmiechniętego, jakby nie był zgorzkniałym, zmęczonym życiem jegomościem, lecz dziesięć lat młodszym chłopcem, który dopiero – tak jak ona – poznawał smak pierwszej miłości, nie umiała powstrzymać się od odwzajemnienia tego uśmiechu.
Spędzali o wiele więcej czasu razem. Chociaż z początku nawet te trzy posiłki oraz dwie godziny rozmowy wydawały się Deirdre czymś nie do wytrzymania, wkrótce odkryła, że książę był naprawdę zajmującym kompanem. Zalety jego umysłu nadrabiały jakiekolwiek wady jego ciała: rozmowa z nim okazała się o wiele przyjemniejsza niż rozmowa z kimkolwiek innym, gdyż książę miał rozległą wiedzę na wiele tematów. Uczył ją więc tego, czego nie nauczyli jej tutorzy. Pomagał jej również z określeniem własnego smaku, kiedy szło o muzykę i sztukę, bo właśnie owe tematy wydawały się jego konikami.
Niedługo potem zrozumiała również, iż nawet jego wady fizyczne nie były tak odstręczające, jak z początku myślała. Co więcej, nie przeszkadzały mu one w prowadzeniu takiego trybu życia, jaki prowadziło wielu innych mężczyzn z zamożnych rodzin. Chociaż skończył się już sezon na polowania, książę często organizował przejażdżki konne.
Właśnie przygotowywał się do jednej z takich przejażdżek, kiedy dowiedział się, że nauczyciel geografii rozchorował się i nie będzie w stanie udzielić lekcji szanownej panience. Gerard uznał, że jest to doskonały moment, by wprowadzić swoją przyszłą żonę w tajniki swego ulubionego sportu.
– Będę musiał kazać ci uszyć odpowiedni strój do jazdy konnej... ale jestem pewien, że któryś ze strojów, który już posiadasz, nada się idealnie na dzisiejszą przejażdżkę – powiedział, widząc rumieniec podniecenia na twarzy dziewczyny, kiedy tylko wspomniał o małej wycieczce. Wyglądało na to, że Deirdre jeszcze nigdy nie siedziała w siodle.
Zabrał ją więc do jej komnaty i wybrał strój, który mógł dobrze jej służyć podczas tej przejażdżki. Obiecał jej też – prócz odpowiedniego kostiumu – konia, który będzie należał tylko do niej. Bo skoro miała się nauczyć jeździć, powinna mieć takiego towarzysza, któremu mogłaby całkiem zaufać, a jedynie wierzchowiec, który należałby do jednej tylko osoby, odpowiednio się nadawał.
W takich momentach Deirdre nie mogła nie przypomnieć sobie wykrzywionej gniewem twarzy Quinnelly'ego, który przypominał jej, że przecież obiecała mu, iż nigdy niczego nie przyjmie od księcia. Ale cóż zrobić, kiedy księciu dawanie owych prezentów wyraźnie sprawiało radość, a w pewnym momencie i ona poczuła pewnego rodzaju podniecenie, ilekroć dostawała coś nowego. Nie była to prosta wdzięczność, chociaż i tę czuła; było to coś bardziej skomplikowanego, a jednocześnie naturalnego.
CZYTASZ
Kopciuszek
Roman d'amour- Nikt nie zarezerwował sobie tych tańców. (...) - Właśnie to robię - powiedział dość bezceremonialnie książę, po czym wyciągnął ku niej dłoń. Irlandia, wiele lat po zakończeniu Wielkiej Wojny, która pochłonęła większość znanej nam cywilizacji. Deir...